Quantcast
Channel: Sabbath of Senses
Viewing all 731 articles
Browse latest View live

Choreografia dla irysa i skóry - Iris Prima Penhaligon's

$
0
0

Irys to jeden z pierwszych kwiatowych aromatów, które polubiłam. Zmienny, złożony, różnorodny. Jasny, świetlisty wręcz aromat kwiatów, matowy, wilgotny zapach kłącza irysa i kremowa woń irysowego masła - irys wiele ma twarzy i lubię je wszystkie. Nawet tę najtrudniejszą, bagnistą.

Pierwsza z dwóch ubiegłorocznych irysowych premier, o których opowiem, już na etapie pomysłu, koncepcji zapachu wyposażona została w opowieść - osadzona w kontekście, z którego ja nie będę jej wyciągać. Bo i po co?


 Adagio na skórze


Iris Prima to, wedle opisu na stronie Quality, dzieło olfaktorycznej choreografii, w której rolę primabaleriny pełni absolut irysa.

Dzięki współpracy z Angielskim Baletem Narodowym, tworząc Iris Prima perfumiarz Alberto Morillas uchwycić zdołał esencję baletu. Alberto uzyskał prawo wstępu na próby English National Ballet oraz możliwość obserwowania pracy tancerzy: Nathana Younga i Lauretty Summerscales. Co z tego wynikło?


Iris Prima nie ma klasycznej "głowy". Wytrawna, musująca świeżość cytrusów i różowego pieprzu of początku rywalizować musi z zamszową matowością irysa. I rywalizację tę sromotnie przegrywa. Ku mej radości, bo nie kibicowałam tej sekcji.

Solistów to (kontynuując metaforę) to olfaktoryczne przedstawienie ma dwoje: androgyniczny irys - niszowo wilgotny, mszysty, surowy i urzekająco maślany zarazem.

Irysowa primabalerina urodę ma niezwykłą - wysokie kości policzkowe, ostre rysy, wąskie usta; smukłe ciało z wstążkami mięśni pracującymi pod cienką skórą. Niezwykłej kanciastości sylwetki nie łagodzi jaśminowa sukienka ani ciepłe, waniliowe światło, w którym ukazana zostaje nam Iris w Iris Prima. Wątpliwości rozwiewa dopiero miękkość ruchu, łagodne linie tnących powietrze dłoni.


Partneruje jej Zamsz. Łagodny, matowy aromat mięciutko wyprawionej, jasnej, cienkiej skórki tworzy z irysem parę doskonałą. Napisałabym, że zadziwiająco, ale... Zupełnie nie jestem tym faktem zadziwiona. Irys i skóra to duet klasyczny, w olfaktorycznych choreografiach obsadzany wielokrotnie w rolach głównych i towarzyszących. Zdarzały się tej parze przedstawiania nieudane (jak choćby Iris Nazarena Aedes de Venustas czy wcześniej Cuir d'Iris Parfumerie Generale) tym razem jednak choreograf Morillas napisał dla nich partię więcej, niż dobrą.

W zestawieniu z androgyniczną urodą Iris, Zamsz któremu przypadła rola pierwszego tancerza, prezentuje się równie niemodelowo. Smukły, lecz nie suchy, o ładnej buzi i łagodnie opadającej na czoło fali czekoladowych pukli Zamsz jest partnerem - nie oparciem. Swoją partię tańczy równie miękko, swe Assemblé wykonuje równie lekko, publiczność uwodzi nawet skuteczniej.


Tym, co nie do końca udało się w tym przedstawieniu są role pozostałych tancerzy. O ile Jaśmin partię swą wykonuje bez zarzutu - trzyma się z boku, a jej pojawiająca się w tle jasna sukienka dodaje scenie przyjemnej pogody, o tyle grupa syntetyczno - piżmowa ewidentnie zbyt zachłannie zagarnia przestrzeń, zbyt ostro wchodzi w światło; wetiwer nazbyt mocno stara się skupić uwagę na swej zielonej partii. Gdybyż udało się cofnąć syntetyki o trzy kroki wgłąb sceny, zdjąć z bladych ramion piżma nieco blasku... Byłoby idealnie.

Na szczęście kończąca olfaktoryczny spektakl coda wykonana przez ambrowo drzewne corps de ballet przywraca kompozycji równowagę, łagodzi nazbyt wyraźną zieloność wetiweru, rzuca bursztynowy blask na bladość piżma.


Iris Prima to perfumy klasyczne w formie - jak balet klasyczny, który najbardziej nawet niezwykłą opowieść ujmuje w ramy skatalogowanych i konsekwentnie egzekwowanych kroków i pozycji.  Baletowa opowieść jest tu metaforą. Iris Prima pachnie perfumami.


Data powstania: 2013
Twórca: Alberto Morillas
Trwałość: jak to w przypadku dobrych przedstawień bywa - koniec następuje zbyt szybko. na mojej skórze Iris Prima pachnie wyraźnie ok 5-6 godzin

Nuty zapachowe:
Nuty głowy: bergamotka,  różowy pieprz
Nuty serca: absolut irysa, jaśmin sambac, hedione, paradisone
Nuty bazy: skóra, wanilia, sandałowiec, zielona ambra, wetiwer, żywica benzoesowa

  • Wszystkie wykorzystane w recenzji zdjęcia pochodzą z przedstawienia Angielskiego Baletu Narodowego "Ecstasy & Death" z kwietnia 2013 roku. Autorem fotografii jest Dave Morgan. Pełną galerię zdjęć z tego przedstawienia znajdziecie tu: KLIK.

Ostatnie dni noworocznego rozdania!

$
0
0

Tym, którzy jeszcze nie zostawili komentarza pod wpisem anonsującym rozdanie zestawu Wonderwood, a mają chrapkę na flakonik i limitowaną świecę przypominam, że zostały tylko trzy dni do końca zabawy.


Szczegóły znajdziecie w TYM POŚCIE.

Zapraszam serdecznie.To dla miłośników drzewnych zapachów gratka nie lada. :)

Kobieta po przejściach i mężczyzna z mnóstwem zalet - Silver Iris i Gold Leather Atelier Cologne

$
0
0

Na początek walentynkowego miesiąca mam dla Was drugi, po Rose Anonyme + Vetiver Fatal męsko damski duet Atelier Cologne. Poprzednio pomysł był nietypowy: Twórcy AC zaproponowali nam romantyczną wersją zabawy w policjantów i złodziei. Tym razem sięgnęli po miłosny evergreen: kobieta po przejściach i mężczyzna z... pieniędzmi.






Kobieta po przejściach


Silver Iris często krytykowany jest za charakterystyczną kłąkową maślaność nuty irysowej. Ja przyznać muszę, że mnie sam irys w Silver Iris wręcz zachwyca. Miękki, głęboki, cienisty i tłuściutki aromat irysowego masła - jednej z najcenniejszych substancji w perfumiarstwie. Brzmi naprawdę pięknie.

Problematyczne są nuty towarzyszące.




Dystynktywny dla tej olfaktorycznej opowieści jest, jak już wspomniałam, irys. I rzeczywiście nuta ta - ziemista i miękka zarazem - idealnie odpowiada obrazowi kobiety, która "już wie". Więcej, niż chciałaby. Lecz zarazem udaje jej się żyć z tą wiedzą.

Łagodna, wielkooka i czujna. Maskująca ziemistość cery kosmetykami, na które nie może sobie pozwolić. Boleśnie świadoma tego, że życie nie jest baśnią, a książęta na białych rumakach są jednocześnie nieprawdopodobni i w realnym świecie niesłychanie kłopotliwi. Pozbawiona złudzeń, lecz nie nadziei.


Pustkę w sercu zagłuszyć mają przedmioty, którymi się otacza.

Mieszkanie po byłym mężu pełne bibelotów: porcelanowych figurek, puzderek z pozytywką, pamiątek po minionych karnawałach i utraconych przyjaciołach. Pękająca w szwach szafa na krzywych nóżkach, dziesiątki barwnych kapelusików i apaszek tkwiących w dziesiątkach barwnych pudeł... I ona. Zmęczona piękna kobieta w zielono - fioletowym, porzeczkowym kapelusiku i fuksjowym płaszczyku ze sztucznego tworzywa.

Niestety, cierpkie, owocowe nuty towarzyszące irysowi w otwarciu rychło przechodzą w ów fuksjowy płaszczyk, który skutecznie odwraca uwagę od niebanalnej, szlachetnej urody irysa. Syntetycznie słodkie serce kompozycji brzmi tanio i różowo. I irytuje, jak przerysowany makijaż cy tandetny kubraczek właśnie.


Klasyczna i poprawna, syntetycznie ambrowa baza Silver Iris jest przyjemna w odbiorze, perfumeryjna, z ładnym balansem wanilii i paczuli, ale nie jest stanie zupełnie zatrzeć złego wrażenia, które pozostawiło po sobie serce kompozycji. 

Schyłek tej opowieści jest komfortowy jak wczesny wieczór w domu: kubek waniliowej herbaty z miodem zamienia zmęczenie w rozleniwienie; gospodyni w wygodnej, bawełnianej piżamce wygląda na miłą dziewczynę, którą łatwo polubić. Trudno jednak zapomnieć o tym, jak charakterystyczny ma gust. Szczególnie, że duże, przykryte miękkim kocykiem łóżko i kanapa zawalone są stosami pluszaków w najdzikszych odcieniach różu.



Czy ja mógłbym serce złamać?


On różu nie nosi. Złoto i skóra pasują do niego doskonale.

