Quantcast
Channel: Sabbath of Senses
Viewing all 731 articles
Browse latest View live

Struganie jelenia czyli Cuirs Carner Barcelona

$
0
0

Kiedy marka Carner Barcelona weszła na polski rynek i w moje ręce trafił set próbek ich zapachów - Cuirs od razu stał się moim faworytem. Bynajmniej, nie ze względu na swą oryginalność.


W 2009 roku na rynek weszły Black Afgano marki Nasomatto - perfumy, których promocja do dziś budzi kontrowersje. Perfumy z pasją wychwalane i z taką samą pasją zjeżdżane. Bez względu na to, czy odpowiadają nam prymitywne sztuczki, za pomocą Alessandro Gualtieri promuje swoje dzieła i na to, czy zapach podoba nam się, czy nie - trudno odmówić Black Afgano statusu "perfum kultowych".

Dwa lata po premierze Czarnego Afgana jego mrocznie mleczny akord wiodący rozpracowała Sonia Constant - perfumiarka pracująca wcześniej między innymi dla marki Avon, Fragonard, czy specjalizującej się w zapachach kjutaśnych Crazylibellule and the Poppies. Dla uzupełnienia obrazu wspomnieć warto, że Sonia Constant jest także twórczynią hiperekskluzywnych L’Abeille de Guerlain, których każda z 47 kryształowych butli kosztuje dwanaście i pół tysiąca Euro. Tyle, że słodkie L’Abeille de Guerlain także mieszczą się w olfaktorycznej grupie słodkich przyjemniaczków stanowiącej gros przedafganowego dorobku Constant.

Wracając do Black Afgano - w roku 2011 Sonia Constant uległa urokowi pseudohaszyszowego akordu, który tak wielką popularność przyniósł Gualtieriemu i użyła go (akordu, nie Gualtieriego) w swoich własnych perfumach.
Dwa razy.



Dwie kompozycje najwyraźniej "inspirowane" Black Afgano, które weszły na rynek dwa lata po szalonym sukcesie haszyszowych perfum Gualtieriego to kompozycje Constant. Stworzone w tym samym roku dla dwóch różnych marek: Liquides Imaginaires i Carner Barcelona. Przypadek? Nie sądzę.
Szczególnie, że rok później "wykreowała" Constant kolejnego klona Black Afgano - zwane (celnie, choć nieelegancko) Afganem dla ubogich Oud et Santal ST Dupont.



W skórze Czarnego Afgana


Najwyraźniej od Black Afgano różnią się Cuirs w otwarciu. Akord otwierający kompozycję Constant towyostrzony szafranem Black Afgano Nasomatto. Podobieństwo jest uderzające, choć w tym porównaniu Cuirs okazuje się mniej kremowy i mniej gęsty. Nuty dymne brzmią ostrzej i, za sprawą wyraźnie wyczuwalnego rzymskiego kminu, także bardziej popieliście.

Ups! Czyż nie tak samo otwiera się Fortis Liquides Imaginaires? Czyż to nie szafran i kmin różnią otwarcie Fortis od Otwarcia Black Afgano, który jest kompozycją bardziej linearną i "gotową od razu", bez przygrywki?


Przyznaję się - tekst kursywą jest cytatem z mojej własnej recenzji Fortis.

Najsmutniejsze jest jednak to, że na otwarciu podobieństwa między dwoma afganopocdobnymi kompozycjami Constant z roku 2011 się nie kończą. Podobnie jak Fortis - są Cuirs wyostrzoną szafranem, mniej zawiesistą wersją Black Afgano. Choć brak kremowej gęstości Afgano to akurat może być w pewnym stopniu kwestia koncentracji.


Mam poczucie winy. Tym razem nie włożyłam całego serca w recenzję. Nie skupiłam się na tropieniu subtelnych różnic, nie starałam się stworzyć oryginalnej, dedykowanej kompozycji opowieści. Wybaczcie. Uświadomienie sobie, że trzy najwierniejsze rynkowe "inspiracje" Afganem wyszły spod tej samej ręki i że nie była to ręka Gualtieriego - nieco ostudziło mój recenzencki zapał.

Nadziei na oryginalny, własny charakter Cuirs upatrywałam w obecności fiołka. I skóry.
Nie stwierdzono. I choć w bazie pojawia się, kontynuujące szorstką ścieżkę szafranowo-kminowego otwarcia, skórzaste labdanum - nie usprawiedliwia ono nazwy.


Na koniec napiszę to, co najważniejsze.  Cuirs to bardzo fajne perfumy. Spatynowany szorstkimi nutami przyprawowymi i śladem labdanum, drzewny aromat nosi się nader przyjemnie. Pozbawiony morderczej projekcji Afgano wydaje się bardziej uniwersalny i przystępny. I zmywa się ze skóry bez śladu jak każde przyzwoite, przeznaczone do dziennego użytku pachnidło (w przeciwieństwie do Black Afgano). Ja po prostu nieszczególnie cenię klonowanie dzieł sztuki. Pierwszy jeleń na rykowisku z pewnością był dziełem robiącym wielkie wrażenie. Ile jeszcze jeleni wystruga Constant?



Data powstania: 2011
Twórca: Sonia Constant
Trwałość: 6 godzin
Zapachy pokrewne: Black Afgano Nasomatto, Fortis Liquides Imaginaires, Oud et Santal ST Dupont

Nuty zapachowe:
Nuty głowy: kmin, szafran
Nuty serca: fiołek, australijski sandałowiec, teksański cedr, drewno gwajakowe z Paragwaju, indonezyjska paczula
Nuty bazy: wenezuelski bób tonka, czystek (labdanum), piżmo, żywica agarowa (oud), nagarmota (cypriol, indyjski papirus), amyris z Dominikany, sucha ambra, akord skóry



Ponieważ perfumiarce nie chciało się komponować oryginalnego zapachu, mnie nie chciało się szukać oryginalnych zdjęć.
  • Zdjęcie Soni Constant ze strony Givaudan.
  • Pozostałe zdjęcia ze strony Carner Barcelona.




Bo to zła kobieta była - J'ose Eisenberg

$
0
0

Od lat na SoS pojawiają się recenzje perfum z wiodącą nutą kawy. Dziś kolejna. Nie wiem już, która. Tym razem na celownik wzięłam perfumy selektywne, powszechnie dostępne i doskonale znane. I zabierając się do testów wiedziałam, że to nie będzie mój ideał.

Kawa ma być duża i gorąca. Nie lubię małych kawek, które znikają zbyt szybko. Nie lubię kawy przestudzonej lawendą. Nie znoszę kawy rozbielonej piżmem. A jednak... Moje nielubienie nie ma tu znaczenia. J'ose to są po prostu dobre perfumy.
Bardzo. Dobre.


