Quantcast
Channel: Sabbath of Senses
Viewing all 731 articles
Browse latest View live

Mood Scent Bar - nowe miejsce na zapachowej mapie Polski

$
0
0



Zapach jest czymś określonym. Fizycznym. My sami nim jesteśmy. Ale są też zapachy, które przypominają kogoś innego. Jedne do nas mówią, na inne pozostajemy głusi. Zapach nas zdradza. I zdradza też innych. Jest czymś więcej niż tylko pachnącym powietrzem. Czasami bywa sugestią, a kiedy indziej emocją, za którą chciałoby się podążyć.
W MOOD SCENT BAR zajmujemy się zapachem i wszystkim wokół niego. Szukanie odpowiednich perfum to przecież nie tylko wąchanie. To odnajdywanie relacji pomiędzy nami, naszą osobowością i odpowiednią kompozycją składników. Bez posługiwania się stereotypami dotyczącymi wieku, zawodu, płci. Nasz zapach musi współbrzmieć z tym, jak my się poruszamy. I tym jak chcielibyśmy poruszać innych. 

To nie ja jestem autorką powyższego tekstu - choć podejście do zapachu i użyte w nim określenia mogłyby na to wskazywać. To manifest Mood Scent Baru - niewielkiej, lecz urzekającej oryginalnym, starannie wybranym asortymentem perfumerii otwartej niedawno na warszawskiej Tamce.




 

W ofercie Mood Scent Baru znajdziemy zarówno marki świetnie w Polsce znane i cieszące się zasłużoną popularnością, takie jak Comme des Garcons, Nasomatto, Serge Lutens czy Robert Piguet, jak i marki wciąż na polskim rynku egzotyczne: Humiecki & Graef, D.S & Durga, LM Parfums, Boudicca czy Jardins d'errivains.

 

Podczas wizyty na Tamce udało mi się spotkać ze współzałożycielem Mood Scent Baru - Victorem Kochetovem, który zdradził mi swoje plany dotyczące rozszerzenia asortymentu o nowe, unikatowe marki. Jedną z nich będzie założona przez Anne McClain MCMC Fragrances, o której pisałam szerzej przy okazji recenzowania przepięknego Huntera

Dobrych nowin jest więcej, ale obiecałam zdradzić na razie tylko tę jedną. W każdym razie stronę moodscentbar.comśledzić warto. :)


Ja na razie zapowiadam recenzję nowego Monocle Comme des Garcons - Sugi. Oraz kolejne wieści. Wkrótce.


  • Zdjęcia własne oraz z profilu Mood Scent Baru na Facebooku.

Marilyn Monroe w nowej reklamie!

$
0
0

Czego? Chanel No.5 oczywiście.

To ostatni post z serii reminiscencji warszawskich.

Podczas wykładu o historii perfum  Emmanuelle Giron z Osmotheque wspomniała to tym, że parę tygodni temu ukazała się nowa reklama Chanel No.5 z Marilyn Monroe w roli głównej. Faktu,  że boska Marilyn niestety odeszła już z tego świata przeoczyć nie zdołałby chyba nawet największy popkulturowy ignorant. Wieść zabrzmiała więc nie tylko intrygująco, ale też tajemniczo.



Prawda okazała się, jak zwykle, mniej sensacyjna, niż nekromanckie spekulacje, jakie żartem czyniły siedzące za mną na wykładzie panie. Otóż, wedle relacji Giron, firma Chanel wykupiła nieujawniony wcześniej publiczności fragment nagrania z Marilyn, a specjaliści od reklamy przerobili materiał tak, by spełniał rolę, jaką mu wyznaczono.





Piękny, czyż nie?
Tyle, że w porównaniu do reklamy sprzed roku, wcale nie aż tak wyjątkowy.






Jak Wam się podoba ten pomysł? 
Czy Marilyn przekona Was do zakupu Chanel No.5?

Impresje oszczędne w formie - Monocle Scent 3 Sugi Comme des Garcons

$
0
0

Czym jest sugi? Ktoś z Was wie? Bez sprawdzania w Wikipedii?
Laur znają wszyscy - chociażby z zupy. Hinoki nie jest nutą tak popularną, ale miłośnicy perfum znają je już z (nieodżałowanego) Nemo Caharel, Miyako Annayake czy chociażby z wypuszczonego przez Comme des Garcons wcześniej Zagorska. Albo ze Stylessence Jil Sander. Czym jest sugi, przyznajmy, wie mało kto.


Nazwa brzmi egzotycznie. Po japońsku. I słusznie.
Sugi to narodowe drzewo Japonii - endemiczny gatunek choinki (drzewa iglastego) występujący nieomal wyłącznie na terenie tego kraju. Drzewa sugi dorastają nawet do 70 metrów wysokości. Żyją długo. Wiek najstarszego okazu, nazwanego Jomon Sugi, szacowany jest na 2 170 do 7 200 lat.
Zwany potocznie japońskim cedrem sugi jest w istocie gatunkiem cyprysu. Czyli wracamy do korzeni. Przecież hinoki to także japoński cyprys.





Cyprysowy spokój


Otwarcie bardzo w stylu Comme des Garcons: przyjemnie ostre, drzewne, proste i nowoczesne. Zarówno pieprz, jak i cyprys ujęte tu zostały w ten sam sposób - są jednocześnie eteryczne, surowe i szlachetne. Ich surowość i eteryczność mistrzowski podbita została intrygującą zapowiedzią gęstego irysa w sercu. Irysa, który nadchodzi rychło, ale się nie rozgaszcza. Przystaje w progu z zielonym paltem przewieszonym przez ramię; uczestniczy w konwersacji nut wplatając swój dźwięczny baryton między wysokie głosy inicjatorów dyskusji, ale jej nie dominuje.
Albo inaczej: irysa, który pojawia się jak żółte smugi znaczące zieleń tańczących cyprysów van Gogha. Zmieniając wiosnę w lato, ubóstwo środków w przemyślany umiar.

Kontrast zwartego, względnie jednolitego bukietu nut eterycznych i świetlistych nut drzewnych z matowym, krągłym aromatem irysa brzmi w Sugi naprawdę dobrze. Dzięki temu pozornemu brakowi równowagi kompozycja zachowuje swą lekkość, nie odstając jednak od skóry, nie zachowując się na niej jak ciało obce. Sugi to zapach prosty, lecz nie banalny.


Po kilku godzinach, nieco "poniżej" zapachowego serca, które w tym przypadku bardzo wyraźnie stanowi kontynuację otwarcia, Sugi zlewa się, traci ten specyficzny olfaktoryczny dualizm, który urzekał w pierwszych nutach. W efekcie otrzymujemy przyjemnie wytrawny, nieprzytłaczający, dość uniwersalny zapach doskonale pasujący do stylistyki Comme des Garcons. Tylko tyle i aż tyle.

I tu powraca pytanie, od którego każdy z nas zacząć powinien drogę do własnego flakonika czy kolekcji flakoników: czego właściwie oczekujemy od perfum? Elegancji, wspierania wizerunku, lekkości czy przeciwnie: zmysłowego ciężaru na skórze; czy wystarcza nam wygodna uroda kompozycji, czy oczekujemy zachwytu? Mnie Sugi tchu nie zaparło, ale w kategorii lekkiej, nowoczesnej elegancji; zapachu dobrze odbieranego przez otoczenie lecz zarazem odległego od banalnej stylistyki perfum selektywnych - sprawdzi się doskonale. 


Data powstania: 2013
Twórca: Antoine Maisondieu
Trwałość: niestety przeciętna. 5 -6 godzin. Projekcja też umiarkowana - ale to może wynikać z charakteru kompozycji.

Nuty zapachowe:
Nuty głowy: cyprys, pieprz z Madagaskaru
Nuty serca: irys, cedr z Wirginii
Nuty bazy: sosna, wetiwer z Haiti


Źródła ilustracji:
  • Zdjęcie lasu sugi pochodzi ze strony sklepu oferującego, między innymi, wykonane z tego drewna pałeczki do jedzenia.
  • Autorem użytych w charakterze ilustracji do tekstu obrazów jest Vincent van Gogh. Jego obrazy to pierwsze moje skojarzenie z cyprysami...

Perfumy zwane pożądaniem - Erotique Dita Von Teese

$
0
0

Perfumy firmowane nazwiskami gwiazd - tak zwane celebrity perfume - nie pojawiają się na SoS zbyt często. Właściwie, pojawiają się sporadycznie.
Tilda Swinton i Sex Pistols stworzone przez Etat Libre d'Orange to pierwsza para. Potem były dwie prowokujące, świetnie wyprodukowane panie: Madonna i Lady Gaga, z czego pozytywnie zaskoczyła mnie Madonna. A jednak, o ile firmowane jej scenicznym pseudonimem Truth or Dare rzeczywiście znacząco odstają od schematu celebryckich zapaszków: kwiatki, owocki i fura wanilii - jest to jednak zapach względnie klasyczny i po prostu ładny. Tymczasem Dita sięgnęła wgłąb prawdziwej niszy. Kadzidło, skóra, pieprz. Niby pieprz to owoc... Ale nie, nie będziemy aż tak naginać faktów. Erotique to kompozycja rodem z najgłębszej niszy. I stuprocentowy unisex. Wart grzechu.


Ja zgrzeszyłam.



Sweet dreams are made of this *


Otwierające nutki, wysoka głowa kompozycji to bukiet przypraw: pieprz, kolendra, suche liście lauru, jagody pimentu. Mieszanka wytrawna, ożywiona odległym wspomnieniem zieloności. Piękna, ale to tylko przygrywka.

Po kilku minutach zapach zaczyna ciemnieć. Zanika zieloność, eteryczny początkowo pieprz czernieje; pojawiają się miodowe refleksy i łachy popiołu. Wydaje się, że zapach wykona woltę przypominającą przemianę pieprzowego tytana w monolityczną, czarno - złotą kłodę szlachetnych drew, którą przechodzi na skórze Black Cube Ramon Molvizar. Jednak Erotique idzie własną drogą. Mniej mroczną.


Nadchodzące tuż po tym olfaktorycznym zmroku wczesne serce bazuje na nutach skórzanych dosłodzonych gwajakiem i przyprószonych spopielonym, ciepłym kadzidłem. Złożenie słonych, cielesnych nut skórzanych z subtelnie słodkim akordem drzewnym decyduje o charakterze Erotique. Bo, jakkolwiek jest to zapach drzewny i nowoczesny, jest też zmysłowy. Zmysłowością zdystansowaną - niebanalną i oszczędną; spokojną, lecz nie łagodną; introwertyczną i pozbawioną wstydu. Najprostszą metaforą będzie tu wyrafinowana prostota: miękko wyprawiona skóra na gołej skórze.


Z upływem czasu Erotique łagodnieje, traci zadziorną pieprzność i skórzastą dwuznaczność na rzecz spokojnego mariażu drewna z kadzidłem. Pojawiają się syntetyczne, ciepłe nuty piżmowe, kaszmeran i ślad wytrawnej wanilii dającej zapachowi kaszmirowe podbicie.

Szukając metafory kończącej opowieść, przeglądając bibliotekę skojarzeń kluczyłam wokół rozluźnienia, spełnienia, poczucia bezpieczeństwa. W kontekście nazwy powinnam opowiedzieć Wam o odprężeniu przychodzącym po erotycznym spełnieniu, rozkosznym bezwładzie przychodzącym po rozkoszy. Rzecz w tym, że w Erotique nie ma rozkoszy, gwałtownych uniesień i mocnych wrażeń. Kompozycja przypomina raczej zmysłowe, nierealistyczne marzenie, które wycisza, wprowadza w miły nastrój i pozwala zasnąć snem bez snów. A że miłe to marzenie jest nie do końca grzeczne i nie do końca przyzwoite... Tym lepiej.



