Czuję się jak królik zkapelusza. Niepewnie i trochę nie na miejscu. Po miesiącu milczenia nie da się uciec od wyjaśnień. Dlatego to podsumowanie roku rozpocznę dość nietypowo.
Nie trzeba być wnikliwym obserwatorem Sabbath of Senses, ani uważnym tropicielem pojawiających się (oraz NIE pojawiających się) tu wpisów, by zauważyć, że dzieje się coś niepokojącego. Nie tyle z blogiem - ten, nawet nieaktualizowany, ma spory potencjał jako baza danych - co z jego autorką. I ja - autorka nie będę udawała, że wszystko jest ok.
Rok 2013 jest pierwszym od wielu, wielu lat, który uznać muszę za... delikatnie mówiąc niedobry. Jestem niepoprawnym idealistą. Wiele czasu i energii poświęcam na działalność społeczną. Nagrodą jest dla mnie poczucie, że robię coś dobrego, że daję ludziom radość. W tym roku źle ulokowałam swoje emocje, obdarzyłam zaufaniem i przywiązaniem niewłaściwe osoby. Źle też obliczyłam siły: zmęczenie ponad ludzkie możliwości i kolosalna odpowiedzialność sprawiły, kiedy okazało się, że maksyma "dobre uczynki będą karane podwójnie" jest bardziej prawdziwa, niż się spodziewałam, byłam zbyt wyczerpana, by sobie z tym poradzić. Organizm zareagował kompletnym załamaniem.
Żeby pisać o perfumach w sposób, w jaki staram się robić to od kilku lat, potrzebne jest skupienie i spokój. Ja na razie nie potrafię go odnaleźć. Obiecuję, że będę pracowała nad sobą i powrotem do systematycznego pisania. Nie chcę tracić tego, co tutaj zbudowałam; co zbudowaliśmy razem - dzięki Waszej pełnej ciepła obecności.
Perfumeryjny rok 2013 to nie tylko spokojnie i szeroko rozlana fala oudomanii (o której pisałam w maju tworząc
spis perfum z nutą oud) ale też tradycyjnie kilka świetnych premier, sporo premier dobrych i przyzwoitych oraz kilka zacnych debiutów na polskim rynku.
Zacznę, jak na Sabbath of Senses, nietypowo: od marki selektywnej, popularnej i nader przystępnej cenowo. W tym roku świat zdobywa Oriflame. Z datą 2013 na rynku zadebiutowały dwie więcej niż przyzwoite kompozycje tej marki: damski Amber Elixir Night o łagodnym ciepłym aromacie i klasycznie męski Sir Avebury godzien półki wyższej, a nawet dużo wyższej.
Drugą selektywną i przystępną cenowo marką, która pochwalić się może dobrymi premierami 2013 jest brytyjski Bentley. Debiutująca w tym roku marka zaproponowała nam trzy męskie kompozycje: Bentley for Men, Bentley for Men Intense i Lalique for Bentley Crystal Edition, z czego dwie pierwsze są normalnie dostępne na polskim rynku. Piękną, głęboką, drzewną wersję Intense można kupić wyłącznie w sieci (co ja uczyniłam i od pewnego czasu cieszę się własnycm flakonem), lżejszą, bardziej transparentną, przyprawową i moim zdaniem słabszą nieco (choć wciąż przyzwoitą) wersję for Men także w Douglasach. I tu zaznaczę, że ja osobiście staram się nie robić zakupów w tej sieci - w imię zasad.
![]()
Nie zamierzam budować finansowego sukcesu firmy, która celowo i konsekwentnie odmawia swoim klientom możliwości przetestowania sprzedawanych perfum nie robiąc próbek "na wynos". Poważnie - nie wyobrażam sobie kupowania flakonu bez spokojnego testu i firma, która ignoruje tę moją potrzebę nie zasługuje na moje pieniądze. Skoro sieć Sephora może - dlaczego Douglas nie? I nie jest to wina pracowników, tylko perfidnej polityki firmy, która oczekuje od klientów zakupów na podstawie spontanicznego niucha, ewentualnie próbuje pasożytować na perfumeriach próbki robiących. Tyle ideowo. Bantleye można kupić w wielu sprawdzonych perfumeriach sieciowych - także w takich, które wysyłają próbki.