Poznajcie J'ose

To, jak lubimy mieć podaną swoją kawę, to kwestia gustu. J'ose lubi gdy kawa jest mocna, czarna i bez cukru. Żadnego śmietankowego pitu pitu. Żadnych syropów. Uczciwie kawowa kawa.
J'ose bywa rozkojarzona. Kawę pija zimną - często stojącą na stoliku od paru godzin. W miętowo - lawendowym przeciągu.


Ta kawa jest najmocniejszym i najbardziej interesującym akcentem otwarcia. Wytrawny, chłodno dekadencki akord kawowy zaostrza szorstka jak drobnoziarnisty papier ścierny, osobna nuta cytrusowa. Nuta, która czyni z J'ose rzetelny, wszechstronny unisex. I jednocześnie niepokojąco trąci potocznie pojmowaną kolońskością. Taką, której nikt prawie nie lubi.

J'ose w nosie ma lubienie.


Nawet kiedy zapach ogrzeje się nieco i ułoży na skórze; gdy przez otwarte na lawendowy ogród okno zajrzy ambrowe słońce; nawet gdy ambrowe słońce rzuci na kawowy stolik paczulowy cień... J'ose się nie oswaja. Zapach wierci się na skórze aż po bazę. Podszczypuje kolońskimi, syntetycznymi cytrusami i zacina ostrym jak reflektor piżmem. Niech Was nie zwiedzie jaśmin w sercu. On po to jest, żeby zwodzić.


J'ose ma tupet. Zachowuje się obcesowo; mówi wtedy kiedy lepiej milczeć i milczy gdy wypadałoby niezobowiązująco konwersować o pogodzie. Chuda baba w prowokująco odsłaniającej kościste obojczyki kiecce. Nonszalanckiej i pozornie prostej, choć przecież wszyscy wiedzą, że kosztowała krocie.

J'ose nie nosi stanika, ale nikogo to nie rusza, bo i tak nie miałaby czego weń włożyć. J'ose pali cienkie papierosy i używa za dużo perfum, by zamaskować smród tytoniu. J'ose polewa obtarte przez niebosiężne szpile stopy najlepszą wodą kolońską kochanka, a na odchodnym zabiera ze sobą jego cygara. Bo mogą się przydać.

Nie przydadzą się, bo zapomni ich w taksówce, za którą zapłaci wymiętą studolarówką.


J'ose obraża ludzi w sposób, który sprawia, że pragną więcej i klnie tak, jak gdyby recytowała poezję. J'ose pije. Nie tylko kawę. Kiedy wypije wystarczająco wiele, recytuje poezję jak gdyby klęła.

J'ose pożąda i bywa pożądana. Nieczęsto. Ale nawet wtedy nie tworzy związków. Nie spaceruje za rączkę i nie ścieli łóżek. J'ose jest wolna i nie tęskni do słodkiej niewoli. Niewola za nią też nie tęskni.


J'ose to kompozycja, która współcześnie nie weszłaby na rynek. A już na pewno nie jako zapach damski. Jest trudna i nieprzytulna.

Współcześnie kawę w perfumach serwuje się raczej na słodko. Chlubnym, wyjątkiem są tu Black Vetyver Cafe Jo Malone, które jednak na rynku były tylko meteorytem. Już ich nie ma.

Wracając do nieprzytulności J'ose: milszą i bardziej urodziwą wersją kompozycji ze stajni Eisenberg jest dwa lata młodszy lawendowo kawowy przyjemniaczek od Bond No.9 - New Haarlem. Gdyby J'ose i New Haarlem były siostrami, to młodszej nie szczędzono by wyrazów sympatii, a starszej tylko wyrazów.



Data powstania: 2001
Trwałość: do 8 godzin

Nuty zapachowe:
Nuty głowy: cytryna, bylica, mięta
Nuty serca: lawenda, kawa mokka, jaśmin
Nuty bazy: paczuli, drzewo cedrowe, piżmo, drzewo sandałowe, ambra


  • Pierwsze zdjęcie to reklama J'ose.
  • Autorem pozostałych jest Barnaby Roper. Pochodzą z sesji zdjęciowej Anji Rubik z 2013 roku.

Smoki i perfumy - biżuteria Sabbath of Senses

$
0
0

Mam dziś okazję zaprezentować na łamach SoS coś naprawdę niesamowitego.


Karolina Stefańska - niesamowicie utalentowana artystka, której prace podziwiać można na stronie keshi.pl sprawiła mi ostatnio niespodziankę, którą nie mogę przestać się cieszyć.

Oto niesamowity, ręcznie wykonany, srebrny wisior zawierający pojemniczek na perfumy. Serce, smoki i perfumy - czy istnieje coś bardziej sabbathowego?



Dowodem na to, że to unikalne, piękne dzieło sztuki stworzone zostało naprawdę dla mnie (poza podpisem pod zdjęciami) jest piękny, stylizowany inicjał bloga na zatyczce. SoS.


Sabbathowe smoki zwyciężyły w prestiżowym, jubileuszowym konkursie Art Clay Silver.


Zapraszam Was, namawiam wręcz do odwiedzenia galerii keshi.pl

***

Inne przykłady pachnącej biżuterii opisywałam jakiś czas temu we wpisie dokładnie tej tematyce poświęconym: Pachnąca biżuteria. Hit czy kit?

Jaki jest Wasz stosunek do pachnącej biżuterii? Nosilibyście?

Dziś sobie poużywamy! - Espresso Royale Sebastiane

$
0
0

W komentarzach pod recenzją J'ose obiecałam Poli recenzję kolejnych perfum z nutą kawy. Perfum, których próbkę dostałam od jednej z najpogodniejszych, najbardziej ujmujących osobowości perfumeryjnego światka - od Murszafki, znanej Wam jako Pani Archeolog robiąca piękne zdjęcia z moich warsztatów.
Dziś spełniam obietnicę i oto proszę, kawka dla Poli. Smacznego. Kłaniam się. :)


Słodka gorycz
Świetlista czerń


Espresso Royale to perfumeryjna pułapka. Lista nut wygląda jak uroczy bilecik z zaproszeniem na kawusię z ciasteczkami w saloniku na pięterku. Orzeszki, karmel i kieliszeczek rumu dla rozwiązania języków. Tymczasem prawda wygląda tak:

Wchodzimy do starej kamienicy. Nie, żeby od razu upiornej czy zaniedbanej - po prostu starej. Klamka pokryta jest ciepłą, szorstką rdzą. Ciężkie drzwi skrzypią, jak gdyby zasypano zawiasy piaskiem. Z krętych schodów ktoś zajumał dywan.

W pozbawionym pluszowych zasłon i ogołoconym z bibelotów saloniku na pięterku zamiast karmelowych ciasteczek czeka na nas dzbanek mocnej kawy, kubek gorącego, wytrawnego grogu i rozmowy o polityce.


Espresso Royale to kompozycja zaskakująco wytrawna. Po wszystkich tych słodkich, milusich kawkach - czarna, ledwie słodyczą muśnięta kawa jest zaskoczeniem i radością jednako.