Data powstania: 2013
Trwałość: przyzwoita. Jak na perfumy celebryckie dobre. projekcja dość słaba.

Nuty zapachowe:
róża, kadzidło, skóra, pieprz, kolendra, piżmo, sandałowiec, cedr, gwajak


* Fragment tekstu utworu Eurythmics "Sweet Dreams"wykonywanego także przez byłego partnera Dity Marilyna Mansona.

  • Pierwsze zdjęcie własne, na pozostałych Dita Von Teese.

Podsumowanie roku - wpis dla bardzo stęsknionych za moim pisaniem

$
0
0

Czuję się jak królik zkapelusza. Niepewnie i trochę nie na miejscu. Po miesiącu milczenia nie da się uciec od wyjaśnień. Dlatego to podsumowanie roku rozpocznę dość nietypowo.

Nie trzeba być wnikliwym obserwatorem Sabbath of Senses, ani uważnym tropicielem pojawiających się (oraz NIE pojawiających się) tu wpisów, by zauważyć, że dzieje się coś niepokojącego. Nie tyle z blogiem - ten, nawet nieaktualizowany,  ma spory potencjał jako baza danych - co z jego autorką. I ja - autorka nie będę udawała, że wszystko jest ok.

Rok 2013 jest pierwszym od wielu, wielu lat, który uznać muszę za... delikatnie mówiąc niedobry. Jestem niepoprawnym idealistą. Wiele czasu i energii poświęcam na działalność społeczną. Nagrodą jest dla mnie poczucie, że robię coś dobrego, że daję ludziom radość. W tym roku źle ulokowałam swoje emocje, obdarzyłam zaufaniem i przywiązaniem niewłaściwe osoby. Źle też obliczyłam siły: zmęczenie ponad ludzkie możliwości i kolosalna odpowiedzialność sprawiły, kiedy okazało się, że maksyma "dobre uczynki będą karane podwójnie" jest bardziej prawdziwa, niż się spodziewałam, byłam zbyt wyczerpana, by sobie z tym poradzić. Organizm zareagował kompletnym załamaniem.

Żeby pisać o perfumach w sposób, w jaki staram się robić to od kilku lat, potrzebne jest skupienie i spokój. Ja na razie nie potrafię go odnaleźć. Obiecuję, że będę pracowała nad sobą i powrotem do systematycznego pisania. Nie chcę tracić tego, co tutaj zbudowałam; co zbudowaliśmy razem - dzięki Waszej pełnej ciepła obecności.



Perfumeryjny rok 2013 to nie tylko spokojnie i szeroko rozlana fala oudomanii (o której pisałam w maju tworząc spis perfum z nutą oud) ale też tradycyjnie kilka świetnych premier, sporo premier dobrych i przyzwoitych oraz kilka zacnych debiutów na polskim rynku.



Zacznę, jak na Sabbath of Senses, nietypowo: od marki selektywnej, popularnej i nader przystępnej cenowo. W tym roku świat zdobywa Oriflame. Z datą 2013 na rynku zadebiutowały dwie więcej niż przyzwoite kompozycje tej marki: damski Amber Elixir Night o łagodnym ciepłym aromacie i klasycznie męski Sir Avebury godzien półki wyższej, a nawet dużo wyższej.

Drugą selektywną i przystępną cenowo marką, która pochwalić się może dobrymi premierami 2013 jest brytyjski Bentley. Debiutująca w tym roku marka zaproponowała nam trzy męskie kompozycje: Bentley for Men, Bentley for Men Intense i Lalique for Bentley Crystal Edition, z czego dwie pierwsze są normalnie dostępne na polskim rynku.  Piękną, głęboką, drzewną wersję Intense można kupić wyłącznie w sieci (co ja uczyniłam i od pewnego czasu cieszę się własnycm flakonem), lżejszą, bardziej transparentną, przyprawową i moim zdaniem słabszą nieco (choć wciąż przyzwoitą) wersję for Men także w Douglasach. I tu zaznaczę, że ja osobiście staram się nie robić zakupów w tej sieci - w imię zasad.

 

Nie zamierzam budować finansowego sukcesu firmy, która celowo i konsekwentnie odmawia swoim klientom możliwości przetestowania sprzedawanych perfum nie robiąc próbek "na wynos". Poważnie - nie wyobrażam sobie kupowania flakonu bez spokojnego testu i firma, która ignoruje tę moją potrzebę nie zasługuje na moje pieniądze. Skoro sieć Sephora może - dlaczego Douglas nie? I nie jest to wina pracowników, tylko perfidnej polityki firmy, która oczekuje od klientów zakupów na podstawie spontanicznego niucha, ewentualnie próbuje pasożytować na perfumeriach próbki robiących. Tyle ideowo. Bantleye można kupić w wielu sprawdzonych perfumeriach sieciowych - także w takich, które wysyłają próbki.



Trzecia nieniszowa rewelacja (i zarazem kolejny mój nabytek) to perfumy selektywne (cóż z tego, że niedostępne w Polsce, skoro w Germanii "chodzą" gdzie popadnie po 19 Euro?) i do tego celebryckie: Erotique Dity von Teese. Piękna, zadumana kompozycja plasująca się gdzieś między Padparadshą Satellite, a pierwszą wersją Bottega Venetta. Powiadam Wam, jeśli Sabbath kupuje celebryckie perfumy - wiedzcie, że coś się dzieje. ;)


Premiery z pogranicza niszy, o których chcę dziś wspomnieć to urocza, choć mało odkrywcza róża mistrza Serge'a Lutensa: La Fille de Berlin, o której zamierzałam napisać, tylko jakoś mi ognia brakło i jeden z najlepszych zapachów sprytnego Toma Forda, który zwykle mnie rozczarowuje, a tym razem... wręcz przeciwnie: kadzidlana, mocna, ciężka Sahara Noir. Nie wiem, czy konkretne, uważne testy nie zaowocują flakonem... Kiedy w końcu przeprowadzę uważne testy, bo mający w Polsce monopol na Forda Douglas... Sami wiecie.

Nie mam natomiast żadnych wątpliwości w kwestii zakupu flakonu wtórnego nieco, lecz naprawdę pięknego Damask Oud z butikowej linii marki Hugo Boss. Pożądam go bardziej nawet, niż ubiegłorocznego Essence Oud Ferrari, który gości na mojej półce od kilku miesięcy. Gdyby ktoś z Was natknął na oudowego Bossa w dobrej cenie - będę wdzięczna za wiadomość.

Moim osobistym, spóźnionym nieco w stosunku do daty premiery odkryciem okazały sią w tym roku zapachy z serii Les Déserts d'Orient Guerlain - wszystkie trzy dzieła perfumiarstwa: Encens Mythique D'Orient, Rose Nacree du Desert i przepiękne, urzekające Songe d'un Bois d'Ete ujrzały światło dzienne (i nocne, i dowolne) w roku 2012, mnie jednak dane je było poznać rok później i nie mogą powstrzymać się przed namawianiem Was do tego, byście także dali sobie tę szansę.



Największym "niszowym" wydarzeniem 2013 roku była dla mnie połączona z premierą Lapis Philosophorum wizyta w Polsce guru perfumomaniaków, osobowości magnetycznej i ujmującej - Oliviera Durbano. Sam Lapis po raz kolejny zostawił mnie z wrażaniem wykraczającym poza sferę doznań olfaktorycznych. Olivier zostawia na swoich dziełach piętno, swoisty znak wodny, dzięki któremu nie mamy wątpliwości, że to on stoi u źródła firmowanych jego nazwiskiem kompozycji, opowieści, emocji. Wydarzenie w przyjazny miłośnikom perfum i fanom Oliviera sposób zaaranżowali Państwo Misalowie, którzy są nie tylko właścicielami największej w Polsce sieci perfumerii niszowych - Quality, ale też pełnymi pasji orędownikami perfumeryjnej sztuki. Do dziś z sentymentem wspominam to spotkanie. Oficjalne i nieoficjalne.



Wspomnieć warto ofensywę Comme des Garcons. W 2013 roku firma ta wprowadziła na rynek aż pięć zapachów, z czego jeden bardzo dobry, jeden nader przyzwoity i trzy... niezłe. Świetny to, oczywiście Black. Na mojej skórze zachowujący się trochę jak Wonderwood - wymagający naprawdę obfitej aplikacji; jednak tak, jak w przypadku Wonderwooda mankament ten nie powstrzymał mnie przed zakupem flakonu (a nawet dwóch, bo przecież zlewać się trzeba dopępkowo), tak i przed zakupem Black chyba mnie nie powstrzyma.
Przyzwoity i nader przyjemny okazał się kolejny po Hinoki, japoński cyprys z serii Monocle - Sugi. Natomiast Błękitna Inwazja (Blue Cedrat, Blue Encens, Blue Santal) chyba się nie powiodła. Choć wszystkie trzy zapachy uznać można za przyjemne i "noszalne".


 

Nader przyjemną kompozycją okazały się rabarbarowe Flash Back marki Olfactive Studio, która rok wcześniej olśniła mnie niebanalnym Lumiere Blanche. Czekam na kolejne premiery marki, bo w tym przypadku im dalej w las, tym lepiej. Miła dla nosa (analogicznie do muzyki miłej dla ucha) jest figowa Caligna l'Artisan Parfumeur.

A skoro już o markach dostępnych w Polsce:przyjemną premierę przygotował dla nas Gerald Ghislain z Histoires de Parfums. Tegoroczna premiera marki - 1899 Ernest Hemingway to kompozycja więcej, niż przyzwoita. Klasyka, z niszowym akcentem, niedziwna i niebanalna.

Bardzo udane premiery zaproponowała nam w tym roku Majda Bekkali, której wcześniej nie udało się do mnie trafić. Zdecydowanie na liście do opisania...



Na słów więcej, niż kilka zasługują marki, które (choć powstały wcześniej) w tym roku debiutowały się na polskim rynku. Warte wspomnienia - nie tylko ze względu na polskie konotacje - sa perfumy Humiecki & Graef, które nabyć można w istniejącym od niedawna Mood Scent Barze, który w najbliższym czasie wprowadzi do oferty także nieznaną w Polsce, a przeze mnie wyczekiwaną (ze względu na Huntera) z pożądliwym entuzjazmem markę MCMC Fragrances.


 

Mistrzostwo świata (a przynajmniej Polski, a już na pewno mistrzostwo mojego pachnącego grajdołka) zdobyła perfumeria Quality wprowadzając na polski rynek markę Jovoy Paris. Zrecenzowałam dwa zapachy - La liturgie Les Heures i Private Label - oba z zachwytem. Kolejne mogłabym opisać z rówie wielkim przejęciem. I może to nawet uczynię...
.
A na tym nie koniec. Od pewnego czasu możemy w Polsce kupić (i przetestować, albowiem próbki Quality nie tylko wysyła, ale i hojnie rozdaje) bardzo ekskluzywne perfumy firmowane nazwiskiem perfumiarza Roji Dove (ileż pięknych, esencjonalnych oudów), potężne kompozycje Perris Monte Carlo,  bardzo przyjemne zapachy z serii Join the Club Xerjoff i wiele innych.



Dzięki Pani Justynie Nyczyk z Perfumerii Yasmeen polscy miłośnicy perfum mają wreszcie nieskrępowany (próbki, odlewki, flakony - do wyboru) dostęp do największych dzieł perfumiarzy Orientu. Arabskie pachnidła na wyciągnięcie ręki: Rasasi, Arabian Oud, Al-Rehab i Ajmal, kosmetyki pielęgnacyjne, olejki, mydełka o egzotycznych aromatach - wszystko to wybierane przez miłośniczkę Orientu, znawczynię zapachów i zarazem człowieka, który chce i potrafi szukać inspiracji.