![]()
Trzecia nieniszowa rewelacja (i zarazem kolejny mój nabytek) to perfumy selektywne (cóż z tego, że niedostępne w Polsce, skoro w Germanii "chodzą" gdzie popadnie po 19 Euro?) i do tego celebryckie:
Erotique Dity von Teese. Piękna, zadumana kompozycja plasująca się gdzieś między Padparadshą Satellite, a pierwszą wersją Bottega Venetta. Powiadam Wam, jeśli Sabbath kupuje celebryckie perfumy - wiedzcie, że coś się dzieje. ;)
Premiery z pogranicza niszy, o których chcę dziś wspomnieć to urocza, choć mało odkrywcza róża mistrza Serge'a Lutensa: La Fille de Berlin, o której zamierzałam napisać, tylko jakoś mi ognia brakło i jeden z najlepszych zapachów sprytnego Toma Forda, który zwykle mnie rozczarowuje, a tym razem... wręcz przeciwnie: kadzidlana, mocna, ciężka Sahara Noir. Nie wiem, czy konkretne, uważne testy nie zaowocują flakonem... Kiedy w końcu przeprowadzę uważne testy, bo mający w Polsce monopol na Forda Douglas... Sami wiecie.
Nie mam natomiast żadnych wątpliwości w kwestii zakupu flakonu wtórnego nieco, lecz naprawdę pięknego
Damask Oud z butikowej linii marki Hugo Boss. Pożądam go bardziej nawet, niż ubiegłorocznego
Essence Oud Ferrari, który gości na mojej półce od kilku miesięcy. Gdyby ktoś z Was natknął na oudowego Bossa w dobrej cenie - będę wdzięczna za wiadomość.
Moim osobistym, spóźnionym nieco w stosunku do daty premiery odkryciem okazały si
ą w tym roku zapachy z serii Les Déserts d'Orient Guerlain - wszystkie trzy dzieła perfumiarstwa:
Encens Mythique D'Orient,
Rose Nacree du Desert i przepiękne, urzekające
Songe d'un Bois d'Ete ujrzały światło dzienne (i nocne, i dowolne) w roku 2012, mnie jednak dane je było poznać rok później i nie mogą powstrzymać się przed namawianiem Was do tego, byście także dali sobie tę szansę.
![]()
Największym "niszowym" wydarzeniem 2013 roku była dla mnie połączona z premierą
Lapis Philosophorum wizyta w Polsce guru perfumomaniaków, osobowości magnetycznej i ujmującej - Oliviera Durbano. Sam Lapis po raz kolejny zostawił mnie z wrażaniem wykraczającym poza sferę doznań olfaktorycznych. Olivier zostawia na swoich dziełach piętno, swoisty znak wodny, dzięki któremu nie mamy wątpliwości, że to on stoi u źródła firmowanych jego nazwiskiem kompozycji, opowieści, emocji. Wydarzenie w przyjazny miłośnikom perfum i fanom Oliviera sposób zaaranżowali Państwo Misalowie, którzy są nie tylko właścicielami największej w Polsce sieci perfumerii niszowych - Quality, ale też pełnymi pasji orędownikami perfumeryjnej sztuki. Do dziś z sentymentem wspominam to spotkanie. Oficjalne i nieoficjalne.