Wyraźna, cierpka nuta rumowa perfekcyjnie podbija akord kawowy. Twórca kompozycji - Robert Elder zamiast zaprosić nas na podwieczorek przy nakrytym białym obrusem stoliczku, i zaserwować nam podaną w fikuśnych filiżaneczkach kawusię ze śmietanką, zamaszystym gestem stawia na gołym, drewnianym blacie dwa parujące kubki. Kubek mocnej, czarnej kawy i kubek najprostszego grogu: ciemny rum z gorącą wodą.

I to jest najlepsza część zapachu.


Gdybyż gospodarz nie starał się tak bardzo... Gdybyż nie wpadł na pomysł przyprawienia trunków... Gdybyż przyprawił je mniej szczodrze.

W sercu Espresso Royale to kompozycja korzenna bardziej, niż kawowa. Wyraziste, szorstkie, eteryczne nuty kardamonu (dużo!), cynamonu (mniej dużo), anyżu i goździków (tylko eugenol) złożone z egzotyczną nutą rumową równoważą kawową goryczkę i przechylają balans kompozycji w kierunku przyprawy do piernika bez piernika. :)

Gdyby kawusia była bardziej karmelkowa, ciężka, lepka - mocny akord przyprawowy byłby przeciwwagą idealną. Tu nie do końca jest co przeciwważyć.

Choć... Wiele zależy od aplikacji.


Aplikowane globalnie i obficie Espresso Royale to nie jest kawa dla miłośników słodyczy. Pijana dla kawy, nie dla śmietanki. Espresso Royale to kawa pikantna, uderzająca do głowy.
Niestety, jest to zarazem kawa pijana nie dla relaksu. Pijana na gorąco, na szybko, w przeciągu dla rozgrzewki lub nieuważnie - w ogniu dysputy. A "przeciąguje" i "dysputuje" kardamon. Kardamon, który wyraźnie zaznacza swoją obecność i przyprawia człowieka o bezsenność bardziej, niż kofeina.

Te same perfumy zaaplikowane ostrożniej, z umiarem lub nadgarstkowo są mniej kolczaste, łagodniej układają się na skórze, czasem (nieczęsto i wstydliwie) ukazując miękki i ciepły, karmelowy brzuszek.

Obie metody warte są testów. Warte czasu. Nie rezygnujcie po jednym spotkaniu. Mnie Espresso Royale zauroczyło dopiero "od brzuszka".


Data powstania: 2012
Twórca: Robert Elder
Trwałość: przeciętna

Nuty zapachowe:
Nuta głowy: rum
Nuty serca: kawa, orzech laskowy, karmel
Nuty bazy: bób Tonka (fasola Tonka)
  • Na zdjęciach wiadomo kto. Nie wierzę, by ktoś nie poznał. :P)

Czy da się napisać perfumy o nieszczęściu? - 1904 madame Butterfly Histoires de Parfums

$
0
0

Opera znaczy Dzieło. Dzieło imponujące z założenia - nie tam zwykły opus numer któryśtam. Opera to sen o potędze: wielkie emocje wymagające wielkich środków. I wielkich głosów. Opera ma zachwycać, poruszać, olśniewać.

Nie jestem wielkim fanem opery. Ładunek emocjonalny i ekspresja tej formy zazwyczaj przytłacza mnie i boli. Są opery, do których wracam - częściej do konkretnych arii, niż do całości - jednak "Madama Butterfly" zdecydowanie do nich nie należy. "Madamę Butterfly" w całości widziałam raz i zapłaciłam za to spłakaniem całego makijażu w miejscu publicznym oraz dołem. Na szczęście Madame Butterfly z Operowej Kolekcji Histoires de Parfums niewiele ma wspólnego z opowieścią o nieszczęsnej Cio-Cio-san.


Zacznijmy od kwestii oczywistej: piętnastoletnia, drobniutka Japonka nie powinna pachnieć ciężkim, tłustym, ziemistym masłem irysowym. Osiemnastoletnia matka podrzynająca sobie gardło w obecności dwuletniego synka nie powinna... Nie powinna być "twarzą" perfum.

Naprawdę zadziwiają mnie perfumeryjne inspiracje założyciela Histoires de Parfums. Kiedy podczas przeprowadzania wywiadu zapytałam  Geralda o to, czemuż u licha dał swoim perfumom twarz sadysty (prawdziwego, nie w cywilizowanym ujęciu znanym ze współczesnego BDSM) i do tego człowieka, który był bardzo złym literatem otrzymałam odpowiedź, że nie czytał i traktuje postać markiza de Sade jak symbol. Być może Madame Butterfly także jest symbolem, mnie jednak ciarki przechodzą po plecach.

Nie opowiem Wam dziś historii z opowiadania Johna Luthera Longa, powieści Chrysanthème Pierre’a Lotiego i opery Giacomo Pucciniego na podstawie libretta Ligi Illica i Giacomo Giacosa. Opowiem Wam historię Cio-Cio-san na podstawie olfaktorycznego libretta Geralda Ghislaina. Który pewnie opowiadania nie czytał. I dobrze.


Madame Irys


Madame Butterfly Ghislaina aria na jeden głos dominujący niepodzielnie - i nie jest to tęskny sopran zakochanej nastolatki. Główną rolę gra tu irys. Głęboki, ciepły kontralt oszczędnie inkrustowany cytrusową koloraturą. Dojrzały od pierwszych tonów. Zagarniający przestrzeń miękko, lecz władczo. Snujący opowieść o kobiecie dumnej.

Cio-Cio-san w tej opowieści nie ma piętnastu lat. Jest kobietą dojrzałą i świadomą. Nie ulega manipulacjom, nie naraża rodzinie, nie pełni roli ofiary żądz bezdusznego Pinkertona i, co najważniejsze, nie czaka biernie na niewiernego męża, który wróci, albo nie. W tej opowieści on kocha ją uczciwie, wiernie i wiecznie. A ona pozwala się kochać. I czyni to pięknie!


Schludny, "umundurowany" akord piżmowy uosabia oficerski sznyt Pinkertona. Piżmo jest tu smukłe, wyprostowane, nieskazitelne. Zmysłowe w sposób kontrolowany, legalny i moralny. Wszystko, czego pragnie Pinkerton jest dozwolone i właściwe.

To Cio-Cio-San przesuwa granice, poszukuje zmysłowych rozkoszy. Jaj wąskie usta, blade dłonie i miękkie ciało zachęcają i prowadzą. Piżmowy oficer jest posłuszny.


Z czasem, w miarę rozwoju opowieści temperatura tego niezwykłego związku nieco opada. Balans nut subtelnie przechyla się na stronę piżma, któremu w sukurs przychodzą nuty drzewne. Madame traci na wadze, pojawiają się heliotropowe dzieci, obowiązki, dyscyplina. Zmysłowa relacja traci intensywność, wkracza w fazę komfortowej symbiozy, bez budzących dreszcze emocji i przekraczania kolejnych granic.

Do końca jest to jednak związek udany. Madame Butterfly Histoires de Parfums nosi się wyśmienicie. Tylko trochę krótko.