Otwarcie jest łagodne, subtelnie słodkie - jak świeże owoce w rumie. Czerwone pomarańcze, dojrzałe węgierki i puchate brzoskwinie zalane złocistym rumem wraz z pestkami, skórkami i ogonkami. Zapach, mimo rumu, w pierwszych chwilach nie wydaje się męski. Raczej uniseks z ukłonem w stronę pań. Miło mi jednak obwieścić, że nasz bohater zdecydowanie zyskuje przy pierwszym poznaniu.

Na pierwszy rzut oka nieco zbyt ostentacyjnie gładki, nazbyt akuratny, za bardzo wypielęgnowany i wystylizowany. Wyznaję uczciwie, że po pierwszym kontakcie skatalogowałam go gdzieś pomiędzy Greyem z "50 twarzy Greya" (tak, przeczytałam, z tego samego powodu, dla którego Marek Niedźwiedzki kiedyś słuchał Modern Talking - żeby wiedzieć, dlaczego nie lubię), a playboyem Starkiem z "Iron Mana". Obaj nie w moim typie.

Przy bliższym poznaniu okazuje się człowiekiem zadziwiająco przyjemnym w kontakcie. Bez póz, gry i całego tego popkulturalnego lukru odkrywamy kogoś, z kim porozmawiać można o malowaniu płotu, łzach wylanych nad losem Sokolego Oka i o tym, że nie można spać w dwóch łóżkach jednocześnie*. 


Zapach nabiera głębi, matu, wytrawności. Pięknie głębokie nuty drzewne zestawione z łagodnym, jasnym akordem ambrowo skórzanym ożywia złocisty szafran. Pięknie w tym kontekście układa się rum - też złocisty, bursztynowy, ani zbyt blady, ani zbyt dosadny. 

Ciepły, złożony aromat charakterystyczny dla ciemnozłocistego trunku dodaje kompozycji Atelier Cologne nie tylko charakteru, ale też, tak w perfumach pożądanej, komfortowości.


Złotoskóry* łagodnym barytonem mówi rzeczy, których chętnie słuchamy. Jest inteligentny, oczytany, zajmujący. Nie usiłuje nas uwodzić za pomocą tanich sztuczek, nie pajacuje jak Stark, nie próbuje bawić się w tandetne gierki jak Grey. Jest naturalny - i to jest największa siła Gold Leather: łagodna naturalność, która sprawia, że zapach układa się na skórze komfortowo i miękko, łagodnie, lecz bez wahania. Bez tych wszystkich tanecznych pas, które czynią kompozycję perfumeryjną zajmującą, lecz nieprzewidywalną.

Gold Leather zaskakuje tylko raz: kiedy zanika słodycz otwarcia i nasz bohater ze słodkiego elegancika przeobraża się w towarzysza, z którym przegadać można całą noc. I dzień. I noc. Jest to bowiem zapach, który sprawdzi się i jako perfumy casual, i (aplikowany obficie) jako rynsztunak na romantyczną schadzkę.



A gdy się zejdą...


Silver Iris i Gold Leather pojawiły się na rynku jako duet i podsumowanie w tym duchu wydaje się na miejscu.

Tym razem to on oczarował mnie bardziej. I mam obawy, że ich związek nie służy nikomu. Rose Anonyme aplikowana wspólnie z Vetiver Fatal miała jakiś sens. Zielone nuty podkreślały świeżość róży i w efekcie powstawała nowa jakość. Tutaj słodycz owocowego otwarcia Gold Leather tłumi przepięknego irysa z Silver Iris, zaś landrynkowe serce kompozycji irysowej zupełnie nie komponuje się ze szlachetnym akcentem rumowym.

Nie będzie Happy Endu. Ona nie poczuje się kochana i spełniona i nie przestanie kompensować emocjonalnych braków duperelami. On nie złagodzi wizerunku i wciąż będzie zyskiwał dopiero przy bliższym poznaniu. Irys i skóra, choć tak pięknie zwykle ze sobą współgrające, tym razem lepiej brzmią osobno. To dwie odrębne, skończone, kompletne kompozycje - nie elementy olfaktorycznego duetu. I tak, w moim odczuciu należy je nosić.



Silver Iris:

Data powstania: 2013
Twórca: Jerome Epinette
Trwałość: jak zwykle u Atelier Gologne - bardzo dobra. Kilkanaście godzin.

Nuty zapachowe:
Nuty głowy: mandarynka z Włoch, różowy pieprz z Chin, czarna porzeczka z Burgundii
Nuty serca: liście fiołka z Grasse, irys z Toskanii, mimoza z Grasse
Nuty bazy: paczula z Indonezji, biała ambra, bób tonka z Brazylii



Gold Leather:

Data powstania: 2013
Twórca: Jerome Epinette
Trwałość: dobra, od 8 do 12 godzin. Ale projekcja słabsza, niż oczekiwałam.

Nuty zapachowe:
Nuty głowy: gorzka pomarańcza z Sewilli, indyjski szafran, rum z Jamajki
Nuty serca: śliwka, dawana z Indii, eukaliptus z Kalifornii
Nuty bazy: frakcja drewna gwajakowego z Indii, frakcja drewna cedrowego z Teksasu, skóra, akord oudu



* Wszystko to są, oczywiście, odniesienia do klasyków literatury. Kto pierwszy zgadnie, do których - otrzyma ode mnie podarunek w postaci zestawu próbek.


  • Na zdjęciach towarzyszących recenzji Silver Iris Adrianna Biedrzyńska.
  • Z wyjątkiem trzeciego, które pochodzi z Tokyo Fashion.
  • Na fotografiach towarzyszących recenzji Gold Leather Michał Żebrowski. Nie, nie lubię go, ale uroda Zbigniewa Zamachowskiego nijak nie pasowała mi do opisu. :)
  • Ostatnie zdjęcie z bloga The Scented Hound.

Skórka nie warta wyprawki - Bottega Veneta Pour Homme

$
0
0

Tak mi się miło pisało o Złotej Skórce Atelier Cologne, że dziś pociągnę temat. Będzie skórka. Czy warta wyprawki - sama nie wiem...


A miało być tak pięknie!


Klasyczne, męskie otwarcie: bergamota, ładny jałowiec, ślad pikantnych nut przyprawowych. W tle eteryczne nuty żywiczne: sosna, jodła, cedr, jałowiec po raz wtóry, tym razem na zielono. W bazie przyjemna, wytrawna skórka - czysta, niezwierzęca, lekka. Mogło być genialnie, jest... przyzwoicie.

Męskie pachnidła bazujące na przestrzennych nutach drzewnych chętnie noszone są przez mężczyzn i jednocześnie spotykają się ze sporym uznaniem pań, jako męskie lecz mniej banalne, niż kolońskie cytrusy. Mężczyzna pachnący wiatrem w koronach drzew, chłodnym porankiem w lesie, kroplami rosy nanizanymi na sosnowe igły - tak, to powinno robić wrażenie.


Ale nie robi. Asekurancki balans nut, zachowawcze dawkowanie akcentów drzewnych, syntetyczne brzmienie akordu skórzanego i niespecjalna projekcja sprawiają, że zamiast oczekiwanego hitu dostajemy pachnidło... W porządku. I nic więcej.

Trudno sformułować konkretne zarzuty wobec kompozycji Andrier i Maisondieu. Jest poprawna i przyjemna. Podobna do wielu innych poprawnych i przyjemnych kompozycji pojawiających się po męskiej stronie selektywnych perfumerii.


Czemu więc w ogóle o Bottega Veneta Pour Homme piszę? Bo naprawdę przyjemne damskie pachnidła tej marki i lista nut złożona z samych mocnych, charakternych pozycji rokowały naprawdę dobrze. 

Miało być tak:


A wyszło tak:



Dziękuję za uwagę. Idę spisywać głosy w konkursie wonderwoodowym. Straszna robota.


Data powstania: 2013
Twórcy: Daniela Andrier i Antoine Maisondieu
Trwałość: do 8 godzin, ale przy słabej projekcji

Nuty zapachowe:
Nuty głowy: kalabryjska bergamota, syberyjska sosna, bałkański jałowiec
Nuty serca: jamajski pieprz, żywica jodły kanadyjskiej, śródziemnomorska szałwia muszkatołowa
Nuty bazy: andaluzyjskie labdanum, skóra, indonezyjska paczula


Źródła ilustracji:
  • Pierwsze trzy zdjęcia reklamowe.
    Przedostatnie z tego wpisu: KLIK.
  • Kurtka z ostatniego zdjęcia do nabycia w sklepie dhgate.com

Limitowany zestaw flakon + świeca Wonderwood wędruje do...

$
0
0

Losowanie nagrody to dla mnie zawsze wielki stres. Naprawdę chciałabym obdarować Was wszystkich. Ale nie mogę. I zawsze mi z tego powodu przykro.

Najpierw procedury.

1. Wszystkie losy zapisuję na kartkach - dublując nicki osób, które skorzystały z dodatkowych szans.


2. Losy składam i upycham w szklanej misie.


 

3. Po czym wydobywam jeden, rozsypując wszystkie wokół, bo się nie mieszczą.

Losowanie przeprowadzam zawsze tylko raz. i bez względu na to, co wyjdzie - wynik jest ostateczny.
Zdarzylo mi się, ze cenne nagrody wygrywały osoby, które zupełnie się na blogu nie udzielały. Zdarzyło się, że jedna osoba wylosowała w dwóch kolejnych rozdaniach tę samą nagrodę i w tym przypadku także nie ingerowałam. Tym razem wynik z jednej strony zaskoczył mnie niezmiernie, z drugiej ucieszył. Bo tym razem nagroda wędruje do Kogoś, kto jest ze mną od dawna.