![]()
Wspomnieć warto ofensywę Comme des Garcons. W 2013 roku firma ta wprowadziła na rynek aż pięć zapachów, z czego jeden bardzo dobry, jeden nader przyzwoity i trzy... niezłe. Świetny to, oczywiście
Black. Na mojej skórze zachowujący się trochę jak Wonderwood - wymagający naprawdę obfitej aplikacji; jednak tak, jak w przypadku Wonderwooda mankament ten nie powstrzymał mnie przed zakupem flakonu (a nawet dwóch, bo przecież zlewać się trzeba dopępkowo), tak i przed zakupem Black chyba mnie nie powstrzyma.
Przyzwoity i nader przyjemny okazał się kolejny po
Hinoki, japoński cyprys z serii Monocle -
Sugi. Natomiast Błękitna Inwazja (
Blue Cedrat,
Blue Encens,
Blue Santal) chyba się nie powiodła. Choć wszystkie trzy zapachy uznać można za przyjemne i "noszalne".
Nader przyjemną kompozycją okazały się rabarbarowe
Flash Back marki Olfactive Studio, która rok wcześniej olśniła mnie niebanalnym
Lumiere Blanche. Czekam na kolejne premiery marki, bo w tym przypadku im dalej w las, tym lepiej. Miła dla nosa (analogicznie do muzyki miłej dla ucha) jest figowa
Caligna l'Artisan Parfumeur.
A skoro już o markach dostępnych w Polsce:przyjemną premierę przygotował dla nas Gerald Ghislain z Histoires de Parfums. Tegoroczna premiera marki -
1899 Ernest Hemingway to kompozycja więcej, niż przyzwoita. Klasyka, z niszowym akcentem, niedziwna i niebanalna.
Bardzo udane premiery zaproponowała nam w tym roku Majda Bekkali, której wcześniej nie udało się do mnie trafić. Zdecydowanie na liście do opisania...
Na słów więcej, niż kilka zasługują marki, które (choć powstały wcześniej) w tym roku debiutowały się na polskim rynku. Warte wspomnienia - nie tylko ze względu na polskie konotacje - sa perfumy
Humiecki & Graef, które nabyć można w istniejącym od niedawna Mood Scent Barze, który w najbliższym czasie wprowadzi do oferty także nieznaną w Polsce, a przeze mnie wyczekiwaną (ze względu na
Huntera) z pożądliwym entuzjazmem markę
MCMC Fragrances.
Mistrzostwo świata (a przynajmniej Polski, a już na pewno mistrzostwo mojego pachnącego grajdołka) zdobyła perfumeria Quality wprowadzając na polski rynek markę
Jovoy Paris. Zrecenzowałam dwa zapachy -
La liturgie Les Heures i
Private Label - oba z zachwytem. Kolejne mogłabym opisać z rówie wielkim przejęciem. I może to nawet uczynię...
.
A na tym nie koniec. Od pewnego czasu możemy w Polsce kupić (i przetestować, albowiem próbki Quality nie tylko wysyła, ale i hojnie rozdaje) bardzo ekskluzywne perfumy firmowane nazwiskiem perfumiarza Roji Dove (ileż pięknych, esencjonalnych oudów), potężne kompozycje Perris Monte Carlo, bardzo przyjemne zapachy z serii Join the Club Xerjoff i wiele innych.
Dzięki Pani Justynie Nyczyk z Perfumerii Yasmeen polscy miłośnicy perfum mają wreszcie nieskrępowany (próbki, odlewki, flakony - do wyboru) dostęp do największych dzieł perfumiarzy Orientu. Arabskie pachnidła na wyciągnięcie ręki: Rasasi, Arabian Oud, Al-Rehab i Ajmal, kosmetyki pielęgnacyjne, olejki, mydełka o egzotycznych aromatach - wszystko to wybierane przez miłośniczkę Orientu, znawczynię zapachów i zarazem człowieka, który chce i potrafi szukać inspiracji.
Perfumomaniacy znad Wisły mogą od tego roku cieszyć się dostępnymi w perfumerii Lu'lua zapachami nu_be, Jul et Mad nową czy mroczną serią Blood Concept.