Data powstania: 2014
Twórca: Gerald Ghislain
Trwałość: dobra - ale jak na takie stężanie iryusa... niedobra. ;-)
Projekcja: początkowo bardzo wyrazista, po ok. dwóch godzinach już tylko oszczędna. Szkoda.
Kompozycja pokrewna: Iris Prima Penhaligon's

Nuty zapachowe:
Nuty głowy: mandarynka, neroli
Nuty serca: irys, heliotrop
Nuty bazy: cedr, sandałowiec, piżmo


Źródła ilustracji:
  • Autorem pierwszego i ostatniego zdjęcia jest Philip Esparza - fotograf, którego prace znajdziecie między innymi na stronie: www.phillipesparza.com
  • Na dwóch pozostałych zdjęciach jedna z najsławniejszych odtwórczyń roli Madame Butterfly - Maria Callas.

Ambra - złoto perfumiarzy

$
0
0

Jesień idzie - nie ma na to rady *

 

Dla miłośnika perfum jesień to pora na nuty rozgrzewające, otulające i dające komfort. Można pozwolić sobie na intensywne perfumy i szczodrą ich aplikację. Jest to zarazem czas, w których perfumy nie kulą się jeszcze z zimna. Wielu perfumomaniaków celebruje jesień ciągnąc za sobą olfaktoryczne ogony - miękkie i ciepłe.

Czyż istnieje bardziej jesienna, otulająca i zarazem bardziej elegancka nuta, niż ambra?

Dziś, z okazji pierwszego dnia pierwszego naprawdę jesiennego miesiąca (wrzesień to wszak lato jeszcze) zapraszam do lektury artykułu o ambrze będącego wstępem do krótkiego przewodnika po perfumach ambrowych.


Co to jest ambra?

Z punktu widzenia nauki ambra jest patologiczną wydzieliną powstającą w przewodzie pokarmowym kaszalota (Physeter macrocephalus) powstającą najprawdopodobniej w wyniku podrażnienia jelit przez twarde części spożywanych przez kaszaloty głowonogów. Chodzi zapewne o chitynowe "dzioby" tych stworzeń. Wydzielanie ambry chronić ma delikatne ścianki jelit przed uszkodzeniem.

 

Pisząc o pochodzeniu ambry trudno nie wspomnieć o krążącej po polskich forach i pojawiającej się w opisach nut w niektórych perfumeriach miejskiej legendzie, jakoby ambra była spermą wieloryba. Pomyłka wynika z błędnego tłumaczenia, bowiem kaszalot po angielsku zwie się sperm whale. A wszyscy wiemy, że skojarzenia seksualne są najsilniejsze, przypadkowi tłumacze mogą więc nie wiedzieć, co to kaszalot, ale co to "sperm" wiedzą na pewno. :)


Pozyskiwanie ambry

Ambrę pozyskuje się aktualnie w trzech rejonach świata: w Australii, Nowej Zelandii i Nowej Kaledonii. Wedle informacji w sieci znajdowana bywa także na wybrzeżach Oceanu Atlantyckiego, brazylijskich plażach, na wybrzeżach Madagaskaru, wschodnich Indii, Malediwów, Moluków, Chin, Japonii, Australii oraz oczywiście Bahamów. Zbieranie ambry przypomina zbieranie bursztynów: należy udać się na plażę wczesnym rankiem, najlepiej po sztormowej nocy i szukać grudek nie będących kamieniami: lżejszych i ciepłych w dotyku.

 

Niegdyś ten poszukiwany surowiec perfumiarski zdobywano także polując na wieloryby. Zabijano je bowiem nie tylko dla tranu, lecz także dla ambry. Pamiętacie "Moby Dicka" i rozdział, w którym załoga Pequoda odkrywa spore zasoby ambry w martwym ciele dryfującego po morzu wieloryba?

Z punktu widzenia logiki nie ma to wielkiego sensu, bowiem ambra im świeższa, tym mniej pięknie pachnie. Uczciwie pisząc, świeża ambra pachnie całkiem niepięknie, a jej aromat określany jest jako morsko - fekalny. I jest to właściwe określenie.


Zapach ambry

Grudy ambry wyglądają jak kamienie lub zaschnięte brudy błota. Wagą przypominają pumeks, strukturą gips.


Poszczególne grudki ambry różnią się między sobą kolorem, wagą, składem chemicznym i także zapachem.

Im ambra jest młodsza, tym jest ciemniejsza, cięższa i tym bardziej ostry, zwierzęcy będzie jej zapach. Woń młodych, ciemnych ambr jest ostra, trudna i niewiele ma wspólnego z przyjemnym aromatem znanym nam z popularnych kompozycji perfumeryjnych.


Z czasem, pod wpływem wody morskiej, powietrza i słońca ambra zmienia kolor i zapach. Jaśniejsze grudy charakteryzują się łagodniejszym, bardziej przyjemnym aromatem przypominającym zapach skóry czy żywic. Niektóre ambry charakteryzują się cytrusowym szczytem aromatycznego spektrum.

 

Testując bardzo dojrzałe, jasne ambry zauważyłam, że z czasem nabierają one kremowago aromatu sezamu (uczestnicy moich warsztatów świetnie to wiedzą). Aby ciemna, świeża ambra zamianiła się w tak zwaną ambrę białą potrzeba około trzydziestu, czasem nawet czterdziestu lat.


Podróbki

Rynkowa cena ambry zaczyna się od około 100 złotych za gram. Nazywanie ambry złotem morza nie jest więc przesadą.
Ambrę podrabia się więc - jak większość cennych rzeczy na tym świecie. Ambrowe podróby prokuruje się z kleju, plasteliny, modeliny albo gipsu, barwi za pomocą Coca-Coli i farb. Moczenie w Coca-Coli sprzyja także uzyskaniu charakterystycznej struktury.

 

Skład chemiczny poszczególnych grud ambry jest różny - stałymi elementami są właściwie tylko bezzapachowa ambreina i steroidy. Można natomiast rozpoznać ambrę po jej właściwościach fizycznych. Grudki różnią się, co prawda, kolorem, lecz charakterystyczny aromat, topliwość w temperaturze 62% stopni Celsjusza i wydzielanie białego dymu w temperaturze 100 stopni jest wspólne dla wszystkich ambr.
Od grud żywicy (często mających podobne parametry oraz wyraźny, przyjemny zapach) odróżnia ambrę brak przejrzystości.


Naturalna ambra w perfumach

We współczesnych (oraz współcześnie obecnych na rynku) kompozycjach perfumeryjnych ambry nieomal nie stosuje się.
Powodów jest kilka.

Cena
Nie sądzę, by kogoś dziwił fakt, iż w perfumach kosztujących 100 zł za flakon nie ma naturalnej ambry. Ani grama.