Gdyby ktoś nie dojrzał na pierwszej fotografii, poniżej zwycięski los.
Nabazgrany, ale skąd mogłam wiedzieć, że akurat taki nabazgrany mi się trafi?


Limitowany zestaw: flakon perfum plus pachnąca świeca Wonderwood sprezentowana nam przez Mood Scent Bar trafia do Poli.

 

Gratuluję w imieniu własnym i fundatora nagrody. :)

Polu, proszę o kontakt via e-mail na adres: blog@sabbathofsenses.com


Dziękuję Wam za wspólną zabawę i zapraszam do udziału w kolejnych. Na pewno będą. :)


Jaśmin w perfumach - kolejna cegiełka w indeksie składników i wprowadzenie do jaśminowej serii

$
0
0

Czy gotowi jesteście na inwazję białego kwiecia?

Cykl tuberozowy przyjęliście nader życzliwie, tuszę więc, że znajdą się wśród Was także amatorzy jaśminu, który będzie bohaterem moich opowieści przez kilka najbliższych dni.

Dlaczego?
A dlaczego nie? :)


Jaśmin w perfumach

 

Jaśmin to ikona perfumiarstwa. Kochany i nienawidzony. Zapach, który nikogo nie pozostawia obojętnym. 

Nazywany królem nut, mordercą w białych rękawiczkach, czarodziejem odbierającym zmysły, cichym zabójcą i tajną bronią uwodzicielek. 

To jaśminem pachniały chińskie napoje miłosne, to zapach jaśminu sprawił podobno, że Kleopatra z taką łatwością zawładnęła sercami (i nie tylko sercami) dwóch rzymskich cesarzy.

 

W krajach Wschodu jaśmin często bywa składnikiem bukietów i stroików ślubnych - ze względu na delikatność płatków i piękny aromat, który nie tylko skupia uwagę, ale także koi nerwy i poprawia samopoczucie. Jego odprężająca woń ułatwia podobno zestresowanym nowożeńcom konsumpcję małżeństwa.


Zacznijmy od legendy


Europejska historia jaśminu także związana jest z miłością i małżeństwem.
Podobno pierwszym Europejczykiem, który mógł radować się aromatem kwiatów jaśminu był jeden z toskańskich książąt, który pod koniec XVII wieku odkupił sadzonkę od powracającego z Chin podróżnika.

Posadzona w ogrodzie i troskliwie pielęgnowana przez książęcego ogrodnika roślina kwitła i zachwycała toskańską socjetę. Wielu wysoko urodzonych i bogatych gości starało się pozyskać sadzonki cudownego krzewu. Zazdrosny możnowładca pragnął jednak pozostać jedyną osobą będącą w jej posiadaniu - zakazał więc rozdawania i sprzedaży nie tylko jaśminowych sadzonek, ale także gałązek. Skwapliwie sprawdzano, czy opuszczający rezydencję goście nie zabierają ze sobą żadnych, poza kwiatami, części książęcego skarbu.


Sprawujący pieczę nad jaśminowym krzewem ogrodnik był osobą ubogą. W dniu swojego ślubu, nie mogąc pozwolić sobie na obdarowanie swej ukochanej żadnym wspaniałym prezentem, podarował jej pęczak jaśminowych kwiatków, aby mogła przypiąć go do skromnej sukni. Panna Młoda, już jako żona ogrodnika, zasadziła w ogrodzie uwiędłą gałązkę, która... Przyjęła się, urosła i zakwitła. Legenda mówi, że ogrodnik wraz z żoną żyli długo, szczęśliwie i dostatnio sprzedając jaśminowe sadzonki bogatym i mniej bogatym.


Gatunki jaśminu 
stosowane w perfumiarstwie

W perfumiarstwie najczęściej stosuje się dwa z prawie trzystu gatunków jaśminu: jaśmin Sambac i Jaśmin Wielkokwiatowy . Oba gatunki pochodzą z Indii, różnią się jednak zapachem.


Jaśmin Wielkolistny

 

Jaśmin Wielkolistny zwany Sambac aromat ma relatywnie lekki, ożywczy, subtelny. To on daje jaśminowym perfumom niezwykłą świetlistość.


Jaśmin Wielkokwiatowy


Jaśmin Wielkokwiatowy, zwany także Królewskim  lub Hiszpańskim (J. grandiflorum) to woń cięższego kalibru. Intensywny, kremowy aromat z charakterystycznym, zwierzęcym szczytem zapachowego spektrum daje kompozycjom zapachowym nie tylko moc, ale też zmysłową gęstość.


Jaśmin Lekarski

 

Jaśmin, który znamy jako roślinę ogrodową o drobnych, aromatycznych kwiatkach w kształcie gwiazdek to, stosowany niegdyś także w perfumiarstwie, Jaśmin Lekarski (J. officinale). Jego subtelnie słodki, upojny zapach jest naprawdę uroczy. Obecnie w perfumach niespotykany ze względu na relatywnie niewielką, w stosunku do poprzednich dwóch gatunków, zawartość olejków aromatycznych w kwiatach.


Zbiór jaśminu


Jaśmin nie jest rośliną szczególnie trudną w uprawie, jednak już zbiór kwiatów zdatnych do tego, by pozyskać z nich zapachowy olejek to proces trudny i żmudny.

 

 

Jaśminowe kwiatki są nie tylko drobne, lecz także bardzo delikatne. Zbiera się je nad ranem, zanim zaczną się rozwijać i zanim słońce wyssie z nich wilgoć i eteryczne olejki. Każdy kwiat zebrać trzeba ręcznie: ostrożnie, uważając, by nie pognieść delikatnych płatków.


 

Zebrane kwiaty jaśminu natychmiast dostarcza się do przetwórni, w której pozyskuje się jaśminowy "konkret". Każda godzina zwłoki wiąże się z ryzykiem utraty cennych zbiorów - jaśmin bowiem zaczyna fermentować właściwie natychmiast po zebraniu i następnego dnia po zbiorze jest już,  jako surowiec perfumiarski, bezwartościowy.


 Pozyskiwanie absolutu


Jeszcze sto, sto kilkadziesiąt lat temu najczęściej wykorzystywaną do pozyskiwania jaśminowego olejku metodą była pracochłonna metoda enflourage polegająca na tym, że świeże kwiaty przykleja się do pokrytych bezwonnym tłuszczem  szklanych płyt. Po kilku dniach zużyte kwiaty zbiera się, a na tłuszczu układa kolejne. I kolejne. I kolejne. Aż do całkowitego nasycenia tłuszczu eterycznymi olejkami.  

Nasycony aromatycznymi olejkami tłuszcz - tak zwaną pomadę rozpuszcza się w alkoholu w celu uwolnienia z niej wchłoniętych olejków, po czym chłodzi i filtruje aby oddzielić olejki zapachowe od zestalonego tłuszczu. Ostatnim etapem produkcji jaśminowego absolutu - najczystszej i najcenniejszej formy zapachowej esencji - jest odparowanie z tej mozolnie wyprodukowanej substancji wody.


 

Obecnie najczęściej stosowaną metodą pozyskiwania jaśminowego absolutu jest ekstrakcja solwentem czyli wytrząsanie kwiatów w kadziach zawierających substancję, która wyciąga z nich związki aromatyczne, woski i pigmenty. Najczęściej stosowanym solwentem jest heksan, który później oddziela się próżniowo od wyciągniętego z kwiatów konkretu. Dalej postępuje się analogicznie, jak w przypadku konkretu pozyskanego metodą enflaurage: rozpuszcza w alkoholu, chłodzi, filtruje.


Imponująca matematyka

 

1 gram jaśminowego absolutu powstaje z około ośmiu tysięcy ręcznie zbieranych kwiatów.  
Albo inaczej: 100 000 (słownie sto tysięcy) kilogramów kwiatów to około 16 gramów absolutu.
Robi wrażenie, prawda?



Źródła ilustracji:
  • Zdjęcie 1 pochodzi z bloga grndoordesign.wordpress.com
  • Zdjęcie nr 2 to fragment relacji z pakistańsko - hinduskiego wesela zamieszczonej na stronie www.danieltaylorphoto.com
  • Zdjęcie jaśminowego krzewu ze strony: davesgarden.com
  • Zdjęcie 5,6 i 8 z zasobów Wikimedia Commons.
  • Jaśmin lekarski ze strony www.herbsfor.net
  • Autorem zdjęć ze zbiorów jaśminu (4, 9-12, 14) oraz zdjęcia ukazującego wsypywanie kwiatów do kadzi z solwentem jest Philip Haslett - fotograf, którego piękne zdjęcia podziwiać można między innymi w jego galerii Unique Provence.
  • Zdjęcie przedstawiające proces enfleurage z oficjalnej strony muzeum perfum w Grasse:.museesdegrasse.com

Królowa jest tylko jedna - Alien Thierry Mugler

$
0
0

Thierry Mugler nie firmuje swoim nazwiskiem perfum bezpiecznych i akuratnych. Jeśli szukacie miłego zapaszku, to nie ten adres.

Perfumy Muglera to kompozycje z charakterem, czasem przełomowe, często kontrowersyjne, zazwyczaj oparte na nietypowym połączeniu nut, zawsze "jakieś". Nic dziwnego, że na blogu o perfumach niezwykłych pojawiały się już wielokrotnie. jako wersje podstawowe lub limitowane wariacje na temat. Ostatnim okrętem flagowym marki, który nie wpłynął jeszcze na gościnne wody Sabbath of Senses jest Alien. Jaśminowy Morderca.


Pani ze złotego ogrodu


Gdy spojrzymy na listę nut - wydaje się zwyczajna. W porównaniu z rewolucyjnymi złożeniami typu paczula + czekolada czy figa + kawior wręcz banalna. Jedno naciśnięcie atomizera zmienia wszystko.