Z kolei dzięki najstarszej w Polsce perfumerii - Perfumerii Ambrozja z Rybnika (tak, my Ślązacy nie gęsi, swoje perfumerie mamy - i to całkiem zacne) poznać możemy marki takie jak
S4P (recenzje są, bo warto),
House of Sillage (recenzje będą - daję słowo, tylko nie wiem kiedy) czy
Prudence.
Kolejna śląska perfumeria - Perfumeria Niszowa Kochalscy daje nam możliwość poznania zapachów marek Aedes de Venustas, Viktoria Minya czy Reminiscence (dla miłośników paczuli must niuch po stokroć). Powiadam Wam - dzieje się!
A ja czekam na polskie premiery
April Aromatics,
Pineider i
Villa Buti. Dystrybutor już jest.
O rozczarowaniach pisała nie będę. Ludzie są ich wystarczającym źródłem - perfumy istnieją po to, by cieszyć.
Wspomnę natomiast o wydarzeniu w świecie perfumeryjnym niedocenianym, a ważnym. Takim, które ma szansę wiele zmienić.
Jedna z udzielających się na forum O Perfumach Gazety Wyborczej miłośniczek perfum - Marta Siembab zrobiła coś, na co środowisko perfumomaniaków czekało od dawna i nad czym my - blogerzy także od pewnego czasu się zastanawialiśmy. Tyle, że mniej kreatywnie i nieskutecznie. Stworzyła nazwę własną określającą eksperta w kwestii zapachów. Oparte na pojęciu sommeliera określenie senselier jest idealne nie tylko dlatego, że pięknie brzmi, ale też dlatego, że intuicyjnie oznacza nie tylko znawcę, ale też konesera. Kogoś, kto sam perfum nie tworzy, ale dziedzinę sztuki, jaką jest perfumiarstwo zna i ceni. Dla mnie zarówno nazwa, jak i sposób, w jaki Marta Siembab wprowadza ją do mediów to naprawdę błysk geniuszu.
Mam nadzieję, że słowo senselier na stałe zagości w języku miłośników perfum - nie tylko w Polsce, gdzie kolorowe pisma już je podchwyciły, ale też na świecie. Dlatego zachęcam: zapamiętajmy słowo senselier, a kiedy już stanie się oczywiste - pamiętajmy o tym, komu je zawdzięczamy.
Dla bloga Sabbath of Senses rok 2013 nie był zły. Nie mam tu na myśli rekordowej liczby wpisów (tą pochwalić się nie mogę), lecz rozwijającą się działalność pozablogową: spotkania z kreatorami perfum, sprzyjające poszerzeniu oferty polskich perfumerii konsultacje z dystrybutorami, prowadzone przeze mnie szkolenia dla specjalistów od kreowania wizerunku oraz cieszące się dużym zainteresowaniem otwarte wykłady oraz warsztaty, które przyjmowane są bardzo dobrze zarówno przez osoby "z branży", jak i te spoza środowiska.
Przy okazji pochwalę się, że artykuły z Sabbath of Senses pojawiły się w tym roku w bibliografii kilku prac naukowych, a blog (oraz jego autorka, jak się okazało) stał się przedmiotem badań studentów kulturoznawstwa na Uniwersytecie Śląskim.
Z okazji Nowego Roku życzę Wam nie tylko pięknych, przemawiających do wyobraźni zapachów, wielu pachnących opowieści i wzruszeń, ale t
akże ogólnie, niepachnąco - żeby płynące od Was dobro spotykało dobro. Żeby świat oszczędził Wam niesprawiedliwości i rozczarowań, a ludzie nie nigdy zawodzili.
I na koniec sentymentalnie: dziękuję, że jesteście i proszę, żebyście ze mną zostali. Nawet jeśli nie moje sabaty bywają ostatnio nieco mniej radosne, niż zwykle. Przecież w końcu musi być dobrze. jesli nie jest dobrze, to znaczy, że to jeszcze nie koniec. :)