Utrzymanie jakości kompozycji
Ambra jest składnikiem nie tylko naturalnym, ale także nieprzewidywalnym. Tworząc kompozycję ambrową na bazie jednej partii esencji nie sposób przewidzieć, jak pachniała będzie kolejna partia. Co za tym idzie - trudno jest zapewnić klientowi produkt o stałych parametrach.

Trudności w pozyskiwaniu
Zasoby ambry mogły zaspokoić popyt rynku perfumiarskiego w czasach, kiedy perfumy były towarem używanym jedynie przez najbogatszych. Faraon mógł sobie kadzić ambrą i kąpać się w pachnących olejkach - dziś jednak, gdy luksus perfumowania się stał się rzeczą powszechną, światowe zasoby ambry zwyczajnie nie sa wystarczające, by nasycić rynek.

 

Względy ekologiczne
Pomimo, iż świeża ambra nie jest ambrą najcenniejszą dla perfumiarstwa, polowania na wieloryby w celu pozyskania tłuszczu i ambry nie ustawały, póki istniał popyt na te substancje. Dlatego w roku 1977 zakazano oficjalnie stosowania naturalnej ambry w perfumiarstwie. 28 lat później w większości krajów zakaz zniesiono, wprowadzając jednak kontrole dotyczące jej pochodzenia. Do używania naturalnej ambry w perfumach przyznają się obecnie tylko dwie firmy: l'Artisan Parfumeur i Parfums MDCI. W perfumach pozostałych firm znajdziemy naturalne lub syntetyczne substytuty.



Co nam pachnie w ambrowych perfumach?

Substancją dystynktywną dla zapachowego spektrum ambry jest terpen nazywany ambreiną. Można go wyizolować rozpuszczając grudkę ambry w podgrzanym akloholu. Sama ambreina nie charakteryzuje się intensywnym aromatem, jednak w wyniku utleniania zmienia się ona w silnie pachnący ambroksan.

Syntetyczny ambroksan jest aktualnie najpolularniejszym substytutem ambry. Poza nim do uzyskania aromatu ambry stosuje się ambreton, ambrinol, cetalox, cedramber, ambrox, amberlyn, lorenox, kaszmeran i wiele innych nowoczesnych syntetyków.

Oczywiście, syntetyki to nie wszystko. Do pozyskania nuty ambrowej używa się także substancji naturalnych pochodzenia roślinnego: przede wszystkim szałwii muszkatołowej,  nasion piżmianu właściwego (zwanego nie bez przyczyny ambrette), żywicy labdanum, styraksu czy pozyskiwanej z drzew ambrowca benzoiny. Substancjami pomocniczymi przy tworzeniu akordów ambrowych są, między innymi, wanilia, balsamy peru i tolu, kmin rzymski, gałka muszkatołowa, sandałowiec, opoponaks czy nasiona marchwi.


Ciekawostki

Ambra od wieków fascynowała ludzkość. Znajdowane na wybrzeżach aromatyczne kamienie zbiarano i palono jeszcze zanim odkryto, czym w istocie są.

 

Starożytni Egipcjanie używali ambry jako kadzidła. Najpierw w tylko w świątyniach, później także w pałacach. Nieco mniej starożytni używają jej do dziś do do aromatyzowania ekskluzywnego tytoniu papierosowego i fajkowego.
Starożytni Grecy wierzyli, że ambrowy aromat hipnotyzować syreny. Na podobnej zasadzie, jak bezoary hipnotyzowały muzy. :)

Przez lata wierzono także w lecznicze właściwości ambry. Starożytni Gracy i Rzymianie dodawali sproszkowaną ambrę do przygotowywanych na bazie wina mikstur leczących ropnie, wrzody i... oziębłość płciową.
Podczas pandemii zwanej Czarną Śmiercią w XIV wieku wierzono, że noszona przy sobie grudka aromatycznej ambry chroni przed zarażeniem dżumą.
W wieku XVII wrócono do korzeni, czyli do spożywania ambry dla zdrowia. Tyle, że bez wina. :) Zwaną siarką morza substancję spożywano w eliksirach wierząc, że wzmacnia ona ciało i umysł.

Przez wiele stuleci ambra używana była jako afrodyzjak oraz składnik eleganckich potraw i napojów. Dodawano ją do czekoladowych pralin i czekolady pitnej. Jaja gotowane w ambrze były ulubioną potrawą Króla Anglii, Szkocji i Irlandii Karola II. Brzmi dekadencko, czyż nie?

W reżyserowanym przez Ridleya Scotta "Hannibalu" z  Anthonym Hopkinsem i Julianne Moore w rolach głównych Hannibal Lecter używa zapachu ambry jako sygnału mającego wskazać Clarice Starling miejsce jego pobytu. 



Wkrótce zaproszę Was do lektury krótkiego przeglądu perfum ambrowych. Nie mam pojęcia, jak sprawić, by był krótki...



* Fragment tekstu piosenki "Staruszek" autorstwa Andrzeja Waligórskiego


Źródła ilustracji:

Jesienny spis ambr - najlepsze perfumy z nutą ambry

$
0
0

Zgodnie z obietnicą zapraszam na subiektywny spis perfum z wiodącą nutą ambry.
Po lekturze artykułu o ambrze wiecie już, że w większości przypadków jest to akord ambrowy uzyskany za pomocą esencji ambrą nie będących. Nie wpływa to jednak ani na urodę, ani na siłę oddziaływania tych sugestywnych, otulających kompozycji.


Na wstępie powiem Wam, czego nie będzie. Nie będzie spisu wszystkich znanych mi perfum z nutą ambry. To mission impossible. Ostatnie moje tego typu przedsięwzięcie - spis oudów wymagał dwóch artykułów długich jak arktyczna zima, choć przecież dla europejskiego perfumiarstwa oud odkryty został dopiero 12 lat temu. Ambra w perfumach to temat - rzeka. Wybrałam więc głównie perfumy z ambrą w tytule - kompozycje dedykowane tej nucie i tę właśnie nutę celebrujące. To, co nazwałam AMBRAMI, nie ambrelytkami. Zapachy warte poznania i warte zapamiętania.

Chciałabym móc zaprosić Was do lektury pełnych, wyczerpujących temat recenzji wszystkich przedstawionych dziś zapachów - niestety, nawet pisząc przez wiele lat nie sposób zrecenzować wszystkiego. Dlatego przy nazwach perfum, których nie udało mi się dotychczas opisać, znajdziecie mini-recenzyjki przybliżające zapach. zachęcam jednak przede wszystkim do zapoznania się z recenzjami pełnymi. Zapachy, które mnie urzekają staram się opisywać.

Dla Waszej wygody: linki na lilowo, nazwy pod którymi nie kryje się link na kremowo. Miłej lektury. :)


Zacznijmy od, wspomnianych w stanowiącym wstęp do spisu ambr artykule o ambrze, perfumach oficjalnie reklamowanych jako zawierających ambrę naturalną.

Są to L'Eau d'Ambre i L'Eau d'Ambre Extremel'Artisan Parfumeuroraz Ambre Topkapi Parfums MDCI.