Perfumomaniacy znad Wisły mogą od tego roku cieszyć się dostępnymi w perfumerii Lu'lua zapachami nu_be, Jul et Mad nową czy mroczną serią Blood Concept.

Z kolei dzięki najstarszej w Polsce perfumerii - Perfumerii Ambrozja z Rybnika (tak, my Ślązacy nie gęsi, swoje perfumerie mamy - i to całkiem zacne) poznać możemy marki takie jak S4P (recenzje są, bo warto), House of Sillage (recenzje będą - daję słowo, tylko nie wiem kiedy) czy Prudence.

Kolejna śląska perfumeria - Perfumeria Niszowa Kochalscy daje nam możliwość poznania zapachów marek Aedes de Venustas, Viktoria Minya czy Reminiscence (dla miłośników paczuli must niuch po stokroć). Powiadam Wam - dzieje się!

A ja czekam na polskie premiery April Aromatics, Pineider i Villa Buti. Dystrybutor już jest.



O rozczarowaniach pisała nie będę. Ludzie są ich wystarczającym źródłem - perfumy istnieją po to, by cieszyć.
Wspomnę natomiast o wydarzeniu w świecie perfumeryjnym niedocenianym, a ważnym. Takim, które ma szansę wiele zmienić.

 

Jedna z udzielających się na forum O Perfumach Gazety Wyborczej miłośniczek perfum - Marta Siembab zrobiła coś, na co środowisko perfumomaniaków czekało od dawna i nad czym my - blogerzy także od pewnego czasu się zastanawialiśmy. Tyle, że mniej kreatywnie i nieskutecznie. Stworzyła nazwę własną określającą eksperta w kwestii zapachów. Oparte na pojęciu sommeliera określenie senselier jest idealne nie tylko dlatego, że pięknie brzmi, ale też dlatego, że intuicyjnie oznacza nie tylko znawcę, ale też konesera. Kogoś, kto sam perfum nie tworzy, ale dziedzinę sztuki, jaką jest perfumiarstwo zna i ceni. Dla mnie zarówno nazwa, jak i sposób, w jaki Marta Siembab wprowadza ją do mediów to naprawdę błysk geniuszu.

Mam nadzieję, że słowo senselier na stałe zagości w języku miłośników perfum - nie tylko w Polsce, gdzie kolorowe pisma już je podchwyciły, ale też na świecie. Dlatego zachęcam: zapamiętajmy słowo senselier, a kiedy już stanie się oczywiste - pamiętajmy o tym, komu je zawdzięczamy.


 

Dla bloga Sabbath of Senses rok 2013 nie był zły. Nie mam tu na myśli rekordowej liczby wpisów (tą pochwalić się nie mogę),  lecz  rozwijającą się działalność pozablogową: spotkania z kreatorami perfum, sprzyjające poszerzeniu oferty polskich perfumerii konsultacje z dystrybutorami, prowadzone przeze mnie szkolenia dla specjalistów od kreowania wizerunku oraz cieszące się dużym zainteresowaniem otwarte wykłady oraz warsztaty, które przyjmowane są bardzo dobrze zarówno przez osoby "z branży", jak i te spoza środowiska.

Przy okazji pochwalę się, że artykuły z Sabbath of Senses pojawiły się w tym roku w bibliografii kilku prac naukowych, a blog (oraz jego autorka, jak się okazało) stał się przedmiotem badań studentów kulturoznawstwa na Uniwersytecie Śląskim.



Z okazji Nowego Roku życzę Wam nie tylko pięknych, przemawiających do wyobraźni zapachów, wielu pachnących opowieści i wzruszeń, ale także ogólnie, niepachnąco - żeby płynące od Was dobro spotykało dobro. Żeby świat oszczędził Wam niesprawiedliwości i rozczarowań, a ludzie nie nigdy zawodzili.

I na koniec sentymentalnie: dziękuję, że jesteście i proszę, żebyście ze mną zostali. Nawet jeśli nie moje sabaty bywają ostatnio nieco mniej radosne, niż zwykle. Przecież w końcu musi być dobrze. jesli nie jest dobrze, to znaczy, że to jeszcze nie koniec. :)



Noworoczny prezent - zestaw Wonderwood

$
0
0



Mam dziś dla Was podarunek, który na moje ręce przekazał Victor Kochetov - założyciel i manager Mood Scent Baru - nowej perfumerii, o której pisałam przy okazji mojej listopadowej wizyty w Warszawie.

 

Podarunek nie tylko cenny, ale też piękny i doskonale pasujący do profilu Sabbath of Senses:

Flakon 50 ml perfum Wonderwood Comme des Garcons w limitowanym, świątecznym, zestawie ze świecą zapachową Wonderwood.
Świeca o zapachu Cudownego Drewna to aktualna edycja świąteczna - Comme des Garcons nie planuje wprowadzenia jej do regularnej sprzedaży, okazja jest więc niepowtarzalna.
Zestaw wygląda tak:



Zasady:
  • Należy publicznie obserwować Sabbath of Senses i zgłosić akces w zabawie w komentarzu pod postem. 
  • Dodatkowy los można zdobyć udostępniając post na Facebooku - klikając "udostępnij" pod tym zdjęciem  informującym o rozdaniu.
  • Tradycyjnie mam bonus dla blogujących: jeśli dorzucisz SoS do blogrolla i opublikujesz notkę o rozdaniu - dostaniesz dodatkowy los.
  • Na tymu Comme des Garcons zgarniają jeszcze jedną szansę. Chciałabym, żeby recenzja była ekskluzywna, czyli napisana dla SoS - opcja, w której publikujecie artykuł gdzieś w sieci i pozwalacie mi go sobie przekopiować albo zalinkować nie jest do końca tym, o co mi chodzi.  :)

Zabawa trwa do końca stycznia i w losowaniu brane będą pod uwagę wszystkie spełniające pierwszy warunek zgłoszenia ze styczniową datą.

Zapraszam serdecznie!

    Karnawał, kobiety i perfumy - Euphoria Calvin Klein

    $
    0
    0

    Karnawał wylądował. Mam więc dla Was opowieść doskonale pasującą do czasu beztroski i zabawy.

    Kiedy przed Świętami sklep agito.pl zaproponował mi selektywny zapach do recenzji, nie wahałam się. Od dawna miałam chrapkę na recenzję Euphorii. Planowałam opowiedzieć Wam o niej w grudniu, jednak okoliczności nie sprzyjały pisaniu. I może to dobrze, bo Euphoria nie jest zapachem na rodzinne, zadumane, śnieżne święta (przyznaję, z tymi "śnieżnymi" nie do końca się w tym roku udało). Euphoria to zapach na karnawał. Karnawał radosny i syty - taki, jakim lubimy go najbardziej.



    Kobieta kobieci się na okrągło

     

    Euphorię kocha się od pierwszego wdechu. Jej uroda jest łatwa i oczywista. I w żadnym razie nie jest to wada. Czyż ktokolwiek ośmieliłby się zarzucać kobiecie, że jest za piękna? Policzkom, że zbyt gładkie? Piersiom i biodrom, że nadto krągłe?

    Nie, nie musicie odpowiadać. Pytania były retoryczne. I na podobnej zasadzie nie sposób zarzucić Euphorii urody zbyt łatwej i zbyt bujnej. Bo taka ma ona być. Urodziwa.


    Metaforę opisującą zapach wybrałam nieprzypadkowo. Euphoria to bowiem perfumy kobiece i dla kobiet. Dla kobiet będących przede wszystkim kobietami - definiującymi się przez swoją kobiecość i kobiecością swoją jawnie ukontentowanymi.

    Euphoria metaforyczna, spersonifikowana, obdarzona krągłym ciałem na pytanie - Kim jesteś? odpowie zawsze - Jestem kobietą.
    Nie przedstawicielem handlowym, nie studentką, nie naukowcem, nie matką i nie człowiekm także. Choć, oczywiście, kobiecość nie wyklucza żadnej z powyższych ról, a bycie człowiekiem wręcz implikuje. Jednak kobieta wybierająca Euphorię ze sporym prawdopodobieństwem określi się w ten właśnie sposób - z przyjemnością i ujmującym samozadowoleniem.


    Złożone, owocowo - kwiatowe otwarcie złamane zostało niepoważną i zarazem niebanalnie pikantną nutą zieloną dającą zapachowi nie tylko uśmiech, ale też charakter. Wczesne, kremowe serce zakwita w sposób, w jaki barwy nabiera papierek lakmusowy - zdecydowanie i bez szans na negocjacje czy krok w tył. I tym razem sygnalizuje nam... zmysłowość.

    Ambrowo - drzewna baza z wyraźnie wyczuwalnym, syntetycznym podbiciem dodaje tej relatywnie klasycznej kompozycji nowoczesności i stanowi idealne tło dla krągłych akordów z wyższych szczebli zapachowej piramidy.


    Euphoria reprezentuje kobiecość bujną i ciepłą - bez względu na jej wymiar w centymetrach czy funtach. Kobiecość ze swej kobiecości kontentą. Akceptującą swoją siłę i sprytnie wykorzystującą swą słabość. Kobiecość na swój sposób prostą i w szczególny sposób szczerą - i dzięki temu nieodparcie uwodzicielską.


    Interesujący jest fakt, że oficjalnie Euphoria charakteryzowana jest jako perfumy drzewne - mimo owocowej słodyczy i wyraźnego akordu kwiatowego.zamierzam polemizować z tą klasyfikacją - zapach czerwonego drewna zmiękczonego jasnym sandałowcem i ambroksanem rzeczywiście w znacznym stopniu przesądza o charakterze kompozycji. Bo Euphoria, choć popularna i łatwa - jest zapachem niebanalnym i bardzo charakterystycznym. I te właśnie cechy sprawiają, że jest tak rozpoznawalna.

    Niestety, nie sposób nie wspomnieć o tym, o czym pisałam także przy okazji recenzowania Light Blue: o wszędobylskich podróbkach i odpowiednikach (czyli tez podróbkach, tylko sprytnie oprotezowanych martketingowym kłamstwem). To im zawdzięcza Euphoria etykietkę perfumeryjnego "zajzajera", a kobiety pachnące Euphorią opinię niemądrych, obdarzonych banalnym gustem i bez klasy. Tymczasem należy powiedzieć uczciwie - używanie oryginalnych perfum, bez względu na cenową półkę z której pochodzą i na to, jak są popularne nigdy nie świadczy braku klasy.W przeciwieństwie do używania podróbek.
    Rzekłam.



    Data powstania: 2005
    Twórcy: Dominique Ropion, Carlos Benaim, Loc Dong
    Trwałość (ocena dotyczy wersji edp): ok 6 godzin

    Nuty zapachowe:
    Nuty głowy: owoc granatu, daktyle, zielone liście
    Nuty serca: kwiat lotosu, kwiat champaca, czarna orchidea
    Nuty bazy: płynna ambra, czarny fiołek, akord kremowy, mahoń

    Czarne charaktery - jakże ich nie wielbić?

    $
    0
    0

    Pisałam już o perfumach Disneya?

    Oczywiście, nie pisałam. I tym razem także nie napiszę. Ale pokazaniu projektów autorstwa graficzki Ruby Spark nie potrafię się oprzeć.
     
    Amerykanka stworzyła projekty flakonów perfum inspirowane postaciami czarnych charakterów z filmów Disneya.