Jaśmin. Perfumeryjna arystokracja z najwyższej półki. Olfaktoryczny despota. Cichy zabójca w białych rękawiczkach. Ale najważniejsze jest, że... Jaśmin jest kobietą. Jak Skłodowska i Kopernik. Jak Juliusz Cezar i Napoleon!


Cała kompozycja zwana Alien stworzona została po to, by podkreślić urodę jaśminowej bogini. Cierpkie, jasne, przypominające elemi nuty otwarcia zwracają uwagę na energię, z jaką się porusza i smukłość jej ciała. Kremowe neroli i łagodna, owocowa słodycz w sercu pokreślają delikatność cery i miękkość ruchów. Ambrowo - kaszmirowa baza ubiera ją w miękki zamsz i surowy jedwab, podkreśla złocistość loków promieniami ciepłego słońca. Wszystko to jednak są imponderabilia. Królowa jest tylko jedna.

Jaśmin nie potrzebuje towarzystwa, tylko służby. Cała ta barwna menażeria nut uzupełniająca spektrum, zwyczajowo upiększająca akord wiodący, odwracająca uwagę od braków i mankamentów głównej nuty - sprowadzona została do roli olfaktorycznych paziów i lokajów. Bo przecież Jaśmin nie ma mankamentów!


Jedna, genialnie wygrana nuta będąca szczytem, sercem i opoką. Jaśmin omniprezentny. Jaśmin rodem z tęsknych wspomnień i sprośnych marzeń. Wyniośle blady i bezczelnie ekspansywny. Despotyczny i miękki zarazem.

Jego odbiór zmienia się wraz ze zmianą perspektywy. Jako obserwator czujemy się... olfaktorycznie zbędni. Zostajemy wciągnięci na sensoryczną orbitę nosicielki zapachu i na orbicie tej tkwimy jak bawełniany puszek zniewolony magnetyzmem gładkiego bursztynu.
Jako nosiciel stajemy się jądrem swoistego mikrokosmosu. Alien otula, dodaje mocy, filtruje wszelkie obce wonie jak ciemne okulary światło. I podobnie jak ciemne okulary - wpływa na to, jak odbierają nas ludzie na orbicie.

 

Jaśmin z Aliena to wcielony egocentryzm. Wzbudza skrajne emocje i skupia na sobie uwagę jak prawdziwa gwiazda

Bez ostentacji, bez prowokacji, bez tanich sztuczek. Nie musi przewracać stołków gdy wchodzi do pokoju. W zetknięciu z tą wonią rzeczywistość omdlewa jak zegary na płótnach Dalego.


Data powstania: 2005
Twórcy: Dominique Ropion i Laurent Bruyere
Trwałość: powyżej 8 godzin (wersja edp)

Nuty zapachowe:
jaśmin, ambra, nuty drzewne

  • Na zdjęciach Cate Blanchett jako Galadriela - Pani ze Złotego lasu w ekranizacjach powieści Tolkiena reżyserowanych przez Petera Jacksona.

Recenzje gościnne: Sabbatha o Prestige Rose i Ghroob Arabian Oud

$
0
0

Niespodzianka!

Dziś autorką recenzji jest nie Sabbath, lecz Sabbatha. Zbieżność nicków tylko częściowo przypadkowa - w obu przypadkach u źródła jest bowiem ten sam zespół muzyczny... :-)


Sabbatha zazwyczaj bloguje na zupełnie inny temat. Jeśli ktoś lubi drinki z palemką i malować paznokcie, zapraszam na Spooky Nails. A miłośników perfum zapraszam do przeczytania gościnnych recenzji zapachów Prestige Rose i Ghroob marki Arabian Oud.


Prestige Rose
Arabian Oud

 

W momencie aplikacji uderza w nozdrza pudrowa, mocna róża. Na skórze fantastyczna i dość staroświecka pudrowowość róży przełamana jest słodkim zapachem jaśminu. Mieszanka jest bardzo mocna i oleista, niczym suszone płatki róż skropione dodatkowo różanym olejkiem. Dla mnie to róża w róży, ciężka i dość dusząca a przez to fantastyczna.

Niestety dość szybko znacząco łagodnieje i nie zostawia za sobą pachnącego ogona. Na mojej skórze jest to zapach wręcz zaskakująco nietrwały, pozostałe zapachy Arabian Oud jakie testowałam są zdecydowanie trwalsze. Szkoda, bo gdyby nie trwałość byłby to mój różany ideał.



Ghroob
Arabian Oud

 

Od momentu aplikacji moje nozdrza uderzył zawiesisty zapach drewna z mocnymi przyprawowymi nutami. Delikatnie w tle wyczułam zapach niezidentyfikowanych dla mnie kwiatów, stosunkowo delikatnych. Po czasie przyprawowe nuty lekko zanikają a z oleistych drzewnych nut wyłania się zdecydowanie bogata mieszanka kwiatowa, w której wyczułam głównie różę oraz jaśmin.

Zapach "kończy się" mieszanką drzewa sandałowego z nutą wanilii, która długo trzyma się skóry. Zapach jest dość ciężki i bogaty oraz bardzo kobiecy (ale myślę, że niejeden mężczyzna by chętnie go używał). Tak właśnie wyobrażałam sobie prawdziwe arabskie perfumy.


***

Przypominam, że recenzje gościnne to pokłosie losowań setów próbek fundowanych przez perfumerie widoczne na prawym panelu SoS.

Fotorelacja z Museu del Perfum w Barcelonie

$
0
0

Dziś mam dla Was gratkę nie lada.
Piękną, obszerną fotorelację z Museu del Perfum, którą specjalnie dla nas przygotowała Beata Drabikowska - Śniadała.
Beato - dziękuję!

Bez dalszych wstępów oddaję bloga w ręce Beaty.



Museu del perfum powstało w 1961 roku, znajdziemy w nim około 5000 perfum pochodzących z wielu kultur. Kolekcja zapachów oraz flakonów łączy długą historię perfumiarstwa począwszy od egipskich waz, greckich wyrobów ceramicznych, romańskich, punickich, arabskich słojów wykonanych z porcelany i kryształu oraz ekskluzywnych materiałów pochodzących z XVII i IXX wieku.(…)
Oto wolne (bardzo wolne;)) tłumaczenie z folderu reklamującego muzeum perfum w Barcelonie.

Zacznijmy jednak od początku… O muzeum perfum usłyszałam od mojej Cioci Elżbiety, w latach osiemdziesiątych, kiedy moja pasja związana z perfumami była jeszcze w powijakach. Jako młode, naiwne dziewczę otrzymywałam od Elżbiety flakony perfum. Wtedy wszystko się zaczęło…

Nie pamiętam wszystkich, najbardziej w pamięć zapadły mi perfumy A Puig Anouk, które odnalazłam po ponad 20 latach w Calleii. Ale do rzeczy muzeum perfum urosło w moich marzeniach do rangi magicznego miejsca. Nadszedł czas aby zweryfikować wyobrażenia z rzeczywistością pojechaliśmy z Negatywem (moim mężem ;)) do Hiszpanii odwiedzić Elżbietę. Podróż do Barcelony została zaplanowana tak aby w pierwszej kolejności zwiedzić muzeum perfum.

Elżbieta jak rasowy przewodnik prowadziła nas po ulicach Barcelony, mój Negatyw jak zwykle sceptycznie zaciekawiony, ja natomiast płynęłam nad chodnikiem aby do celu… Ku mojemu zdziwieniu zatrzymaliśmy się przed perfumerią o nazwie Regia.
Hmmmm a gdzie muzeum???


Weszliśmy do perfumerii, Elżbieta pewnym krokiem przeszła przez całe pomieszczenie, skręciła w prawo i zaprowadziła nas na… Zaplecze, to najlepsze słowo.

Po lewej stronie małe biuro, w którym siedzi bardzo miły pan. Elżbieta mówi mu że przyszliśmy do muzeum perfum, ja rozglądam się po korytarzu, a muzeum ani śladu. Pan z uśmiechem informuje nas że oczywiście możemy wejść, musimy wykupić bilety. Niby nic nienormalnego ale dawniej muzeum nie było biletowane…

 
 Kupujemy bilety, miły pan otwiera drzwi na końcu korytarza iiiii widzimy ciemność... Podchodzimy do drzwi nagle miły pan zapala światło, ja staję jak wryta, Negatyw wydobywa zaskoczone „Ooooo w mordę...”.

Elżbieta uśmiecha się widząc nasze osłupienie. Ona była tu wielokrotnie, co więcej, kilka eksponatów pochodzi z jej kolekcji, ponieważ muzeum przyjmuje „eksponaty” od zwiedzających. Podczas naszej wizyty zostawiliśmy flakon z resztką wody o nazwie „Prastara” J.

Naszym oczom ukazało się pomieszczenie z gablotami wypełnionym butelkami, buteleczkami, flachami, flaszkami, flakonami, wazami, słoikami, pudełkami, puzderkami. Na gablotach które miały wysokość meblościanki stały kilkulitrowe gąsiory, butle z kranikami oraz wielkie flachy perfum marek selektywnych.


 





Ogrom i stłoczenie eksponatów był trudny do „ogarnięcia”. Dzięki Negatywowi, który oderwał mnie od szafy Guerlain zaczęliśmy zwiedzanie od początku czyli od starożytności. Najpierw gabloty zawierające egipskie i greckie naczynia w których przechowywano i mieszano pachnące mikstury.



Dalej chronologicznie zabytkowe buteleczki, kryształowe fiolki, metalowe puzderka naczynia w których ludzie aż do współczesnych nam czasów przechowywali perfumy.