O ile w przypadku ambr l'Artisan Parfumeur faktycznie możemy mówić o perfum,ach ambrowych - pięknie i z miłością eksponujących jeden, wiodący składnik, o tyle Ambre Topkapi jest kompozycją zbyt złożoną, by uznać ją za perfumy stricte ambrowe. Mimo zawartości naturalnej ambry. Przyprawowo - lawendowa kompozycja z zagranym z wyczuciem akordem zwierzęcym pachnącym bardziej skóra i piżmem, niż ambrą. Eleganckie, nienachalnie męskie perfumy dla eleganckich, nienachalnych ludzi.


Colonia Ambra Acqua di Parma- najnowszy zapach z serii Ingredient Collection, którą przedstawiałam jakiś czas temu na Instagramie. Moim zdaniem (dotychczas) najlepszym zapachem serii jest Leather. Ambra Acqua di Parma jest relatywnie lekka - cytrusowa w otwarciu, piżmowa w sercu, paczulowo ziemista dopiero w bazie.

Ambre Gris Alyssa Ashley - dobra, niskobudżetowa ambra z zagraną z wyczuciem nutą labdanum i miękkim, łagodnie kwiatowym podbiciem dającym kompozycji krągłość, lecz nie pozbawiającym jej charakteru. Czy jeśli napiszę, że twórca Ambre Gris popełnił w tym samym roku także drugą dobrą kompozycję pod tym samym tytułem - tym razem dla Perris Monte Carlo, to zachęcę Was do testów? :)

Miyako Annayake

Ambre Fetiche Annick Goutal

Kalemant Amber Arabian Oud - Kalemat to obecnie cała seria zapachów powstała na bazie niezwykle udanej kompozycji z 2010 roku: Kalemat. Arabian Oud ma w swojej ofercie Kalemat Wood, Floral, Black, Musk i, oczywiście, Amber.
Kalemat Amber to piękna, miękka ambra pachnąca jak Ambre Nuit Diora bez nuty różanej. Polecam szczerze całą serię.

Ambre Orient Armani Privé - ambra bardzo w stylu Armani. Złocista, zmiękczona wanilią, zbytkowna. A jednak różna od, wspominanej niżej, Ambre Soie. Ambre Orient jest bardziej kadzidlana, ziołowa, mniej pulchna, mniej obieca. Bardzo przyjemna, "ludziowa" ambra.


Ambre Nue Atelier Cologne - czemu ja nie zrecenzowałam tej pomarańczowej, słonecznej ambry - pojęcia nie mam. Prześliczny zapach. W sam raz uśmiechnięty i w sam raz serio. Miły, lecz nie głupawy. Leniwy, lecz nie gnuśny. Opowiadający historię słonecznego dnia, w którym wszystko można, niczego nie trzeba.


Ambre d'Or Ava Luxe - wyznam bez bicia: testowałam, ale nie pamiętam, o czym był ten zapach. O ambrze na pewno, ale historia mi totalnie wypadła z pamięci. I chyba nie tylko mnie, bo w internetach mało o nim piszą.
Nota bene Ambre Antique też bym zapomniała, gdyby nie recenzja...


Ambre Elixir Precieux z kolekcji Les Elixirs Precieux Christian Dior - wedle opisu producenta są to perfumy zawierające ambrę pochodzenia zwierzęcego. Gdyby okazało się to prawdą, mielibyśmy trzecią markę używającą naturalnej ambry. Co prawda w jednych tylko perfumach, ale jednak...

Ambre Nuit Christian Dior - pięknie, z wyczuciem złożona kompozycja nut kwiatowych i ambry. Słodka, aksamitna, doskonale układająca się na skórze. Nuty przyprawowe, wanilia, błysk roślinnego piżma, czerwone nuty drzewne i ślad, dosłownie ślad wytrawnych, słonecznych cytrusów służą tu wyłącznie podkreślaniu walorów róży i ambry podanych pod słodką, pudrową pierzynką. Ekskluzywna piękność.


Ambre Esteban Parfums
- Esteban Parfums to marka słynąca z zapachów, których największą zaletą jest to, że są ładnie i niekontrowersyjne, a największą wadą jest to, że są... ładne i niekontrowersyjne. Ambre to słodka, miękka, waniliowa ambra z wyczuciem ocieniona paczulą i nutami drzewnymi. Ślad nut kwiatowych i odrobina pieprzu w sercu zaokrąglają zapach, ale nie zmieniają go w perfumy pachnące wszystkim, czyli niczym. Kompozycja przyjemna i naprawdę więcej, niż przyzwoita.

Ambre Etro
- ambra więcej, niż poprawna. Przyjemna, łatwa, ładna - lecz zarazem jest to naprawdę kompozycja ambrowa; nie utuczona wanilią, nie upstrzona kwiatkami. Co ja tu będę pisała - wszyscy znają.

Ryder Ex Idolo - miałam okazję niuchnąć przelotnie i nie udało mi się wysępić próbki. To znaczy... nawet nie miałam śmiałości sępić, bo potencjalnie obsępiana osoba sama dysponowała jedynie próbką 0,7 ml tej fantastycznej nowości od Ex Idolo. Żywiczna ambra - okrągła i szorstka jak motek wełny. Trwałość świetna. Na pewno na tym jednym, przelotnym teście moja przygoda z Ryderem się nie skończy.




Marka Hermes na w swojej ofercie jeszcze dwie inne kompozycja z ambrą w tytule: Ambre Narguille i Eau de Mandarine Ambrée. Obie ładne, ale żadna z nich nie jest stricte ambrowa.




AmBrosius I Hate Perfume - testowałam raz, dokładnie sześć lat temu i do teraz pamiętam piękne, żywiczne labdanum stanowiące główną nutę tej kompozycji. Ani śladu nut zwierzęcych - żywice i przyprawy. Żadnych kwiatków, żadnej wanilii, żadnego miodku czy cukru. A jednak zapach, choć surowy, jest kompletny.
Testowałam roztwór wodny. Miałam zamówić olejowy ekstrakt... Sześć lat temu...

Ambre d'Or Il Profvmo - miodowa, słodka ambra z subtelnym, kwiatowym podbiciem wypełniającym akord, lecz nie przejmującym go. Trudno z resztą byłoby przebić tę górę miodu. Górę miodu, która na swój sposób ładnie koresponduje z miękką, miodową ambrą. Niepokojący w kompozycji Silvany Casoli jest ostry akcent wychodzący spod miodu jak gwóźdź z buta. W absolutnie sprzeczny z logiką sposób Ambre d'Or jest jednocześnie lepka i kłująca. Dla mnie jest to zapach nienoszalny, ale nie zniechęcam do testów - może to kwestia chemii mojej skóry.

L’Ambre de Carthage Isabey - i tu od razu się przyznaję, iż haniebnym jest niezrecenzowanie dotychczas tych perfum. Przepięknie złożona kompozycja - dokładnie w połowie drogi między naturalizmem, a elegancją. Zbytkowna, zwierzęca ambra podbita starą skórą i zmysłowym, ciepłym jaśminem.