    Oto niektóre z villainowych flakoników Ruby Spark:


    a Królowa 
    "Królewna Śnieżka"

     

     


    Maleficent 
    "Śpiąca Królewna"




    Zła macocha 
    "Kopciuszek"





    Cruella de Mon
    "1001 Dalmatyńczyków"




    Królowa Kier
    "Alicja w Krainie Czarów"




    afar 
    "Alladyn"




    Gaston
    "Piękna i Bestia"





    Hades
    "Herkules"
     


    Wiedźma Urszula
    "Mała Syrenka"




    Kapitan Hak 
    "Piotruś Pan"




    Matka Gertruda
     "Zaplątani"

     




    I na koniec mój ulubiony flakon:

    Skaza
    "Król Lew"

    (wyobrażam sobie ten ostry, suchy zapach z nutami kastoreum, paczuli, czerwonego cedru i furą helionalu)




    Więcej projektów z tej serii: KLIK




    Magnetyczny urok zła - Kinski by Kinski

    $
    0
    0

    Przed grudniowym wyjazdem zamierzałam zostawić Was z czymś lekkim i pogodnym. Wybrałam kolejne celebrity perfume, także tym razem promowane nazwiskiem postaci bardzo charakterystycznej. Niestety, pomysł na wpis lekki, łatwy i przyjemny, okraszony zdjęciami przystojniaka nie do końca się sprawdził.

     

    Oczywiście, znam najważniejsze filmy urodzonego w Sopocie Klausa Kinskiego. Znałam także wypowiedzi Wernera Herzoga na jego temat i przyznaję, że aura szaleństwa uwodziła mnie tak samo, jak miliony wielbicieli Kinskiego przez wiele lat. Nie znam jego autobiografii „Dziko pożądam twoich truskawkowych ust”, w której chwalił się podobno rozdziewiczeniem nieletniej w obecności jej starszej, siedemnastoletniej siostry i sprytnym zabiegiem głośnego puszczania telewizora, który zagłuszał krzyki dzieci, z którymi spółkował. Nie wiedziałam też o tym, że Kinski przez wiele lat gwałcił i maltretował swoją córkę.

    Twórca perfum Geza Schoen też nie wiedział. Pola Kinski ujawniła postępki swego ojca w styczniu 2013 roku; perfumy powstały dwa lata wcześniej.
    Skład perfum Kinski dobierałem kierując się jego stylem życia – mówił kompozytor w roku 2011 – Był ekstrawagancki, żywiołowy i zdeprawowany. Od razu przyszły mi na myśl pierwiastki zwierzęce, nieczyste…

    Jestem rozdarta - podobnie jak przy recenzowaniu Corridy Satellite czy Loewe 7. Albo przy okazji recenzji perfum ochrzczonych przez twórcę - Geralda Ghislaina imieniem markiza de Sade.
    Czy etyczne jest publicznie zachwalanie dzieła dedykowanego potworowi? Czy moralne jest kupienie tak kontrowersyjnego flakonu?

    W przypadku marek Satellite czy Loeve odpowiedź jest prosta. Dla mnie przynajmniej. Nie będę nabijała kiesy firmie, która lansuje bestialstwo. W przypadku Kinskiego sprawa nie jest tak oczywista. Kinski już na tych perfumach nie zarobi. Zarabiają jego pokrzywdzone córki (mam nadzieję). I oczywiście Geza Schoen, który sam w sobie jest postacią dość kontrowersyjną. 

    Jego olśniewająco bezczelne projekty mają więcej wspólnego z marketingowym kuglarstwem, niż ze sztuką perfumeryjną. Ale krzywdy nikomu nie czynią, a sam pomysł sprzedawania taniego jak barszcz ISO E Super po 115 Euro za flakonik jest w moim odczuciu swego rodzaju prztyczkiem w nos dla snobistycznego środowiska, metaforycznym odkryciem, że król jest nagi. I zarazem przełomem w podejściu do syntetyków w perfumach, o których wcześniej mówiło się raczej wstydliwie i niechętnie.



    Zwierzę, które się rumieni *


    Akord otwierający to połączenie świeżego aromatu porzeczki, pikantnego pieprzu i cierpko - słodkich nut zwierzęcych. Oryginalne, stymulujące i bardzo Kinski.

    Wczesne serce układa się w drugi plan statycznej kompozycji. Nie pojawia się na zasadzie następstwa w czasie, lecz wsącza się między tworzące swoiste rusztowanie nuty otwarcia. Akcenty przyprawowe wzbogacają surowy początkowo i szorstki akord oparty na pieprzu. Śliwka z kwiatową, skórzastą wanilią gaszą nutę owocową przemieniając jagodowo - porzeczkową słodycz w akord pachnący jak wykonana z miękkiego zamszu atrapa brzoskwini.

    Najciekawiej rozwija się sekcja animalna. Ładne, nienatrętnie zezwierzęcone kastoreum wspina się na rosnącą górę nut stając się sukcesywnie coraz bardziej odległym, nieostrym szczytem olfaktorycznej konstrukcji, której podstawę tworzy mszysty akord drzewny, zaś centrum skórzasta, splamiona nutami żywicznymi róża.


    Co z marihuaną, zapytacie? Ano, marihuana jest. Charakterystyczny zapach konopi indyjskich dobrze komponuje się zarówno z akordem zwierzęcym, jak i z nutami przyprawowymi. Ich subtelnie paczulowy aromat pogłębia i ożywia mszystą bazę czyniąc z tej rośliny nie tylko efekciarski element listy nut, ale też rzeczywiście uzasadniony element zapachowej kompozycji.



    Po krótkim, lecz intensywnym etapie układania się na skórze Kinski ewoluuje w kompozycję, którą najprościej scharakteryzować można jako zwierzęcą różę. Zwierzę, choć oswojone, pochodzi z prawdziwej kniei; róża natomiast jest pyszna, ciemna i ciężka - tak ciężka, że ledwo utrzymuje pękaty kwiat na cienkiej łodydze.



    Byłby Kinski zapachem akceptowalnym, choć niezbyt tradycyjnym, gdyby nie piżmo, które w miarę rozwoju zapachu staje się coraz bardziej dominujące. Początkowo przyczajone gdzieś między labdanum, a kastoreum, z czasem wyostrza się i nabiera charakterystycznej przenikliwości sukcesywnie zastępującej miękką dzikość stanowiącą cechę szczególną wcześniejszych etapów kompozycji.

    Na szczęście po paru godzinach następuje kolejna wolta: zapach rozrzedza się - przeciera jak zachmurzone niebo. Piżmo łagodnieje, róża blednie, akord przyprawowy zatacza koło i wraca do nut przestrzennych - mokre skrzydła rozwija jałowiec; pojawia się muszkat i cierpkie nuty żywiczne. Na tym etapie zwierzę zostaje ostatecznie okiełznane, wyczesane i uwiązane na lince.


    Miałam nadzieję, że Kinski okaże się złą kompozycją - że odrzuci mnie i będę mogła z czystym sumieniem napisać, że nie polecam. Nie okazał się. Kompozycja jest dobra. Pomimo, że jest... brzydka. Brzydotą przewrotnie fascynującą.

    Dla miłośników nut animalnych i perfum piżmowych jest Kinski pozycją obowiązkową. Dla pozostałych - wartą poznania, choć niełatwą i mogącą budzić u otoczenia odczucia mocno negatywne. Decyzja, czy nosić perfumy ochrzczone imieniem takiego człowieka to indywidualna kwestia. Ja nie muszę jej rozstrzygać, bo nie kusi mnie noszenie.



    Data powstania: 2011
    Twórca: Geza Schoen
    Trwałość: bardzo dobra, do 20 godzin zmiennej projekcji

    Nuty zapachowe:
    Nuty głowy: różowy pieprz, kastoreum, czarna porzeczka jałowiec
    Nuty serca: woda morska, konopie indyjskie (marihuana), gałka muszkatołowa, róża, magnolia, hedion, śliwka, orchidea, kwiat afrykańskiej pomarańczy
    Nuty bazy: nuty drzewne, piżmo, benzoes, wetyweria, cedr z Virginii, paczula, styraks, francuskie labdanum, zamsz, imbir, ambra, mech dębowy


    * Człowiek to jedyne zwierzę, które się rumieni. I ma powody. - Mark Twain

    Sztuka cenniejsza niż złoto - Aoud i Aoud Crystal Roja Dove

    $
    0
    0

    Roja Parfums to nowość na polskim rynku. Stworzona przez historyka perfumiarstwa i zarazem jednego z najbardziej szanowanych perfumiarzy (przez wiele lat pełniącego zaszczytne obowiązki naczelnego perfumiarza Domu Perfumeryjnego Guerlain) Roję Dove marka Roja Dove Haute Parfumerie słynie ze stosowania najwyższej jakości naturalnych esencji zapachowych. Sam Roja Dove tworzy swe kompozycje jak dzieła sztuki - bez liczenia kosztów, bez kompromisów, bez stosowania substytutów i odpowiedników. Skutkiem tego podejścia są nie tylko wysokie ceny firmowanych jego nazwiskiem perfum, ale przede wszystkim ich fantastyczna jakość i trwałość.

     

    Poniższy artykuł rozpoczyna krótki cykl opowieści o Aoudach Roja Dove. Agarowa seria to trzy złożone, misterne kompozycje: Aoud, Amber Aoud i Musk Aoud, z czego klasyczny Aoud występuje także w wersji Crystal stworzonej przy użyciu technologii odbarwiania esencji zapachowych, którą Polski dystrybutor marki - Perfumeria Quality opisuje na swojej stronie w następujący sposób:

    Istnieje możliwość uzyskiwania jaśniejszych esencji, przy wykorzystaniu krótszego czasu destylacji składników - ale żeby stworzyć płyn całkowicie bezbarwny, wymagana jest destylacja molekularna. Jest to proces, w którym gotowy olejek przechodzi powtórny proces destylacji, tym razem pod zmniejszonym ciśnieniem, co pozwala cieczy wrzeć w bardzo niskiej temperaturze. Dzięki temu nie ulegają zniszczeniu żadne zapachowe składniki, nie zachodzą też żadne molekularne interakcje, a możliwe jest usunięcie z mieszaniny składników barwnikowych. To bardzo zaawansowana i wyszukana technologia.

    I dziś porównaniem Aoud i Aoud Crystal się zajmiemy.



    Pierwsza różnica, znacząca przy jasnej karnacji i jasnej odzieży: klasyczna wersja Aoud ma bardzo intensywną barwę. Nawet po ulotnieniu się alkoholu i wyschnięciu perfum na skórze pozostaje ciemniejsza plama. O stosowaniu na alabastrowy dekolt możemy zapomnieć.

    Sam zapach zaś... Jest piękny.


    Dwa razy księżyc odmienił się złoty... *


    Bezpośrednio po naciśnięciu atomizera, zanim jeszcze zbliżymy nos do skóry, zanim zaczniemy na dobre analizować nuty, nutki i niuanse - nasz mózg dostaje pierwszą, podstawową i najważniejszą dla mnie w tym kontekście informację: Aoud zawiera oud. Prawdziwą esencję agarowego drzewa, czarne złoto perfumiarzy, substancję, która przez wieki uznawana była za zapach bogów.

    Wszelkie inne nuty, cała ta charakterystyczna dla kompozycji Dove mnogość ingrediencji podporządkowana została oudowemu władcy, użyta jedynie w celu ukazania jego wspaniałości. No, może poza różą, która rzadko zadowala się śpiewaniem w chórze i tym razem także wyłamuje się z szyku. Ale po chwili dopiero.


    Aoud zaczya się oudem. Głębokim aromatem dojrzałego agaru, którego zapach opowiedziany tu został w każdym z aspektów złożonego spektrum.

    W otwarciu towarzyszą mu nuty przyprawowe i sucha, półdrzewna, półskórzasta bergamota podkreślają ostrość aromatu agaru - niedostrzeganą zwykle przez miłośników nuty, decydującą jednak o zwierzęcych, fizjologicznych skojarzeniach, jakie przywołuje.
    Wyraźna nuta szafranu daje pierwszym akordom kompozycji charakterystyczną dla oudów typowo orientalnych złocistość płynnie przechodzącą w bursztynową ambrowość bazy.