Dalej w szafach muzeum perfum zaczyna panować coraz większy chaos, eksponaty co prawda, są uporządkowane według producentów, mimo tego odniosłam wrażenie, że w ekspozycji rządzi często przypadek. 

W gablotach można zobaczyć jak na przestrzeni czasu ewoluował wygląd flakonów. Oto eksponaty które przyciągnęły moją uwagę.














 







Cały czas nie mogłam oprzeć się wrażeniu że kolekcja flakonów i perfum nie jest do końca uporządkowana. Obok zabytkowych flakonów stoją dziwnego kształtu pojemniki (np. zielony telefon ;)), które nie bardzo pasują do sąsiadów. Podobnie jak flakon perfum Salvadora Dali nie stał z resztą kuzynów.


Na końcu wystawy mogliśmy obejrzeć „księgę pamiątkową” w której umieszczone są zdjęcia kreatorów zapachów z autografami.













Wystawę opuściłam z mieszanymi uczuciami. 
Z jednej strony mogłam obejrzeć flakony firm których nie znam, zobaczyć flaszki firm selektywnych i prześledzić jak zmieniał się ich wygląd. 
Z drugiej strony brak przestrzeni, chaos, stłoczenie eksponatów uniemożliwiające zaprezentowanie bardzo niezwykłej i imponującej kolekcji, w taki sposób na jaki ona zasługuje.

 

Na koniec kilka słów o perfumerii Regia, zwiedziliśmy ją na spokojnie kiedy wychodziliśmy. Perfumeria powstała w 1928 roku, można zakupić w niej oprócz marek selektywnych zapachy firm niszowych takich jak: Acqua di Parma, Amouage, Aqua di Genova, Atelier Cologne, Beautyblender, Boadicea, By Kilian, Byredo, Carner, Clive Christian, Comme des Garçons, Creed, Eight & Bob, Escentric Molecules, Ess?ncia Barcelona, Etro, Houbigant, Isabey, Juliette Has a Gun, L'Artisan Perfumeur, Lalique, Lorenzo Villoresi, Lubin, M2 Beauté, Mama Mio, Montale, Nasomatto, Penhaligons, Perris, Ramón Monegal, Regia, Robert Piguet, Serge Lutens, Sillage, Tom Ford.

W perfumerii panuje przejrzysty podział po prawej stronie (od wejścia) ustawione są marki niszowe, natomiast po lewej marki selektywne + kolorówka. Zupełnie inaczej niż w Museu del perfum…



Autorka relacji:


Beata Drabikowska-Śniadała

Z zawodu andragog i behapowiec, z zamiłowania fotograf, miłośniczka perfum, przez Sabb fanka "Obcego", przez Negatywa audiofil. :)




Uspokój swe serce, to tylko jaśmin - Le Jasmin Annick Goutal

$
0
0

Wszyscy zachwycają się jaśminem w Songes. Tymczasem Songes pachnie całą kupą  różnorodnego kwiecia i wanilią. Nie jest to wadą samą w sobie, ale jaśmin... Jaśmin, mili Państwo, to my mamy w Le Jaśmin tej samej marki i tego samego nosa!



              - Boisz się mnie pocałować?
              - Boję się, że złamiesz mi serce.
              - Uspokój swoje serce. Jesteś mi drogi 
                jak samo życie.*


Najpierw na scenę wskakuje imbir. Niewielki, złotoskrzydły elfik z ludowych podań; urocza, lecz złośliwa istotka dla zabawy plącząca pannom loki, a dzieciom sznurowadła. 

Imbir przygotowuje nas na spotkanie z jaśminem. A raczej Jaśminą - bo tym razem Jaśmin znowu jest kobietą. Ale nie jak Napoleon. :)


Polatując to tu, to tam, kręcąc się jak fryga i rozsypując wokół złocisty proszek, który dodaje werwy i z pewnością powinien być nielagalny, Imbir cienkim głosikiem wyśpiewuje peany na cześć Jaśminu.
Jaśmin jest potężna
Jaśmin zachwyca
Jaśmin onieśmiela i łamie serca
Tak śpiewa Imbir.


Kiedy pojawia się Jaśmin w złocistej sukni i złotej koronie - rzeczywiście olśniewa. Nie urodą. Mocą.

Skoncentrowany, wyrazisty aromat jaśminu - z charakterystycznym, ostrym szczytem spektrum i ściętym imbirem kremowym centrum zupełnie nie przypomina krągłych, pulchnych jaśminków znanych nam z większości kwiatowych kompozycji. Tym razem Jaśmin wejście ma mocne. Prawie męskie.

Dopiero kiedy oswoimy się z jaśminowym blaskiem, imbirowemu elfowi skończą się zapasy złotego proszku, a zapach ułoży się na skórze - zauważymy, że Jasmin jest kobietą... bardzo młodą. Dziewczynką wciśniętą w dorosłe szaty i dorosłą rolę.


Gra ją znakomicie - otwarcie Le Jasmin to potężne uderzenie jaśminowej mocy.  Jednak po pierwszych dwóch, może trzech kwadransach czar przestaje działać i mistyfikacja mająca uczynić z Jasmin surową władczynię staje się jasna.

Dostrzegamy podlotka o pulchnej buzi i główce pełnej marzeń.  I od razu, od pierwszej chwili przemiany wybaczamy jej brak surowości, a czarodziejskiemu heroldowi drobne oszustwo. Drobne. Bo Jaśmin w Le Jasmin naprawdę zachwyca i onieśmiela swą delikatnością.


Le Jasmin Annick Goutal to jeden z najpiękniejszych jaśminowych soliflore, jakie znam. Po ekspansywnym, mocnym otwarciu nadchodzi miękkie, świetliste, urzekająco łagodne serce, które trwa. Aż po kaszmeranową, lekko herbacianą bazę.

Prosta, oszczędna kompozycja Isabelle Doyen ukazuje jaśmin w sposób zupełnie różny od tego, który zaproponował nam rok później duet Ropion - Bruyere w, będącym obecnie najbardziej chyba rozpoznawalną jaśminową kompozycją - Alienie.

Le Jasmin tuli się do skóry. Nie wyznacza status quo, nie buduje przewagi nad przeciwnikiem. Le Jasmin nie ma przeciwników.
Bo jakże jej nie kochać?



Data powstania: 2004
Twórca: Isabelle Doyen.
Trwałość: zadowalająca, lecz nie zachwycająca. Ok 5 - 6 godzin.

Nuty zapachowe:
magnolia, jaśmin, imbir



* Fragment dialogu z filmy "Legenda" w reżyserii Ridleya Scotta.
  • Wszystkie ilustracje do tekstu pochodzą z filmu lub materiałów dodatkowych do filmu "Legenda" (1985) w reżyserii Ridleya Scotta.

Wąchamy watę szklaną - Laine de Verre Serge Lutens

$
0
0

Wczoraj na polski rynek wszedł najnowszy zapach Serge Lutens z linni wodnej. Pierwszym zapachem serii była, debiutująca w 2009 roku L’Eau Serge Lutens, drugim L'Eau Froide z 2011, trzecim jest właśnie Laine de Verre.

Dotychczasowe lutensowskie L'Eau nie zrobiły na mnie wielkiego wrażenia. Lekkie kompozycje z nutką mięty wśród propozycji znanego z zawiesistych eliksirów i sympatii do perfumeryjnego Orientu Lutensa rzeczywiście zaskakują, ale uczciwie mówiąc - inni perfumiarze odkryli je już dawno.



Rysa na szkle


Laine de Verre to, w tłumaczeniu na Polski, wełna szklana - dokładnie ta, którą ociepla się budynki. Wielki Serge szuka ostatnio coraz bardziej kontrowersyjnych nazw dla swoich perfum. Po jedwabnych pończoszkach (to rozumiem!), nocy w celofanie, oleju szklanym (czyli kwasie siarkowym) funkcjonującym w języku francuskim także jak metaforyczne określenie jadowitej krytyki, wata szklana nie jest szczególnym zaskoczeniem.  Ale i tak brzmi intrygująco. Szczególnie kiedy spojrzymy na nuty zapachowe, w których króluje nowoczesna chemia: aldehydy, kaszmeran i piżmo (z pewnością nie naturalne).


Pierwszy akord Laine de Verre to miks aldehydów (C-12 Lauric, Elintaal, Intreleven) ułożonych na rozyranie super. Nuty cytrusowe brzmią jak kolejny aldehyd -  cytronelal. Wczesne piżmo jak klasyczna formuła akordu piżmowego: Ethylene Brassylate + Galaxolide +Velvione + Thibetolide + Ambrettolide. W sercu pojawia się keton fenylometylowy, helional i chyba safraleina. W bazie, poza ambroksanem,  calone i sporo Iso E Super. Co nam to mówi?

Ujawnia nam fascynację Mistrza Serge'a aromatycznymi molekułami rodem z czystych, jasnych, ocieplonych szklaną watą laboratoriów chemicznych.  Fascynację jak najbardziej uzasadnioną - pachnące syntetyki i syntetyczne odpowiedniki zapachów naturalnych są bowiem przyszłością perfumiarstwa.


Tworząc Laine de Verre Serge Lutens zrezygnował z kompromisów. Począwszy od nazwy, która rozumiana metaforycznie może kojarzyć się ze świetlistymi smugami szklanych nitek, dosłownie jednak oznacza prozaiczny i wymagający ostrożności surowiec budowlany.  Przez listę nut, w której syntetyki wyeksponowane zostały otwarcie. Po sam zapach, który nie symuluje naturalnych woni, lecz wyraźnie i bezkompromisowo uderza w nas nowoczesną chemią.