Gaultier 2 Jean Paul Gaultier - idealny balans między łagodnością, a zmysłowością. Perfumy znane, uwielbiane i noszone zarówno przez mężczyzn, jak i przez kobiety. Waniliowa ambra. A może raczej ambrowa wanilia? Subtelnie dymna, miękka, przyjemna.

Ambar Jesus del Pozo - mało ambrowe, ale przyjemne.

Ambre Premiere Jovoy Paris - cenię i nawet mam rozgrzebaną recenzję gdzieś. To dobre perfumy dobrej marki. Mocno ambrowe, matowe, cieniste, paczulowo - waniliowe z tchnieniem cytrusów tak lekkim, ze nie wpływającym na cienistość i matowość kompozycji, a jednak dającym jej przyjemną, swobodną lekkość. Pisałam już, że to dobre perfumy? Pisałam. Ale napiszę jeszcze raz: dobre, bardzo dobre.

Warto wspomnieć o ambrach Jo Malone. Marka ma w swojej stajni cztery zapachy z ambrą w tytule:
Amber and Lavender
Dark Amber and Ginger Lily
Tudor Rose and Amber
oraz Amber and Patchouli z serii Cologne Intense.
Na pierwszy plan ambra wybija się tylko w ostatniej z wymienionych kompozycji. Co nie zmienia faktu, ze do testów zachęcam. szczególnie w przypadku Dark Amber and Ginger Lily. Fajnie im wyszło to złożenie.





Ambre L`Occitane en Provence - zapach typowy dla L'Ocitanne. naturalny, nieskomplikowany, urokliwy. Przypominający nastroję Ambrę od Etro. Niestety, wedle mojej wiedzy, pożegnał się z rynkiem. Podobnie jak nieodżałowane Eau d'Iparie.






Ambre Dore Maitre Parfumeur et Gantier - drzewna ambra, której złocistość ładnie podbija nuta szafranowa, a głębię podkreśla tłusta nuta oud. Całość elegancko okrojona ze zwierzęcych części spektrum zapachowego.Testowałam trzy lata temu, podobała mi się, ale nie wzięłam próbki. Nie pamiętam, dlaczego.

Ambre Precieux i Ambre Precieux Ultime Maitre Parfumeur et Gantier - przyjemne, zachowawcze, nieco lawendowe ambry przypominające Ambre 114 Histoires de Parfums. Choć raczej powinnam napisać, że Ambre 114 przypomina Ambre Precieux. Obie kompozycje różnią się nasyceniem barw - klasyczna kompozycja jest bledsza, lecz zarazem mniej wietrzna. Obie udane, ale... Przyznaję, że gdyby nie wyszukiwanie po ambrze w nazwie, pewnie bym o nich zapomniała.

Patchouli Micallef- dziki lokator na tej liście, bo ambry nijakiej w nim nie ma. Ale jak powąchacie... To będziecie wiedzieli, czemu się tu znalazł.

Sexy Amber Michael Kors - zapach powinien nazywać się raczej Nice Feminine Amber. Za kwiatkowy. Dla mnie kwiatkowa wanilia nie jest sexy. Nawet jeśli w bazie przypomina nieco bardzo udane (i, oczywiście wycofane) Voile d"Ambre Yves Rocher.


Ambre - Les Nombres d’Or Mona di Orio - typowa kompozycja Mony di Orio. Zmysłowa i zbytkowna. Roślinny akord ambrowy - sam w sobie gęsty i bogaty - przybrany został dodatkowo półkwiatową wanilią i kremowym zapachem ylang - ylang. Doceniam. :/


Ambra Omnia Profumo



Ambre Cashmere Intense Parfums de Nicolai - tegoroczna premiera, której jeszcze nie udało mi się poznać. Nuty wskazują na to, że warto.


Ambre Gris Perris Monte Carlo

Ambra Aurea ProFumum Roma

Fiore d'Ambra ProFumum Roma

Amber Oudh Rasasi

Amber Vanilla Regina Harris

Amber Aoud Roja Dove

Rausch JF Schwarzlose - nie do końca ambra, ale wilgotna, cielesna ambrowa baza zasługuje na miejsce w tym rankingu



Ambre Sultan Serge Lutens - dawno, dawno temu, kiedy poznałam ten zapach napisałam o nim na forum, że to Chory Waleń. Apteczne otwarcie i mnóstwo wal... to znaczy ambry w każdym kolejnym etapie rozwoju zapachu. Do opisu dodam jeszcze, że to bardzo atrakcyjny waleń.




L'Air du Desert Marocain Tauer Parfums - to swoisty paradoks, że ambra tek świetnie sprawdza się w perfumach z pustynią w tytule. może to dlatego, że tauerowa ambra "zrobiona" jest w znacznej mierze z rosnącego w pustynnych nieomal warunkach labdanum.
L'Air du Desert Marocain to zapach wyrazisty, bogaty, gorący. Na skórze ostry, dominujący, skupiający uwagę. Wszystkie nuty grafą w nim fortissimo: przyprawy, drewno, kwiaty, żywiczny akord ambrowy. nie wiem, czy Pustynia Tauera naprawdę zasługuje na miano perfum jednoznacznie ambrowych, ale faktem jest, że nie zrecenzowałam jej nigdy i bardzo żałuję.

Amber Oud The Body Shop - recenzowałabym. Powiadam Wam: recenzowałabym jak Reksio szynkę, bo kompozycja jest śliczna i nawet mam flakon. Niestety, nie bardzo miałoby to sens, bo Amber Oud pojawił się w ofercie TBS jak piękny, złocisty meteoryt i niemal natychmiast został z niej wycofany. Teraz proszę sobie wyobrazić kilka wyrażanych przeze mnie niepochlebnych i negatywnie emocjonalnie zabarwionych opinii pod adresem tego kogoś, kto podjął  decyzję o zakończeniu produkcji.

Amber Absolute Tom Ford - perfumy, jak na nie grzeszącego perfumeryjnym ekstremizmem Forda, naprawdę bezkompromisowe. Dedykowane jednak nucie i nutę tę bezwstydnie wręcz eksponujące.
Amber Absolute to ambra zbytkowna, ale też zmysłowo, szorstko surowa. Subtelnie dymna, z wyraźnie brzmiącą nutą labdanum. Jeden z najlepszych zapachów marki. niestety, zniknął ostatnio z oferty zastąpiony przez:

Rive D’Ambre Tom Ford - ambra bez sensu. Czemu bez sensu? Bo pachnie koniakiem z cytryną. Pijanie koniaku z cytryną to barbarzyństwo. Zastąpienie Amber Absolute tym czymś to... chyba pogoń za zyskiem. Takie czasy, że bogaci pijają koniak z cytryną i lubią cytrusowe zapaszki. Może to i smaczne, ale konesera wkurzy.