    Bogate, zbytkowne wręcz, krągłe i ciepłe serce kompozycji charakter swój zawdzięcza nie tylko agarowej esencji. Niezwykłą, leniwą zawiesistość daje mu akord kwiatowy zastygły gdzieś w pół drogi między kremowością, a miodową słodyczą dającą białym kwiatom charakterystyczną aurę bujnej zmysłowości.

    Ostatecznie jednak, kształt kompozycji daje róża. Ciemna, oleista, gęsta. Ciężka, bierna, kobieca. Stanowiąca archetypiczne wręcz dopełnienie dla ekspansywnego aromatu oudu. Usadowiona w centralnym punkcie kompozycji jak pulchna dziewoja w strumieniu, którego ciemny, leniwy nurt rozstępuje się omywając jej krągłe pośladki. Krągła dziewoja nie zatrzyma biegu strumienia, podobnie jak róża nie czyni z Aoud kompozycji różanej. Jednak naszą uwagę coraz bardziej skupiają pulchne pośladki... To znaczy oleista róża, rzec chciałam.


    Późna baza Aoud do powrót ku agarowi. Wyraźne akordy drzewne i ambra pełnią tu tę samą rolę, co przyprawy w otwarciu - podkreślają zapach oudu, uzupełniają go i pogłębiają. Dogasający akord kwiatowy pozostawił po sobie miękką słodycz sprawiającą, że nawet dogasający Aoud zachowuje miękką krągłość sprawiającą, że odbieramy go jako woń nie tylko luksusową, ale też zbytkowną.


    Crystal Aoud różni się, w moim odczuciu, od swego kolorowego brata - nie tylko barwą.
    W otwarciu bardziej świeży, z subtelnie wyczuwalną nutą cytrusową, której w klasyku właściwie się nie zauważa. We wczesnym sercu nieomal identyczny, z czasem staje się bardziej kwiatowy i jaśniejszy. Gaśnie wcześniej, łagodniej, z wyczuwalnym akcentem piżmowym, który w wersji barwnej wtapia się w drzewną bazę.
    Są to różnice subtelne, lecz wystarczające, bym osobiście preferowała wersję kolorową.

    Mimo to nie zaryzykuję twierdzenia, że Crystal Aoud jest zapachem gorszym, niż wersja klasyczna. Nie postawię też tezy, że lepszym. Jest inny, bardziej "crystal", bardziej kobiecy, niż klasyk - choć i klasyczną wersję klasyfikuję jako typowy unisex, w którym dobrze poczuje się zmyslowa kobieta. Oraz zmysłowy mężczyzna. A jeśli ktoś z Was nie czuje się dość zmysłowy, by pokusić się o test - bez obaw. W Aoud każdy poczuje się zmysłowy. Taki to czarodziej...


    Data powstania: 2010
    Twórca: Roja Dove
    Trwałość:
    Wersja klasyczna: ponad 12 godzin
    Wersja Crystal: 8-10 godzin


    Nuty zapachowe:
    Nuty głowy: bergamotka, cytryna, werbena
    Nuty serca: jaśmin, ylang-ylang, róża, geranium
    Nuty bazy: cedr, oud, sandałowiec, drewno kaszmirowe, cynamon, gałka muszkatołowa, paczula, szafran, rabarbar, ambra szara, piżmo, nuty skórzane


    Źródła ilustracji:
    • Pierwsze trzy zdjęcia pochodzą ze strony producenta. Zostały tylko przyciemnione dla potrzeb bloga.
    • Autorem czwartej fotografii, noszącej tytuł "Liquid Gols" jest chorwacki fotograf paiisser, który na serwisie Deviantart publikuje jako immortally-insane. Link do galerii: KLIK
    • Zdjęcie piąte ze strony www.wallsave.com.
    • Zdjęcie złotego odblasku na powierzchni wody zostało wykonane w Wenceji przez fotografa Antony'ego (Tony'ego) Hammonda. Link do galerii: KLIK.
    • Autorem zdjęcia pierwszej złotej róży jest ktoś o pseudonimie Stylech, co wnioskuję z nazwy pliku pojawiającego się na wielu stronach. Do źródła nie dotarłam.
    • Ostatnia złota róża autorstwa Jamesa Westina.

    * Parafraza cytatu z "Ojca zadżumionych" Juliusza Słowackiego:
    Trzy razy księżyc odmienił się złoty,
    Jak na tym piasku rozbiłem namioty.

    Piękna twarz Orientu: Amber Aoud Roja Dove Parfums

    $
    0
    0

    Druga część opowieści o Aoudach Roji Dove to kolejna klasyczna kompozycja z czarnym złotem perfumiarzy w tytule. Klasyczna nie ze względu na datę powstania, lecz ze względu na dobór i sposób złożenia nut. Oud z ambrą to duet, z którymi rywalizować może tylko złożenie najbardziej oczywiste: oud z różą. Ale oud z różą był wczoraj. :)


    Jeśli bogowie chcą nas ukarać...


    Amber Aoud to cieszący się największym uznaniem zapach z oudowej serii Roja Parfums. Nie dziwi mnie jego powodzenie. Jest nie tylko najbliższy wzorcowi perfum orientalnych funkcjonującemu w kulturze zachodniej; jest także obędnie bogaty i przepięknie, z mistrzowskim wyczuciem wyważony. Zaborczy i miękki, mocarny i delikatny, szorstki i tak gładki, że sprawia wrażenie oleistego. A przy tym jednocześnie totalnie ekspansywny i cudownie łatwo układający się na skórze. Amber Aoud to perfumiarstwo haute couture.


    W Amber Aoud znajdziemy wszystko to, co w Amber Aoud znaleźć się powinno. Oud - głęboki, dojrzały i bez skazy w postaci zwierzęcych czy fizjologicznych akcentów. Ambrę - wyrazistą i szorstką, lecz jednocześnie czystą; zbytkowną bardziej, niż niszowo intrygującą. Szafran - dokładnie taki, jakim go kochamy: złocisty i ciepły. Kwiaty - krągłe i zmysłowe, lecz ulegle wycofane na drugi plan. Oraz najprawdziwszą, klasycznie orientalną bazę z sandałowcem, paczulą, wanilią i ciepłym, drzewnym cynamonem.

    Klasyka orientu doprowadzona do absolutnej perfekcji.


    Przyznam się Wam. Opowiadając o Amber Aoud odczuwam  wielką, uwierająca mnie pokusę. Korci mnie, żeby napisać, że największy atut kompozycji Dove - perfekcja; jest zarazem największą jej słabością. Że brak charakteru, brak znaków szczególnych, brak zachwiania, tego krótszego obcasa Marilyn, który zachwycił mnie w stworzonym przez Dove w 2010 roku Puredistance M czyni Amber Aoud zapachem, który nie porusza.

    Nie pozwólcie mi tego zrobić. Amber Aoud nie został stworzony dla malkontentów, którzy z tysięcy orientalnych flakonów zapach pili... Bo czyż jedwab może być zbyt gładki? Diament nazbyt czysty? Kobieta zbyt piękna?


    Jeśli bogowie chcą nas ukarać - spełniają nasze prośby - rzekł był Oscar Wilde. Ale Wilde nie był Arabem.

    Khalil Gibran był. I twierdził, że "żyjemy tylko po to, aby odkryć piękno. Wszystko inne jest jedynie sztuką oczekiwania." Amber Aoud pewien etap oczekiwania wieńczy. Teraz mogę czekać na kolejny ideał...


    Data powstania: 2012
    Twórca: Roja Dove
    Trwałość: prawie doba

    Nuty zapachowe:
    Nuty głowy: limonka, bergamota, cytryna
    Nuty serca: róża, jaśmin, ylang-ylang, figa
    Nuty bazy: szafran, cynamon, paczula, brzoza, sandałowiec, drewno agarowe, mech dębowy, kłącze irysa, cybet, piżmo, ambra szara



    Źródła ilustracji:
    • Autorem obu obrazów ilustrujących recenzję Amber Aoud jest Leon Francois Comerre.
    • Zdjęcia pochodzą z kolekcji Haute Couture Domu Mody Dior. Na pierwszym suknia Venus z 1949 roku, na drugim kolekcja z roku 2013 i Ania Rubik w obiektywie Patricka Demarcheliera.

    Trzecie spojrzenie na Orient - Musk Aoud Roja Dove Parfums

    $
    0
    0

    Ostatni z Aoudów Roja Dove Perfums "czytać" należy w kontekście wcześniejszych zapachów i wcześniejszych recenzji. Trzecie oblicze orientu - równie klasyczne, lecz jednak odmienne...



    Gdy miłość skinie na was, podążcie za nią *


    Musk Aoud otwiera się jak prawdziwe arabskie pachnidło. I rozwija się jak prawdziwe, arabskie pachnidło. Oraz kończy się jak prawdziwe, arabskie pachnidło.

    O klasycznej wersji Aoud z 2010 roku Roja Dove mówi, że jest zapachem tak bliskim Orientowi, że arabscy klienci, którym przedstawił swe perfumy zapytali wprost: Skąd znasz nasz zapach?

    Musk Aoud, podobnie jak jego starsi agarowi bracia, podąża tą samą ścieżką, którą przez wieki podążali Arabowie. Ciemny oud, zmysłowie kwiecie i ostry akcent zwierzęcy dający kompozycji wyrazisty, zadziorny charakter i nietypową przestrzeń jednocześnie - to receptura sprawdzona przez wiele pokoleń fellahów i beduinów. W przypadku Musk Aoud wydaje się, że beduinów nawet bardziej.

    To perfumy podrywające do działania. O ile Aoud zachęcał do oddawania się zmysłowym przyjemnościom (nie rozkoszom, od rozkoszy był Amber Aoud), o tyle w Musk Aoud należy zdobywać świat.


    Zanim zajmiemy się rozbieraniem kompozycji na nuty, warto osadzić ją w kontekście. Otóż, podkreślam raz jeszcze: Musk Aoud, podobnie jak dwa pozostałe pachnidła agarowej serii Roja Parfums, są zapachem eleganckim, klasycznym i noszalnym. Orient? Tak. Nuty zwierzęce? Tak. Lecz nie jest to zwierzęcy orient w typie przytulonego do wielbłąda Dhan Al Oudh Al Nokhba Rasasi. Oudowe trio Roja Dove charakterem najbardziej przypomina Oud Moods Francisa Kurkdjiana. Jest nieco bardziej arabskie, ale równie akuratne. I w tym segmencie to raczej zaleta, niż wada. Nie wyobrażam sobie klienta wydającego 1600 zł na perfumy, które przez postronnych wąchatorów zinterpretowane zostaną jak efekt przygodnego spotkania z kloszardem.


    Główny motyw kompozycji, to oczywiście oud. I tym razem także przybrany nutami przyprawowymi, kwiatowymi i drzewnymi. Tym razem jednak balans temperatury i barwy przesunięty został w kierunku chłodu. Delikatnie, bez ekstremów.

    Wśród nut przyprawowych prym wiedzie gałka muszkatołowa doprawiona przestrzennym, ostrym cynamonem i kłaniającym się fiołkom szafranem. Gdzieś pomiędzy eterycznym szczytem zapachowego spektrum, a miękkim sercem kompozycji czai się nienatrętna, przyjemnie lekka słodycz kojarząca się z aromatem marokańskiej herbaty - mocnej, lecz rozjaśnionej dodatkiem mięty.

     

    Kwiatowe serduszko zapachu jest jasne, miękkie i delikatne. Despotyczna Madame Róża nie zawłaszczyła całej olfaktorycznej przestrzeni.