Kompozycja Laine de Verre to symboliczne połączenie substancji zimnej i obcej -  szkła reprezentowanego przez aldehydowy szczyt kompozycji, z naturalnym ciepłem wełny w drzewnej bazie.  I w tym znaczeniu - jako olfaktoryczny obraz,  opowieść na zadany temat - jest to dzieło genialne. Jako perfumy... trudne.

Pierwsze nuty są ofensywne - obliczone na konfrontację, uderzenie, stymulację zmysłów. Skrajnie różne od zwyczajowych, pogodnie energetycznych otwarć zapachów selektywnych.
Serce intryguje, lecz nie daje spokoju ani wytchnienia. Zmusza do czujności.


Dopiero gdy jasna część zapachowego bukietu wyciera się jak biała farba na blacie drewnianego stołu - Laine de Verre pozwala odpocząć, odprężyć się, przymknąć otwarte dotychczas szeroko oczy. Pachnie chemiczną, sterylną czystością. Daje się polubić, choć się nie spoufala. 
Jak troskliwa, lecz pełna dystansu siostra oddziałowa w białym, wykrochmalonym na sztywno czepku i fartuchu. :)



Data powstania: 2014
Twórca: Serge Lutens
Trwałość: dobra - ok 12 godzin
Projekcja: umiarkowana

Nuty zapachowe:
cytrusy, aldehydy, piżmo, kaszmeran

Miłość w czasach popkultury - Love is in the Air House of Sillage

$
0
0

Walentynki. Jeden z dyżurnych, obok Halloween, tematów utyskiwań przeciwników świąt komercyjnych. Podstawowe zarzuty znamy wszyscy, nie będę włączać się w nurt tej dyskusji, jako i nie czyniłam wcześniej. Można ignorować. Ale można także potraktować Walentynki jako kolejną okazję do miłego gestu wobec bliskiej osoby. Kolacja we dwoje, spacer, masaż stóp, drobny upominek. Oczywistości.

 

Kto zna genezę Walentynek może pokusić się o powrót do korzeni: wysłanie anonimowej kartki z miłosnymi wierszykiem. Dostałam kilka takich w życiu i jest to zawsze bardzo miłe. Bo to upominki nie wymagające od obdarowanej osoby wdzięczności i rewanżu. Możemy po prostu sprawić, że ktoś poczuje się atrakcyjny i kochany. Rozważcie ten pomysł. Jeszcze zdążycie wsunąć kartkę lub liścik do skrzynki pocztowej swojej sympatii. Jeszcze jest czas na to, by przygotować miły drobiazg, który można będzie potajemnie podrzucić na ławkę w szkole lub na biurko w pracy. Książka, płyta, piernik w kształcie serca, jabłko z kokardką? Jest tyle możliwości. :)

Ja natomiast robię niezgrabny ukłon w stronę cyklu jaśminowego. Tym razem opowieścią o miłości. Albo produkcie miłościopodobnym.


Marka House of Sillage jest w Polsce mało znana, choć w ofercie rybnickiej perfumerii Ambrozja jest już od dawna. Dlaczego? Kto to wie? Na pewno częściowo z powodu braku reklamy.  Spore znaczenie może mieć tak ze urocza, lecz nieco kiczowata stylistyka flakoników. I wreszcie zapachy... Miłe, ale bynajmniej nie wyjątkowe.

Love is in The Air nie jest moim faworytem wśród perfum House of Sillage. Wybrałam go na dziś ze względu na nazwę. I śliwkę, którą w perfumach po prostu lubię.

Diś w jaśminowym serialu gościnnie wystąpi słodka Panna Śliwka. :)



Na górze śliwki na dole landrynki
Tak miłość widzą małe dziewczynki


Love is In the Air od początku jest zapachem przyjemnym i łatwym. I nie ma ambicji udawania niczego innego.

Ładny akord kwiatowy doprawiony słodką pomarańczką i puchatą, lekko kłaniającą się brzoskwini śliwką. Słodko, mainstreamowo, dziewczęco.

Wycofane na drugi plan nuty zielone, ślad cierpkiego petitgrain i naprawdę ładne elemi nie wpływają znacząco na odbiór zapachu. Czynią jednak tę słodką kompozycję ciut mniej banalną i bardziej perfumeryjną. Dzięki ich obecności śliwkowa dziewczynka okazuje się dobrze wychowana, a lilowa sukienka, którą ma na sobie w dniu spotkania jest w dobrym guście i sprawia wrażenie "logowanej". Czy jak to tam się na modowych blogach nazywa. Dobrej jakości po prostu.


Z czasem zapach ogrzewa się, nabiera przyjemnej, łagodnej miękkości. Na szczyt piramidy nut wspinają się jaśmin i śliwka w piżmowym szaliczku.

Byłoby banalnie, gdyby nie ciągła obecność ożywczej jak kwaśna landrynka pomarańczy pełniącej w kompozycji Buxtona rolę podobną, jaką spełnia lekki wiatr w letnie dzień albo wentylator ustawiony w ciepłym pokoju. Daje kompozycji nieco ruchu i życia.

Nieco. Nie za dużo.


Love is in the Air to perfumy ładne. I dla mnie nic więcej.

Miły, śliwkowy jaśminek na syntetycznej, kaszmeranowej bazie - krok od perfumeryjnego banału. I to nie jest przypadek. Słodkie babeczki House of Sillage z zasady takie mają być. Sam producent określa jej jako "gourmand, fresh, floral and all very wearable" - gourmand (smakowite), świeże, kwiatowe i bardzo "noszalne".  To właśnie oferuje nam Love is in the Air.

Od zawartości sephorowych półek różni je fikuśny flakonik i porządna projekcja i trwałość.


Jak ma się zapach do tytułowej miłosnej atmosfery?
Pojęcia nie mam.

Jeśli są to perfumy "o miłości" - będzie to raczej miłość z dziewczęcych wyobrażeń, w których... Właściwie nie wiem, co. Obawiam się, że nigdy nie byłam normalną, dojrzewającą panienką, dla której liczą się dyskoteki, błyszczyki i to, czy ON NA MNIE SPOJRZAŁ.


Data powstania: 2012
Twórca: Mark Buxton
Trwałość: 8 do 10 godzin porządnej projekcji

Nuty zapachowe:
Nuty głowy: nuty cytrusowe, śliwka, nuty zielone, pomarańcza
Nuty serca: róża, jaśmin, cedr
Nuty bazy: piżmo, paczula


No! Walentynkowość na SoS dokonała się. Było ładnie, różowo i pop. 

Dla Czytelników mających ochotę poznać Love is in the Air oraz inne kompozycje House of Sillage - mam ekspresowy, walentynkowy konkurs. Do wygrania zestaw próbek ze zdjęcia.


W skład zestawu wchodzą:
  • House of Sillage Love is in the Air
  • House of Sillage Benevolence
  • House of Sillage Cherry Garden
  • House of Sillage Tiara
  • Les Parfums de Rosine Frisson de Rose
  • Les Parfums de Rosine Glam Rose
  • Les Parfums de Rosine Lotus Rose
  • Les Parfums de Rosine Un Zest de Rose
  • Les Parfums de Rosine Vive la Mariee

Jeśli jesteście obserwatorami SoS, napiszcie pod postem, jaki jest Wasz sposób spędzania tegorocznych Walentynek. I od razu mówię - ignorowanie to też metoda. :)

Zgłaszać się można przez trzy dni - dzień przed Walentynkami (czyli dziś), w Walentynki i dzień po, czyli 15 lutego.

Możecie wpływać na moją decyzję komentując zgłoszone pomysły. Werdykt będzie subiektywny. To tylko zabawa. :)



  • Zdjęcie walentynkowych misiów: KLIK

Flakony pełne miłości - "Love Lines" Ros Rixon

$
0
0

Miłosne wyznanie zamknięte we flakonie? Poezja w szklanym pancerzu? Magia słów zabutelkowana?

Pomysł nie wydaje się szczególnie dziwny, póki nie uświadomimy sobie, że tym razem nie jest to metafora.


Pochodząca z Kanady, urodzona w Indiach i mieszkająca w Wielkiej Brytanii rysowniczka i twórczyni artystycznych instalacji Ros Rixon postanowiła zamknąć miłosne wyznania we flakonikach dosłownie, nie za pomocą olfaktorycznego symbolu.


Love Lines to zamknięty w szkle 43 Sonet Elizabeth Barrett Browning: "Jak cię kocham". Cieniutkie wstążeczki poruszającego tekstu tworzące we wnętrzach przejrzystych sześcianów i buteleczek malownicze spirale i wiry.

 

 

 

 


Wszystkie wykorzystane do stworzenia Love Lines flakony wykonane zostały ręcznie, w pojedynczych egzemplarzach. Tekst wydrukowano na ręcznie wykonanym papierze za pomocą pigmentów sporządzonych wedle tradycyjnych receptur.

How Do I Love Thee?  

How do I love thee? Let me count the ways.
I love thee to the depth and breadth and height
My soul can reach, when feeling out of sight
For the ends of being and ideal grace.
I love thee to the level of every day's
Most quiet need, by sun and candle-light.
I love thee freely, as men strive for right.
I love thee purely, as they turn from praise.
I love thee with the passion put to use
In my old griefs, and with my childhood's faith.
I love thee with a love I seemed to lose
With my lost saints. I love thee with the breath,
Smiles, tears, of all my life; and, if God choose,
I shall but love thee better after death.


Podoba Wam się ten pomysł? Chcielibyście zostać obdarowani takim flakonem?