    O charakterze kompozycji decyduje tym razem baza. Przestrzenne, zwierzęce, lecz czyste piżmo doskonale koresponduje z zapachem nowej skóry, jasną słodyczą brzozy i charakterystycznym aromatem piżmianu zwanego także ketmią. Zapach jest złożony i zdecydowanie orientalny, nie należy jednak do orientów archetypicznych - ciężkich i zmysłowych. Wiecie... Używana jako exemplum w kolejnych recenzjach Aoudów Roja Dove dziewoja tym razem nie siedzi zadkiem w strumieniu, tylko biega po łące. Z zadkiem, ale szczupłym.


    Data powstania: 2013
    Twórca: Roja Dove
    Trwałość: ok 8 godzin

    Nuty zapachowe:
    Nuty głowy: bergamota, cytryna
    Nuty serca: róża, jaśmin, ylang-ylang
    Nuty bazy: gałka muszkatołowa, mech dębowy, cenne nuty drzewne, sandałowiec, drewno agarowe, wanilia, bób tonka, skóra, brzoza, piżmian właściwy, piżmo


    * Cytat pochodzi z wiersza Khalila Gibrana.


    Źródła ilustracji:
    • Autorem pierwszych trzech obrazów wykorzystanych jako ilustracje recenzji jest John Singer Sargent.
    • Autorem ostatniego obrazu jest Leon Francois Comerre.

    Spełniona obietnica - Oud Oriental ST Dupont

    $
    0
    0

    Oud Oriental - to nie jest szczególnie oryginalna nazwa, prawda? Pełni raczej funkcję porządkową, systematyzującą i jest praktyczna, jak nazwanie roweru dwukołowcem napędzanym siłą mięśni. Mnie osobiście zupełnie nie przeszkadza - dzięki takiej nazwie od razu wiadomo, czego oczekiwać po naciśnięciu atomizera. Z drugiej strony, w sztuce imię ma znaczenie. Obraz przedstawiający śpiącą kobietę można nazwać po prostu "Śpiąca kobieta" i wszystko jest w porządku. Można jednak dodać dziełu nieco treści i za pomocą tytułu stworzyć... opowieść. Inaczej spojrzymu na obraz śpiącej kobiety nazwany "Porzucona", a inaczej na "Marzenie".

    Tym razem mamy obraz. Opowieść zależy od naszej wyobraźni. :)



    To nieprawda, że wygoda usypia ideał *


    Od pierwszego wdechu wiadomo, że tym razem imię nie kłamie - Oud Oriental to rzeczywiście orientalna kompozycja, rzeczywiście opleciona wokół agarowego drewna. Jest to jednak orient dość europejski - daleki od perfumeryjnej mimikry uprawianej przez Roję Dove. Oud Oriental ma wszelkie pożądane cechy pachnidła orientalnego, jest to jednak orient obliczony raczej na uwiedzenie chłodnokrwistego Europejczyka, niż na kulturowe naśladownictwo. I bynajmniej nie jest to wadą.




    Wyobraźmy sobie oud - spękaną szczapę suchego drewna. Twardą, ciężką, o ostrych krawędziach. Tak starą, że robiącą wrażenie wręcz tłustej, lśniącej od aromatycznej żywicy, która miała uratować drzewo przed śmiercią.

    Szczapę tę ułóżmy na miękkich, różanych płatkach i przysypmy miałkim jak popiół przyprawowym pyłem: szafran, zmielone goździkowe słupki, rudy cynamon i subtelnie ruchliwy welon muszkatu.

    To właśnie poczujemy po aplikacji Oud Oriental.


    Nieuchronny proces ogrzewania zapachu przez ludzką skórę odsłania nam kolejne warstwy kompozycji. Zgniecione przez ciężar agarowej szczapy różane płatki puszczają sok. Róża podnosi głowę, wypełza spod nut przyprawowych, rozwija krwistoczerwone skrzydła. Nie zdominuje jednak tej olfaktorycznej opowieści, gdyż ciepłą przestrzeń stworzoną przez nuty przyprawowe rychło wypełnia to, co w orientalnych perfumach najbardziej charakterystyczne i najbardziej pożądane: bogata, złocista mieszanina wanilii, ambry, nut drzewnych i żywicznych oraz łagodnej jak cień paczuli. Orient, mili Państwo. Jeśli ktoś miał wątpliwości, pora przestać je mieć.

    Oud Oriental jest kompozycją fantastycznie komfortową. Przyjemną jak wnętrze luksusowego arabskiego hotelu - pełnego złoceń, miękkich poduszek i fikuśnych bibelotów. Jest to jednak wnętrze, które nie razi umiarkowanego, europejskiego poczucia estetyki, w którym ruchy pierzastych wachlarzy w rękach miedzianoskórych stewardów dyskretnie wspiera cicha klimatyzacja, a aromatyczna, marokańska herbata podawana jest przez kelnerki mówiące biegle po angielsku.


    Istotą kompozycji Kornegaya jest balans. Równowaga, dzięki której złudzenie jest doskonałe. Orient w Oud Oriental jest idealny i wiarygodny zarazem. Kłania się europejskim gustom w sposób oszczędny i niewymuszony. Bardzo zgrabnie.


    Data powstania: 2012
    Twórca: Seth Kornegay
    Trwałość: ok 8 godzin

    Nuty zapachowe:
    oud


    * Polemika z tezą  Leona Degrelle - belgijskiego dziennikarza i polityka.

    Źródła ilustracji:
    • Pierwsze zdjęcie z serwisu We <3 font="" it.="">3>
    •  Drugie z artykułu w serwisie Entertainment Designer: KLIK.
    •  Na trzecim przepiękny mural namalowany przez zespół Adama Williamsona w brytyjskiej restauracji Kenza. Więcej o projekcie (oraz galeria zdjęć z powstawania muralu) na stronie Adama Williamsona. KLIK.
    • Ostatnie zdjęcie przedstawia wnętrze hotelu Arabian Courtyard w Dubaju i pochodzi ze strony hotele.pl.

    Dym nie ugasi pragnienia - Oud et Santal ST Dupont

    $
    0
    0

    Oudowego cyklu odsłona kolejna - drugie agarowe perfumy marki ST Dupont od ponad 140 lat świetnie prosperującej na rynku towarów luksusowych  - znanej między innymi z produkcji świetnej jakości materiałów piśmienniczych, wyrobów skórzanych i tytoniowych. 
    Pierwszy zapach firmowany logo ST Dupont ujrzał światło dzienne w roku 1998 i od tego czasu marka systematycznie wzbogaca swoją pachnąca ofertę. I nie ma opcji, by w dobie rozbuchanej oudomanii nie mogła poszczycić się własnymi "oudami". Oudowa kolekcja ST Dupont to trzy agarowe kompozycje: Oud et Rose, Oud et Santal i Oud Oriental. Ja opowiem o dwóch. Nawet gdyby wczoraj nie ukazała się recenzja Oud Oriental, a nad dzisiejszym artykułem nie widniał tytuł, nietrudno byłoby zgadnąć, których, prawda? :)



    Naparz ciemności

     

    Otóż... Najpierw poczułam się geniuszem. Albo przynajmniej człowiekiem, który "ma nosa". Kiedy pisałam o Black Afgano Nasomatto, że to sandałowiec "robi" ten zapach, sporo osób stukało się w głowę. Albo przynajmniej sugerowało możliwość pomyłki. Tymczasem co my tu mamy? Sandałowiec z oudem, który pachnie jak Black Afgano. Nie dokładnie i nie do końca ale to bez wątpienia jest dokładnie to samo zestawienie nut wiodących - kremowy dym. 


    Kremowy, aksamitny dym w Oud et Santal spleciony jest z dymem kadzidlanym - przestrzennym, jasnym, śliskim jak jedwab. Miękką łagodność dymnych aromatów jasnego sandałowca i oudu podkreśla szorstkość drzewnej bazy sprawiającej wrażenie, jak gdyby złożono ją z połupanych na cienkie szczapy drew. Cedr, czerwony sandałowiec, suche liście paczuli i lauru, ziarna ketmii piżmowej i czarnego kminu, surowe grudy benzoesu i mirry.

    Złożenie złocistego aksamitu i srebrzystego jedwabiu z pierwotnym, matowym akordem drzewnym daje efekt niezwykłego, harmonijnego kontrastu. Pozornie sprzeczne wrażenia tworzą swoisty olfaktoryczny oksymoron - lśniąco matową woń o fakturze szczotkowanego aluminium i temperaturze ludzkiego ciała.

     

    Także rozwój zapachu przebiega w sposób niecodzienny. Zwykle perfumy "miękną" na mojej skórze. Tym razem z upływem czasu zapach nabiera charakteru i barwy. Jasna początkowo, kremowa kompozycja tężeje jak rozlany na chłodną powierzchnię wosk, ciemnieje jak szkło lampionu, w który włożono zbyt dużą świecę.

    Zapach ewoluuje od miękkiego Black Afgano w kierunku dominującego, despotycznego oudu w stylu Vikt Slumberhouse czy Black Oud LM Parfums. Spokój zamienia się w wyczekiwanie, senny wieczór w noc pełną marzeń.


    I już. Opowieść oudu i sandałowca nie ma efektownego finału. Treścią jest oczekiwanie, nagrodą jest marzenie. 

    Urok tych perfum polega między innymi na tym, że gdy zgasną mamy ochotę po od razu, natychmiast odbyć kolejną podróż z jasności w mrok; ponownie ujrzeć, jak gaśnie świeca; poczuć jak niewinna mrzonka staje się zmysłową wizją.


    Data powstania: 2012
    Trwałość: do 20 godzin
    Projekcja: dobra, ale słabsza, niż wspomniane w tekście Black Afgano, czy Black Oud

    Nuty zapachowe:
    Nuty głowy: sandałowiec, oud
    Nuty serca: kadzidło
    Nuty bazy: paczula, ambr
    a


    Źródła ilustracji:
    • Autorem pierwszych trzech grafik jest Matthew Nixon. Galeria prac artysty na serwisie Deviantart: KLIK.
    • Ostatnie zdjęcie jest tapetą na pulpit z serwisu www.pulsarecard.com.

    O tym, jakie stworzonka mają chude łapki: Desert Oud - Velvet Collection Dolce & Gabbana

    $
    0
    0

    Dolce & Gabbana to kolejna marka selektywna, która wprowadziła na rynek oudowe perfumy dostępne tylko w ograniczonej dystrybucji. Hugo Boss, Dior, Givenchy, Guerlain, Versace, Ferrari, Loewe, Estee Lauder, Chopard, Lancome... Nawet The Body Shop miał własny, oudowy meteoryt w postaci wcale udanego Amber Oud! I nie - bynajmniej się nie uskarżam. Tylko zaznaczam horyzont.

    A jakie są najbardziej klasyczne oudowe duety? Oczywiście: oud z różą i oud z ambrą. No to mamy horyzont i dwa punkty orientacyjne. Jazda!

    Zaczynamy od powtórki z dnia wczorajszego. Oud, ambra i kadzidło. Dwa lata temu na sam widok listy nut jarałabym się jak flota Stannisa, świat jednak nie stoi w miejscu. Dziś... odczuwam przyjemną ekscytację.



    Smoczek o chudziutkich oudkach

     

    Dymne kadzidło, korzenne przyprawy, ciepły aromat palisandru - pierwszy akord zaskakuje. Nie tego oczekiwałam, lecz bynajmniej nie czuję rozczarowania. Aromat jest złożony, bogaty, wyrafinowany i zdecydowanie perfumeryjny, lecz jednocześnie niepozbawiony charakteru.

    Dominuje woń kadzidła - olibanum ogrzane mirrą i benzoesem. Akord drzewny ma wyrazisty charakter i barwę - jest rudy, w kolorze kasztanów. Poza palisandrem znajdziemy w nim czerwony sandałowiec, korę cynamonowca. Elegancji i urody dodaje kompozycji klasycznie perfumeryjny szczyt spektrum zapachowego: fiołkowy, rozkosznie subtelny szafran, wetiwer tak czysty, że podejrzewam, że został oczyszczony do octanu wetiwerolu, ślad jasnych kwiatów, błysk kardamonu.

    Pod wszystkimi tymi skarbami drzemie złoty smok. Akord oudowo - ambrowy. Czysty, kosmetyczny, kulturalny, bardzo ładny.


    Teraz opowiem Wam o smoku. 

    Smok w Desert Oud na pewno nie jest potomkiem znanego wszystkim Polakom przestępcy Wawelskiego. Miał być może wśród przodków Smauga, lecz musiało to być bardzo wiele pokoleń temu. Ja osobiście podejrzewam, że wywodzi się on z którejś z pomniejszych smoczych dynastii z Chin. 

    Niewielki; smukły, wiotki wręcz; o chłodnej w dotyku, złocistej łusce, miękkim pysku i spokojnym usposobieniu. Gatunek kanapowy, niezdolny do przetrwania w stanie dzikim.


    Mimo wszystko, to jednak smok. Gadzina urodna, lecz leniwa. Tym razem leniwa bardziej, niż urodna - trudno bowiem wywabić ją spod rudo-zielonego kocyka, którym się otuliła i zmusić do sztuczek. Przez większość czasu zadowolić się musimy podziwianiem układu łusek na wystającym spod eleganckiego przykrycia ogonku.

    Dopiero o zmierzchu, gdy Desert Oud zaczyna przygasać i gubić nuty, ambrowo - drzewny smok wystawia łebek, mruży złote oczęta i wydaje z siebie ryk.


    Żartowałam. 

    Smok z Desert oud niezdolny jest do ryczenia. Emituje kilka rozkosznych fuknięć, puszcza kółeczko jasnego, pachnącego ziołami dymku i jak chude kocię układa się do snu na kupce miękkich nutek. A kiedy we śnie obraca się brzuszkiem do góry zauważamy, że przekręciła mu się zielona kokardka na szyi. :)


    Oto przykład tego, jak myląca może być lista nut. Recenzowany wczoraj Oud et Santal ST Dupont piramidę zapachową ma nieomal identyczną jak Desert Oud, a jednak zapachy te są zupełnie różne. Nie łączy ich nic - zupełnie. 

    Oud et Santal to potężna, mroczna bestia. Piękna w sposób, w jaki piękny jest tygrys na wolności. Desert Oud to kanapowiec. Chudy, nieskory do pieszczot, nieco złośliwy i ładny, ale nie mający zupełnie nic wspólnego z charyzmą i potęgą charakterystyczną dla większości kompozycji z oudem w tytule.

    W otwarciu interesujący uniseks, w sercu ewoluuje w zapach raczej damski. W bazie pojawiają się niepokojąco przenikliwe, syntetyczne nuty, które nie współgrają ani z dymnym otwarciem, ani z klasycznie perfumeryjnym sercem. To one odpowiadają za wredny charakterek i zimne łapki smoczego ratlerka.


    Data powstania: 2013
    Trwałość: powyżej 10 godzin, ale projekcja bardzo umiarkowana

    Nuty zapachowe:
    oud, kadzidło, ambra, piżmo


    Źródła ilustracji:

    • Smok tytułowy to grafika komputerowa, której autorem jest Mario Liberti. Galerię Mario publikującego swoje prace jako SupermarioART znajdziecie tu: KLIK.
    • Uroczy "Śpiący smok" autorstwa Sam Lee publikującej także jako Kling-Clang, której galerię znajdziecie tu: KLIK.
    • Smok nr 3 z zasobów strony www.freegreatdesign.com.
    • Autorką obrazu użytego jako czwarta ilustracja jest brytyjska malarka Lynne Abley Burton. Link do galerii: KLIK
    • Autorką ostatniego, metaforycznego smoka jest LaraBLN. Galerie: KLIK i KLIK.


    Róża, burza i oud z halabardą: Tender Oud - Velvet Collection Dolce & Gabbana

    $
    0
    0

    Nawiązując do wczorajszego pożaru floty i innych przemyśleń na temat tego, co mówi nam lista nut w perfumach, tym razem dubeltowo różane serce kompozycji mówi mi dokładnie to:


    Mimo to recenzja jest. Teraz powinien nastąpić monolog o rzetelności, dotrzymywaniu obietnic, popularyzowaniu perfum mało znanych i tak dalej. Ale nie nastąpi, bo prawdę mówiąc, tekst napisałam z agarowego rozpędu. ;)



    Ach ta róża! Ach ta róża!
    Co się w twoje okno wdziera,
    Na pokusy mnie wystawia,
    Sen i spokój mi odbiera…*


    Otwarcie jest niezwykłe i bardzo zwykłe zarazem. Mamy w nim typowy, banalny wręcz różany oud (bardziej różany, niż oud) skontrastowany z jasnym, słodkawym akordem gourmand. Dokładnie tak, jak napisałam: skontrastowany, nie złożony.

    Trwa to chwilkę.
    Gdy chwilka minie perfumy zaczynają zachowywać się normalnie - nuty splatają się, jasna słodycz pochłonięta zostaje przez potężny, zachłanny, dominujący akord różany, w którym grzęźnie jak mucha w miodzie. Podobnie jak nuty drzewne, których rola sprowadza się do przysłowiowego trzymania halabardy.


    Róża w Tender Oud wcale nie jest tender. Jest insolent as hell. Oraz high and mighty!

    Po kilkunastu minutach po słodyczy nie zostaje nawet ślad, oud wycofuje się z tej olfaktorycznej rywalizacji z podkulonym ogonem, a nuty drzewne... Yyy... Jakie nuty drzewne. Jest róża!

    Róża o wielkich kwiatach, ostra i oleista, ciężka i jednocześnie ekspansywna jak słoik mrówek; róża cierpka i słodka; róża o gęstości konfitur i anormalnym stężeniu geraniolu. Róża omniprezentna i omnipotentna. Nie masz bóstwa nad różę w tej opowieści!


    Jeśli ktoś jest wyznawcą różanego kultu, są szanse na to, że urzeknie go Tender Oud. Bo przy całej swej nieprzeciętnej zachłanności, jest to róża interesująca: wieloaspektowa, głęboka, z charakterem. Przerysowana celowo i z ułańską fantazją: przez dodatek geranium i goździków, wsparcie helionalem i rodinolem, wreszcie ułożenie na agarowo - piżmianowej bazie wydobywającej z tego kwiatu oleistość i głębię koloru.

    Jeśli natomiast ktoś się róży nie kłania... Niech skorzysta z uprzejmej rady Cristiano Ronaldo. Jako i jak korzystam. :)


    Data powstania: 2013
    Trwałość: jak na ten typ kompozycji bardzio słaba. Dwie - trzy godziny potężnej projekcji, potem parę godzin ciężkiego pełzania po skórze

    Nuty zapachowe:
    Nuty głowy: migdał
    Nuty serca: róża damasceńska, róża stulistna (majowa)
    Nuty bazy: oud, nuty drzewne


    * Adam Asnyk "Róża"


    Źródła ilustracji:
    • Zdjęcie tytułowe to... Burza na Saturnie nazwana The Rose. Zdjęcie pochodzi z artykułu w The Washington Post.
    • Zdjęcie wielkie, czerwonej róży z: wallpapers.leovacity.be
    • Wiele róż z serwisu "tapeciarskiego": hdw9.com

    Boggie: Nouveau Parfum - muzyczna opowieść o tym, że dążenie do ideału to pułapka

    $
    0
    0

    Dziś wpis nietypowy - z tematyką SoS związany głównie przez tytuł utworu, który chcę Wam zaprezentować.

    "Nouveau Parfum" węgierskiej piosenkarki Boggie to opowieść o pogoni za pięknem fizycznym, o potrzebie spełniania ludzkich oczekiwań, pułapce, którą zastawia na nas współczesna cywilizacja.

    Teledysk do piosenki "Nouveau Parfum" to zapis kolejnych faz cyfrowego retuszu wokalistki.




    Pointą utworu jest to, że cyfrowo poprawiony podmiot liryczny czuje się zawstydzony swym początkowym, realnym wizerunkiem.

    Czy nie spotyka nas to na co dzień? Konfrontacja naszych normalnych twarzy i normalnych ciał z niebotycznie wyśrubowanym ideałem, który coraz mniej ma wspólnego z tym, jak naprawdę wygląda gatunek homo sapiens sapiens?

     

    Podobną tematykę porusza w swoich kampaniach marka Dove prezentując na posterach reklamowych ciała kobiet w różnym wieku i o różnej tuszy. Albo tworząc filmy takie, jak dwa poniższe.







    Uważacie, że takie kampanie są potrzebne? Mają sens? Mają szansę spełnić swoje zadanie?

    Jak czujecie się w codziennej konfrontacji z idealnymi modelkami i modelami? Dajecie się zwariować, czy udaje Wam się zachować dystans?

    Kupa oudu - Dahn Oudh Al Shams Ajmal

    $
    0
    0

    Oudowy cykl dziś chyba się skończy. Potrzebuję przerwy...

    Dahn Oudh Al Shams to woda perfumowana o niesamowitej mocy. Na podanej na stronie producenta liście nut znajdziemy... oud. My, starzy wyjadacze, którzy z niejednego flakonu oud wąchali wiemy jednak, że listy nut bywają mylące, a w perfumach pachnących rzekomo wyłącznie oudem nierzadko znaleźć można szwarc, mydło i powidło. Tym razem jest...



    Kupa oudu
    Z przewagą kupy



    Jeśli zdarzyło Wam się spotkać z zarzutami, że mocno skoncentrowany oud pachnie fekalnie, dotyczyły one najprawdopodobniej oudu indyjskiego. Czyli dokładnie tego, którego szczodrze użyto w Dahn Oudh Al Shams.

    Użyty oszczędnie i studiowany uważnie, z nosem przy skórze indyjski oud pachnie starym, ciemnym drewnem. Jego aromat jest nieco mszysty, nieco pikantny, wilgotny, słodko - kwaśny, w intrygujący sposób eteryczny i smolisty jednocześnie. Niestety zdarza się, że wraz ze wzrostem odległości nosa od skóry niuanse zapachu gubią się. W efekcie w odległości pół metra od źródła zapachu zamiast złożonego, drzewno - mszystego aromatu agaru czujemy... Dziuplę, w której skryło się mokre zwierzę. Mokre, wystraszone i niezbyt czyste do tego.


    W Dahn Oudh Al Shams, poza indyjskim oudem znajdziemy nuty przyprawowe, gwajak, ambrę i piżmo. Kompozycja jest surowa, pozbawiona typowej dla orientów słodyczy i nut kwiatowych. Skonfigurowana tak, by uwypuklić naturalny aromat oudu.
    Naturalny aromat oudu, który piękny jest, ale nie tym razem. I to nie jest cecha tej wyłącznie kompozycji. Pamiętam, że podobny kłopot miałam z niektórymi oudami Swiss Arabian. Nie miałam natomiast większego problemu z czystym agarem - także indyjskim, którego pewną ilością dysponuję (i który mieli okazję poznać uczestnicy warsztatów "Zapach Orientu", które prowadziłam w roku ubiegłym dla Perfumerii Yasmeen).

    Oud jest składnikiem naturalnym, o sporej, wynikającej z procesu powstawania, fluktuacji zapachu. Podobnie jak ambra - może pachnieć bardzo różnie. Relatywnie rzadko jednak zdarza mi się obcować z oudami o tak trudnym, kwaśnym aromacie.