  • Zainteresowanych pozostałymi projektami artystki zapraszam na stronę: www.rosrixon.co.uk




Warsztaty perfumeryjne z okazji Dnia Kobiet

$
0
0

Z przyjemnością obwieszczam, że w ramach oficjalnych obchodów Dnia Kobiet w Katowicach odbędzie się spotkanie warsztatowe poświęcone sztuce perfumeryjnej.


Podczas spotkania omówione zostaną podstawy wiedzy o perfumach i ich użytkowaniu oraz zaprezentowane esencje zapachowe charakterystyczne dla poszczególnych grup olfaktorycznych.

Porozmawiamy także o, modnym ostatnio, pojęciu gender w odniesieniu do świata zapachów.

- Czy perfumy mają płeć?
- Czy sztuka dzieli się ma żeńską i męską?
- Co wolno kobiecie i dlaczego wszystko? ;-)

  • Spotkanie odbędzie się 8 marca 2014 o godzinie 15:00 w Sali Błękitnej Urzędu Marszałkowskiego w Katowicach mieszczącej się w zabytkowym Gmachu Sejmu Śląskiego przy ulicy Ligonia 46.
  • Przewidywany czas trwania warsztatów: 3 godziny.
  • Wstęp wolny.
 
Zapisy przyjmuje koordynator spotkań warsztatowych z okazji Dnia Kobiet - Fundacja Piaskowy Smok.

Zgłaszać można się do wyczerpania miejsc pisząc na adres:
piaskowy.smok@gmail.com



Wśród uczestników rozlosowany zostanie flakon perfum niszowych oraz zestawy próbek z oferty perfumerii Luxury for Less.


Serdecznie zapraszamy!


  • Zdjęcie gmachu Sejmu Śląskiego autorstwa Jana Mehlicha z zasobów Wikipedii.

Douglas reklamuje perfumy Guerlain

$
0
0

Wiem, że lubicie nowinki i ciekawostki ze świata perfum. Mam więc dziś dla Was nowinkę i ciekawostkę w jednym. Chciałabym, żeby był to zarazem dowcip, ale obawiam się, że to było na poważnie...

 

Sieć perfumerii Douglas reklamuje nowe perfumy nobliwej i szanowanej marki Guerlain: La Petite Robe Noire Couture będące flankerem Małej Czarnej , która odniosła spory rynkowy sukces.

W ramach tej promocji natknęłam się wczoraj w Silesia City Center - jednym z największych centrów handlowych w Polsce na dziwne postaci z flakonikami perfum i firmowymi torbami Guerlain w dłoniach.

 

Odziani w douglasowo - niebieskie kombinezony zentai panowie mieli za zadanie zachęcać ludzi do wąchania perfum i naprawdę bardzo starali się to robić, jednak średnio im wychodziło, bo przechodnie starali się omijać ich nie tylko "szerokim łukiem" ale także wzrokiem.

Widok był naprawdę żałosny: kombinezony były kiepskiej jakości, a odziani w te, intymne przecież, części garderoby ludzie biegający boso po centrum handlowym budzili zażenowanie, nie ciekawość.



Ja Wam się podoba taki sposób promowania perfum Guerlain?



Jedwabny jaśmin - La Route d'Emeraude Isabey

$
0
0

Tak, zrobiłam skok w bok. A raczej w wełnę. Ale premiera nowego Lutensa to chyba wystarczające usprawiedliwienie? Dziś wracam do jaśminów. Z przytupem wracam. :)
Opowiem Wam o perfumach, które były pierwszą cegiełką cyklu.

Pomysł narodził się w mojej głowie pod wpływem jednej z najbardziej niezwykłych jaśminowych kompozycji, jakie znam: Jasmine Musk z genialnej Białej Serii Toma Forda. Od czasu testów (czyli od upalnego lata 2011) oswajałam się z myślą  zmierzenia się z jaśminem w innych konstelacjach. Jednak dopiero La Route d'Emeraude skłoniła mnie do wydzielenia odrębnego puzderka dedykowanego jaśminom.



...By kobiety mogły w sukniach chodzić nago *

 

Noszenie La Route d'Emeraude jest jak podróż w czasie i przestrzeni. Inspirowana kulturą Dalekiego Wschodu kompozycja powstała w roku 1929, reedytowana została w 2012, pachnie zaś jak killer z lat 80 ubiegłego wieku. Tylko uśmiechnięty.


Złożony, wielowymiarowy akord kwiatowy połączony z vintage'owym, ciepłym akordem przyprawowym i wczesną, klasyczną orientalną bazą tworzą zapach, który zawłaszcza przestrzeń bezdyskusyjnie i zarazem z wielką klasą.  Mimo potężnej mocy i bezdyskusyjnej klasy zapachu, kiedy Szmaragdowa Piękność wkracza w nasz świat pewnym  krokiem i na wysokich szpilkach, mamy wrażenie, że... nas lubi. Spod fantazyjnego kapelusza posyła nam uśmiech zadziwiająco łagodny.

Lekkie akcenty - cytrusy, aromat herbacianych liści, świeże nuty żywiczne - sprawiają, że La Route d'Emeraude nosi się po prostu przyjemnie.  Jak na jaśminowego killera wręcz rozkosznie.


Wyrazista początkowo i bezkompromisowa kompozycja z czasem łagodnieje, nabiera niezwykłej, aksamitnej miękkości. 

Szmaragdowa Piękność najpierw zdejmuje kapelusz, wyjmuje z włosów spinki rozsypując lśniące pukle na ramionach.  Rozpina żakiet, rozsuwa zamek spódnicy pozwalając jej opaść na ziemię i wreszcie płynnym ruchem zzuwa pantofle wychodząc z nich jak z płytkiej wody. To nie jest spriptease. To powrót do domu.

 

Paradoksalnie, ta właśnie swoboda daje La Route d'Emeraude niesamowity urok. Urok kobiety naturalnie pięknej. Urok kompozycji, w której jaśmin nie jest postulatem ani wyznacznikiem statusu, lecz nieostentacyjnym luksusem. Jak półtransparentny puder na skórze, jak jedwabna bielizna pod ubraniem.  Jak osobisty czar, którego nie sposób zmierzyć, zważyć ani nawet opisać, a jednak działa.



Data powstania: 1924
Reedycja (recenzowana): 2012
Trwałość: dobra, ale nie tak dobra, jak wskazywałyby na to nuty i typ kompozycji. Ok 6-7 godzin.
Projekcja: umiarkowana, kulturalna, lecz nie słaba

Nuty zapachowe:
Nuty głowy:  bergamota, cynamon, olejek różany
Nuty serca: jaśmin, jaśmin Sambac, kwiat pomarańczy, tuberoza
Nuty bazy: ambra, benzoes, wanilia, piżmo


* Jedwab wynaleziono po to, aby kobiety mogły w sukniach chodzić nago - przysłowie arabskie

  • Na wszystkich zdjęciach towarzyszących tekstowi Ava Gardner. Oczywiście!

Wynik ekspresowego konkursu walentynkowego

$
0
0

Po pierwsze i najważniejsze - dziękuję za wszystkie opowieści. Za te radosne i smutne, za Wasz dystans do świata i święta.

Chciałabym nagrodzić wszystkich biorących udział. Niestety, nie mogę. Mogę jednak dorzucić do puli nagród własne próbki, które miały mi posłużyć do pisania kolejnych recenzji. I to właśnie zrobię.


W ten sposób podarować Wam mogę dwa zestawy próbek, choć miał być jeden. A poza tymi zestawami jeszcze coś... :)


Wyniki:


Walentynkowy zestaw oficjalny w składzie:

  • House of Sillage Love is in the Air
  • House of Sillage Benevolence
  • House of Sillage Cherry Garden
  • House of Sillage Tiara
  • Les Parfums de Rosine Frisson de Rose
  • Les Parfums de Rosine Glam Rose
  • Les Parfums de Rosine Lotus Rose
  • Les Parfums de Rosine Un Zest de Rose
  • Les Parfums de Rosine Vive la Mariee
otrzyma ode mnie Aleksandra GGS. Za luz, ciepło i uśmiech.


Zestaw drugi:
  • House of Sillage Love is in the Air
  • House of Sillage Benevolence
  • House of Sillage Cherry Garden
  • House of Sillage Tiara
  • House of Sillage Nouez Moi
  • House of Sillage Emerald Reign
  • Les Parfums de Rosine Frisson de Rose
  • Les Parfums de Rosine Vive la Mariee
oddaję V Praline z nadzieją, że dzięki temu dowiem się, jaki był rezultat "randki". Bo ja tu wciąż kciuki trzymam!


Dodatkowy próbkowy bonus otrzyma ode mnie Makkarony, jeśli tylko uda Jej się dotrzeć na warsztaty 8 marca. W ten sposób będę miała gwarancję, że przyzna się do bycia sobą i wreszcie będę miała okazję Ją poznać. Taka jestem sprytna. :)


Aleksandrę GGS i V Praline proszę o kontakt na adres mailowy: blog@sabbathofsenses.com.

***

Wszystkim Wam życzę udanego tygodnia i zapraszam na warsztaty z okazji Dnia Kobiet do Sali Błękitnej Urzędu Marszałkowskiego w Katowicach.

Mów do mnie "tygrysie" - Emerald Reign House of Sillage

$
0
0

Czy wypada pałać entuzjazmem w poniedziałkowy ranek?

Recenzując walentynkowe Love is in the Air wspomniałam, że ten akurat zapach nie jest moim faworytem wśród zapachów marki. Dziś będzie faworyt i raczej więcej House of Sillage nie będzie, albowiem wyniku niemożności zdecydowania się na wybór zwycięzcy w walentynkowym rozdaniu właśnie oddałam wszystkie swoje próbki perfum tej marki osobie, której opowieść mnie oczarowała. Nie znoszę rozdań - nigdy nie mogę obdarować wszystkich. :(


Nie mów do mnie "misiu"


Emerald Reign zapowiadany jest jako perfumeryjny tygrys władający przestrzenią. Mocne nuty, butny opis, a tygrys... leniwy.

Najważniejszą nutą jest sandałowiec. Pudrowy, łagodny i nawet ładny. To na nim zbudowano kompozycję i to on daje jej charakter. 


Akord przyprawowy zapadł się w sandałową poduchę. Gałka muszkatołowa i kardamon pozbawione pikantnej, zadziornej części olfaktorycznego spektrum brzmią przyjemnie, lecz bez emocji. Tworzące serce nuty zielone spotkał podobny los - liście geranium i fiołka zatonęły w sandałowcu jak zimna łyżka w ciepłej zupie. 

Na powierzchni trzymają się nuty żywiczne i miękka, matowa wanilia.


Zapach jest prosty, łagodny i uniwersalny. Dedykowana paniom kompozycja, jako jedyna z całej oferty marki doskonale sprawdziłaby się jako uniseks dla miłośników zapachu sandałowego drewna. O ile nie sięgną po inne sandałowce - ten bowiem pozbawiony jest charakterystycznej dla tej nuty oleistości, co może stanowić zarówno zaletę, jak i wadę.


W temacie tygrysa i wydrukowanej na kartoniku próbki rady: DO NOT STARE INTO THE EYE OF THE TIGER, komentarz mam jeden:






Ostatnia kwestia, o której wspomnieć warto to fikuśne opakowanie.


O ile standardowe "babeczki" House of Sillage mają swój niezaprzeczalny urok, o tyle drogie jak nieszczęście (1500$) babeczki limitowane nie przekonują mnie zupełnie.

Tkwiący na babeczce wysadzany kryształkami tygrys? Dziękuję, postoję. To znaczy... poleżę, bo zapach taki leniwy, że człowiekowi mięśnie wiotczeją. ;-)



Data powstania: 2012
Twórca: Mark Buxton
Trwałość: jak na zapach drzwny słaba. ok 5 godzin.

Nuty zapachowe:
Nuty głowy: kardamon, kolendra, gałka muszkatołowa
Nuty serca: liście geranium, liście fiołka, sandałowiec
Nuty bazy: benzoes, paczula, wanilia

  • Zdjęcia pluszowego tygrysa z TEJ AUKCJI na serwisie ebay.

Jaśmin zdobywa świat - Jasmin de Nuit The Different Company

$
0
0

Dziś wytaczam ciężką artylerię. Potężny orient: zawiesisty, bogaty, zmysłowy. Kompozycja z 2005 roku, która się modom nie kłania i bez skrępowania nawiązuje do złotej epoki charakternych orientów: lat 80 ubiegłego wieku. Mocna rzecz.


Wyprawa na kraniec jaśminu


 

Pierwszy akord nie pozostawia wątpliwości.

- Anyż gwiaździsty - ciemny, gorzki, pachnący jak popiół. Wchodzi mocno trzaskając drzwiami. Pękają futryny, ze ścian sypie się tynk.
- Cynamon - drzewny, szorstki. W sztybletach i ze sztucerem, jak gdyby szykował się do dalekiej wyprawy.
- Drzewne kadzidło żywcem przeniesione z damskiego Obsession Calvina Kleina.
- I jaśmin tak niepodobny do siebie samego. Drobna, smukła postać w zamszowej kurtce i kapeluszu z szerokim rondem. Bo tym razem jaśmin nie zamierza nas uwodzić syrenim śpiewem. Tym razem jaśmin zdobywa świat.




Konstrukcja tych perfum, sposób następowania po sobie nut zasługuje na szczególną uwagę. Pierwszy akord jest potężny - z tym tynkiem przesadziłam tylko troszkę. ;-)

Druga fala unosi kompozycję dodając jej przestrzeni - rozpoczynając podróż. Jest to przestrzeń ciepła jak tropikalny klimat, dotykająca skóry jak skłębiona para.

Kardamon. Przepięknie cierpki, zielony, zmatowiony nutą żywiczną jak szkło potarte woskiem. To on stanowi przeciwwagę dla kremowej miękkości jaśminu - siedzi na drugiej szali tej orientalnej wagi i mąci tam, gdzie jaśmin szuka prostych rozwiązań, gada kiedy jaśmin chce spać, schodzi ze ścieżki szukając przygód. 

 

Baza kompozycji to złożenie nut charakterystyczne dla mocnych orientów: sandałowiec, paczula i wytrawna wanilia pięknie złożona z akordem ambrowym.

Klasyczna, uniwersalna uroda bazy stanowi idealną kanwę dla tej niezwykłej kompozycji: pozwala nam bez znużenia podziwiać wszystko to, co dzieje się ponad nią. Jest jak dobrze zorganizowane zaplecze tej olfaktorycznej eskapady. To dzięki niej ekscentryczne osobowości głównych bohaterów nie ścierają się, nie kłócą, nie męczą, lecz tworzą duet harmonijny i niebanalnie zmysłowy.




Data powstania: 2005
Twórca: Celine Ellena
Trwałość: więcej, niż dobra

Nuty zapachowe:
Nuty głowy: anyż gwiaździsty, bergamota, mandarynka
Nuty serca: jaśmin, cynamon, kardamon
Nuty bazy: sandałowiec, ambra, paczula


  • Wszystkie zdjęcia pochodzą z filmu Sydneya Pollacka "Pożegnanie z Afryką" (1985)

Syreni śpiew ciszy - Bois Noir Robert Piguet

$
0
0

O czym zwykle pisze Sabbath?
- O perfumach drzewnych. Oud i żywiczne kadzidła to też nuty drzewne.
- A jeśli nie o drzewnych, to najchętniej o perfumach z czernią w tytule.

Nie raz już przyznawałam się, że wszelkie Boisy (nie mylić z boysami), Woody, Noiry i Blacki to najskuteczniejsze pułapki na Sabbath. Czyż można wyobrazić sobie lepszy "powrót w strefę mroku" - po tych wszystkich jaśminach i babeczkach - niż perfumy nazywające się Bois Noir?

Proszę nie odpowiadać. Pytanie jest retoryczne. :)


Ciemność jest szczodra, cierpliwa i zawsze zwycięża *


Bois Noir to kompozycja pozbawiona klasycznego otwarcia - lekkiego, ekspansywnego szczytu kompozycji, który stanowi zwykle przygrywkę do utworu, akord efektowny jak barwny kapelusz.

Barwne kapelusze bywają piękne, ale raczej nie w stylizacji "noir". Czerń winna być czernią od początku do końca. Nie fragmentarycznie.


Pierwsze nuty Bois Noir są nie tylko ciemne, lecz także drzewne. Kompozycja wita nas zapachem suchego, przykurzonego drewna - spękane cedrowe listwy, nieokorowane kłody czerwonego sandałowca, ciemne jak kakao pnie gwajakowców, jasne jak popiół płaty brzozowej kory rozrzucone pod gołym niebem.

Piękne, dzikie, pozbawione akcentów kosmetycznych piżmo daje kompozycji przestrzeń - sprawia, ze drewno staje się drzewem.


Recenzując Chene marki Serge Lutens posłużyłam się metaforą rozłupanego dębu. Po aplikacji Bois Noir wrócił do mnie obraz rozdartego przez piorun potężnego, starego drzewa. Potęga nut drzewnych połączona z niezwykłym wrażeniem przestrzeni. Aromat wiekowego, ciemnego drewna żywcem wydarty życiu - w tkankach pokonanego kolosa wciąż płynie złota krew, osmalone ogniem gałęzie z uporem sięgają ku korzeniom usiłując wydrzeć ziemi energię potrzebną do tego, by trwać.

Najistotniejszą cechą odróżniającą Bois Noir od Chene jest... Mrok.


Jest noc. Światło nie obnaża intymnej bezbronności złocistych słojów rozdartych żywiołem. Cisza i ciemność tchnęły w tę scenę niezwykły spokój. Żywiczne krople tężeją w chłodnym powietrzu jak serca po tragedii - krągłe i cenne jak perły.

Ciemność wokół jest tak gęsta, że wydaje się pełzać po pniu. Jej smoliste włókna przepływają między gałęziami jak chłodna pieszczota. Jest noc. Jest noc...


Bois Noir to moja nowa miłość. Kompozycja mroczna, drzewna do cna, bogata i lekka zarazem. Nastrojem przypomina 03 Century Odin i wspomniane już Chene Serge Lutens, temperaturą Black Comme des Garcons. W bazie, gdy pojawi się piękne, żywiczno - ziołowe labdanum kompozycja kłania się kadzidłom w typie La Liturgie des Heures Jovoy.

Zostałam zaczarowana. Tak, jak w baśniach wędrowców czaruje syreni śpiew i błędne ogniki, tak mnie oczarowała cisza i mrok.


Data powstania: 2012
Twórca: Aurelien Guichard
Trwałość: do 10 godzin
Projekcja: dobra, ale "kulturalna". To nie jest killer - to woal.

Nuty zapachowe:
Nuty głowy: gwajak, cedr
Nuty serca: sandałowiec, paczula
Nuty bazy: piżmo, labdanum, żywice


* Cytat z: "Gwiezdne wojny: zemsta Sithów".
  • Autorem wszystkich zdjęć jest fotograf z Minnesoty publikujący w sieci jako Intao. Blog Autora: intao7.wordpress.com.

Viewing all 731 articles
Browse latest View live