    Po kilku godzinach zapach zmienia się. Najpierw przechodzi przemianę... powiedzmy ewolucyjną. Brudne zwierzę ewoluuje w brudnego człowieka. Jeśli ktoś z Was przechodził kiedyś przez dworzec, na którym sypiają bezdomni - ma pewne wyobrażenie o tym, jak pachnie człowiek bytujący w trudnych warunkach higienicznych. Po tej wolcie zaczyna być lepiej. Nuta starego, wilgotnego drewna ulega wzmocnieniu, pojawia się oudowy mrok - ciepły i lepki. Nuty fizjologiczne zaczynają przypominać akord piżmowo ambrowy - trudny i daleki od tego, jak brzmi w "normalnych" perfumach, lecz robiący wrażenie celowego i przemyślanego.

    Niestety, paradoks tych perfum polega na tym, że im ładniej pachną, tym pachną słabiej. A może odwrotnie: im zapach bardziej przytula się do skóry, tym lepiej brzmi. Po dobie od aplikacji, gdy Dahn Oudh Al Shams przemienia się w głębokiego, ziołowego drewniaka, czujemy go tylko z nosem bardzo blisko skóry. Czyli w pewien sposób wracamy do punktu wyjścia.


    Studiując sieciowe dyskusje na temat Dahn Oudh Al Shams natknąć się można na wiele obrazowych metafor świadczących o tym, że zapach rzeczywiście przemawia do wyobraźni. Najpopularniejsze porównania oscylują wokół odchodów. Końskich, krowich i wielbłądzich. Nie czuję się znawcą w tej akurat dziedzinie, ale ja osobiście popieram krowią frakcję.

    Nie pomaga Dahn Oudh Al Shams fakt, że wąchany z nosem dotykającym skóry zapach rzeczywiście sprawia wrażanie, że zawiera dużo oudu. Nie jestem do fizjologicznych oudów uprzedzona ani nastawiona szczególnie krytycznie, czego dowodzi chociażby recenzja Dhan Al Oudh Al Nokhba Rasasi, ale noszenie tych konkretnych perfum jest dla mnie trudne.

    Wychodzenia w nich "do ludzi" nie polecam. I piszę to z ciężkim sercem, podobnie jak w przypadku świetnego w swojej, performerskiej kategorii Revolution Lisy Kirk. Niestety, nawet największy ekscentryk i znawca egzotycznych woni musi liczyć się z faktem, że ludzie aż tak oryginalnego zapachu nie docenią...


    Data powstania: 2000
    Trwałość: koło 20 godzin. I to nie jest zaleta...

    Nuty zapachowe:
    oud



    Źródła ilustracji:
    • Zdziwiony wyrak ze strony obrazky.pl
    • Zdjęcie dziupli z tenpięknyswiat.pl
    • Uwieczniona na fotografii nr 3 szczapa agarowego drewna pochodzi akurat z Malezji, nie z Indii. Znaleziona na stronie: malaysiawildagarwood.blogspot.com
    • Ostatnie zdjęcie ze strony Ajmal.

    Pachnąca biżuteria. Hit czy kit?

    $
    0
    0

    Kto z Was nosi przy sobie perfumy? Flakonik, atomizer, fiolkę?

    Ja przyznaję, że mi się zdarza. Nie tylko zaleganie w torbie próbek do testów, lecz także zabieranie ze sobą flakonika lub odlewki po to, by podczas dłuższego pobytu poza domem odświeżyć zapach.

    Jeśli istnieje jakaś potrzeba, na wolnym rynku znajdzie się ktoś, kto za niewielką (albo wielką) opłatą zechce ją zaspokoić.Wprost - produkując atomizerki podróżne, lub nie wprost.



    Można na przykład nosić biżuterię, która będzie pachniała za nas.

    Naszyjniki w stylu "Dziecka Rosemary" kupić można na stronach z artykułami new age czy Vicca. Albo w sklepie Perfumed Jewellery.


     


    Emitującą zapach biżuterię w nowoczesnym stylu projektuje Lisa Hoffman:

     

     


    Sam pomysł na pachnące akcesoria nie jest nowy. Już w starożytności używano pierścieni czy wisiorów zawierających pojemniczki na perfumeryjne balsamy. Współczesne skrywające perfumy broszki, wisiory, pierścionki często stylizowane są na biżuterię antyczną lub etniczną.


    Global Silver Factory oferuje duży wybór gustownych, mobilnych pojemniczków na perfumy:




    Zdarzają się też pojemniczki w innym stylu:



     

     




    A nawet:



    Fotografie niesamowitej, aromatycznej biżuterii marki Joya zamieszczałam na SoS przy okazji recenzji perfum Joya No.6.


     

     

     

     


    Flakonik olejku Gharam Arabian Oud nosić można jako efektowny wisior:



    Marka Dior oferowała swego czasu bransolety Poison:



    Perfumy Chanel można nosić ze sobą w formie złotego wisiora:

     


    Hermes do dziś produkuje miniatury swych perfum w formie zawieszek - medalionów:


    Thierry Mugler systematycznie wypuszcza na rynek pachnące ozdoby:



    I Marc Jacobs:



     


     A nawet Katy Perry:

     

     


    Duża, wyrazista biżuteria ma jednak ograniczone grono odbiorców. Alternatywą dla wisiorów i pierścieni jest... pachnący zegarek.

    Pachnące czasomierze oferuje między innymi DL & Co.

     

     

     


    Zegarki DL & Co to jednak ciągle styl dandy - nie bardzo praktyczny i nie dla każdego.

    Firma Venexx poszła w nieco innym kierunku. Oferuje możliwość zakupu normalnie wyglądającego i normalnie użytkowego  zegarka z pojemniczkiem, który napełnić można dowolnymi perfumami spirytusowymi oraz umożliwiającym rozpylenie ich atomizerem. Czasomierze Venexx są wodoodporne, a pojemność "baku" umożliwia emisję sześćdziesięciu pachnących chmurek.



    Zegarki sprzedawane są wraz z kompletem akcesoriów: lejkiem, miniaturowym śrubokrętem, pipetą i szklaną fiolką na perfumy.




    To, co widzicie na zdjęciach, to kropla w morzu ofert. Rynek na pachnące gadgety jest spory. Dla porządku zaznaczę, że wpis powyższy nie ma pełnić  roli katalogu perfumeryjnej biżuterii - jest zbiorem ciekawostek i zarazem przyczynkiem do dyskusji.

    Co sądzicie o takich wynalazkach? Praktyczne? Zbędne? Urocze? Kiczowate?
    Nosilibyście?


    Źródła ilustracji:
    • Pierwsze trzy zdjęcia ze strony: www.perfumedjewelry.com
    • Biżuteria Lisy Hoffman ze strony: www.lisahoffmanbeauty.com
    • Biżuteria Global Silver Factory ze strony www.globalsilverfactory.com
    • Wisior w stylu Art Nouveau ze strony: www.tademagallery.com
    • Wisior w kształcie sowy: KLIK
    • Wisior - pocisk: KLIK
    • Wisior z czaszką z: www.celtic-silver.com
    • Zdjęcie Gharam Arabian Oud z  serwisu e-bay: KLIK 
    • Fotografie biżuterii Joya z zasobów serwisu fragrantica.com
    • Bransoleta Poison z: www.vastvintage.com
    • Wisior Hermesa ze strony sklepu: parfumminiatur.com
    • Zegarki DL & Co także z zasobów serwisu fragrantica.com
    • Zdjęcia zegarków i akcesoriów Venexx ze strony producenta: www.venexx.com

    Miłosne zaklęcie - Kalemat Arabian Oud

    $
    0
    0

    Odpoczywamy od oudów. W serii ukazać się miała jeszcze jedna, mocna agarowa opowieść, ale po spędzeniu doby z Dahn Oudh Al Shams wymagam oudowej kwarantanny. Przynajmniej jeśli chodzi o oudy totalne.

    Dziś przedstawię Wam drugą - po Lamsa - kompozycję Arabian Oud, która zdobyła nagrodę FiFi Arabia w kategorii Ulubiony Zapach Roku. Tym razem jest to, nagrodzony w roku 2010, Kalemat.

    Czemu akurat Kalemat? Oczywiście dlatego, że zapach zasługuje na to, by poświęcić mu czas i opowieść. To podstawowe kryterium, jakim się kieruję. Tym razem mam jednak drugi powód. Podczas jubileuszu Perfumerii Laselection, na którym miałam zaszczyt być honorowym gościem o recenzję Kalemat poprosiła mnie pewna wyjątkowa dama. Dotrzymuję słowa.

    Pani Marleno - specjalnie dla Pani. :)



    Szeptem do mnie mów...


    Kalemat to miękki, zmysłowy orient. Złocisty, miodowy, głęboki. Z arcygenialnie wyważonym poziomem słodyczy.

    Znacie mit Pigmaliona, który zakochał się rzeźbie z kości słoniowej? A rosyjską baśń o parze staruszków, którzy tak bardzo pragnęli dziecka, że pewnej zimy ulepili sobie córeczkę ze śniegu? 

    Kalemat jest opowieścią o istocie zrodzonej z miłości i pożądania.

     

    Tym razem z jasnego jak kość słoniowa i gładkiego jak śnieg marcepanu powstaje ciało idealnego kochanka. Albo kochanki. 

    Kalemat opowiada o delikatnym ugniataniu rozkosznego tworzywa, o cierpliwym kształtowaniu wszystkich kuszących krągłości, o ciepłych dłoniach sunących wzdłuż smukłych ud, o oddechu, który daje życie marzeniu.


    Wyrazisty, relatywnie mocny, jak na ten typ zapachu aromat Kalemat to połączenie zmysłowego, bardzo orientalnego akordu ambrowego z niejednoznaczną, stonowaną słodyczą kremowanego miodu i półdrzewnym, orzechowym aromatem migdałów.

    Łagodne akcenty kadzidlane nie tylko uszlachetniają kompozycję, ale też dają zapachowi niezwykle cenioną w orientalnych perfumach przytulność, która sprawia, że Kalemat nosi się z przyjemnością.

    Miękkie, aksamitne nuty drzewne i niezwykła matowość, jaką dają perfumom anyż i piżmian przepięknie dopełniają tę wyrazistą, lecz zarazem urzekająco łagodną kompozycję.



    Kalemat to olfaktoryczny erotyk - zapach działający na zmysły jak recytowany szeptem wiersz o miłości. Szeptany głosem niskim, matowym i tak cicho, że czujemy na skórze ciepły oddech poety. 

    Zapach metaforyczny, lecz przejmujący zarazem.
    Jest w nim spokój i łagodna intymność. Daleka od niepokojącej presji fizycznej żądzy; od dosłowności i gwałtowności aktu miłosnego. Bo Kalemat to zmysłowość wyrafinowana w swej prostocie. Trudno wszak opowiadać sprośności, gdy dziełami sztuki są i przedmiot miłości, i sposób opowieści.



    Data powstania: 2010
    Trwałość: ok 8 godzin
    Projekcja: umiarkowana

    Nuty zapachowe:
    Nuty głowy: czarna jagoda, anyż
    Nuty serca: rozmaryn, drzewo kaszmirowe
    Nuty bazy: piżmo, słodka ambra, liście miodowe


    • Autorem obrazów użytych jako ilustracje nr 2 i 4 oraz, oczywiście, fragmentu obrazu otwierającego opowieść jest francuski malarz Jean-Leon Gerome.
    • Autorem obrazu nr 3 jest Jean Baptiste Regnault.
    • Wszystkie obrazy przedstawiają Pigmaliona i Galateę w momencie przemiany.
    Viewing all 731 articles
    Browse latest View live