Dwie ambry Yves Rocher:
Voille d'Ambre z serii Secrets d’Essences - żywiczna, ciepła, wyrazista; subtelnie, z wyczuciem  zmiękczona wanilią. Niebanalne i niedrogie perfumy z charakterem. Od lat krążą pogłoski tym, ze znikają z rynku. Oby się to nie stało, bo nie umywa się do nich druga, nowsza ambra YR:
Ambre Noir - syntetyczne popłuczyny będące w istocie plastikową atrapą perfum. Proponowano mi recenzowanie tego. Próbowano zapłacić. Nie ma mowy, żebym napisała na ten temat choć jedno dobre słowo.

L'Homme Parfum Intense Yves Saint Laurent - ambrowa klasyka mainstreamu. Aż trudno uwierzyć, że kompozycjaDominique Ropiona pojawiła się na rynku ledwie 9 lat temu. Zapach popularny i podobno lubiany przez dziewczęta. Być może dzięki nienatrętnej, lecz wyraźnej słodyczy. Kiedyś totalny hit w miejscach publicznych. Aktualnie wypierany przez 1 Million Paco Rabanne. Niedobrze...

***

A jakie są Wasze ulubione ambrowe perfumy?


Fresch Couture Moschino - normalne perfumy dla normalnych ludzi?

$
0
0

Wszyscy mówią o nowym flakoniku Moschino. Powiem i ja słowa dwa: jest super!


Nie wiem, czy ktoś jeszcze pamięta flakony z czasów, zanim przemysł perfumiarski połknął kij i zaczął reklamować każde - najbanalniejsze i najtańsze nawet perfumy jako "zmysłowe, uwodzicielskie i ekskluzywne". Buteleczki w kształcie śrubokrętów, poziomic czy młotków zawierające perfumy dla normalnych ludzi - to już wszystko było. O proszę: KLIK

Moschino wraca do tej tradycji i do perfum, które są "Cheap and Chic" owocowo - kwiatowymi Fresh Coutrure.

Nuty głowy:
bergamotka, mandarynka i ylang-ylang
Nuty serca:
piwonia, malina i osmantus
Nuty bazy:
nuty drzewne, paczula i ambroksan

Nie spodziewam się wielkiego dzieła. Spodziewam się dokładnie tego, co zapowiada butelka: bezpretensjonalnych, łatwych perfum dla normalnej kobiety. Albo mężczyzny, jeśli lubi kwiatki.:)


Co myślicie?

Walka postu z karnawałem, czerni z zielenią - Noir Patchouli Histoires de Parfums

$
0
0

Zapach paczuli nie jest czarny. Jest zielony. Zielenią ciemną, nasyconą. Czasem inkrustowaną brązem ciepłym jak szalik. Czasem oprószoną szarością zimną jak kamień. Jak namalować zieloną paczulę czarną kredką?


Wystarczy zgasić światło


Noir Patchouli to zielona paczula w absolutnej ciemności. Liście i kudłate kwiatki gniecione ciepłymi dłońmi. Świeże, żywe, zakorzenione w czarnej ziemi. Piękne, złożone połączenie eterycznego aromatu świeżych, paczulowych listków (esencja destylowana pod obniżonym ciśnieniem, nieuszkodzona wysoką temperaturą); niejednoznacznie urodziwy, zdziczały akord kwiatowy; nieprzytulna słodycz jałowca i... mech.

Noir Patchouli to kompozycja oparta na kontraście nut jasnych i eterycznych, z nutami ciemnymi i głębokimi jak królicza nora. Gra chłodu i ciepła. Złożenie eterycznego aromatu olejku paczulowego destylowanego na zimno z olejkiem z klasycznej destylacji parowej w bazie (uczestnicy warsztatów SoS doskonale znają różnicę). Walka postu z karnawałem - mszystego, chłodnego szypru z ciepłym, waniliowo - paczulowym orientem.


Zapach jest tak sugestywny, że nosząc go dobrze wiem, czego nie widzę. Wiem, co ukrywa ciemność.

Nagie, ciepłe ciała na miękkim mchu. Subtelny, gładki akord skórzany i świeżo spocone piżmo. Akord przyprawowy półsłodki jak smak pokąsanych ust. Chłód nocnego powietrza. Krople rosy zmieszane z potem na rozgrzanej skórze.


Gdyby nie było ciemno, zobaczylibyśmy zielone i czarne smugi na wtulonych w siebie ciałach. Gdyby nie było ciemno zobaczylibyśmy odrzucony, zmiętoszony pled z kudłatej wełny. Gdyby nie było ciemno, zobaczylibyśmy, że oboje już śpią...


Data powstania: początek XXI wieku
Twórca: Gérald Ghislain
Trwałość:

Nuty zapachowe:
Nuty głowy: paczula (paczulka wonna), kolendra, kardamon
Nuty serca: paczula (paczulka wonna), akord kwiatowy, jagody jałowca
Nuty bazy: paczula (paczulka wonna), piżmo, wetiwer, mech, skóra, wanilia.



Swoją drogą - tłumaczenie nut z francuskiego na angielski na portalu Fragrantica załatwiono chyba za pomocą Google Translatora. Mech (mousse) stał się pianą. Strona HdP i perfumerie się poddały. Tymczasem kto wąchał, ten czuje... Mech. :)

  • Wszystkie zdjęcia pochodzą z pięknego, nastrojowego filmu Jima Jarmuscha "Tylko kochankowie przeżyją" ("Only Lovers left Alive"). Polecam bardzo!


Miya Shinma - Japonia opowiedziana zapachem

$
0
0

Stary Świat oszalał na punkcie orientu. Orientu z małej - to nie jest blog o geografii.

Poznając, testując, nosząc i wielbiąc zawiesiste orientalne kompozycje zapominamy o tym, że rozbuchana moda na perfumy orientalne jest modą nieco... wybiórczą. By nie rzec, że nie do końca na temat. Krainy Lewantu, czyli tak zwany Bliski Wschód obejmujący rejon świata na styku Europy, Azji i Afryki to tylko część geograficznego i kulturowego Orientu. Kraje Arabskie zaś stanowią tylko część tej części.

Co z Środkowym Wschodem? I, przede wszystkim, co ze Wschodem Dalekim - najbardziej charakterystyczną częścią geograficznego Orientu?
Co z Chinami, Japonią, Koreą czy Indochinami? Co z Rosją?


Ano to, że niewiele znamy kompozycji mongolskich, chińskich, czy koreańskich. Ba! Nawet Rosja - kraj, w którym perfumy i perfumiarstwo cieszą się wielką popularnością i poważaniem nie oferuje nam wielu rodzimych zapachów. Choć... o perfumach krajów dawnego bloku wschodniego może napiszę innym razem. Dziś powędrujemy do Japonii.

Perfumy japońskie większości ludzi kojarzą się z delikatnością, czystością, transparentnością. Swego rodzaju olfaktoryczną dyscypliną. Czy słusznie?

Spoglądając na ofertę marek takich jak Issey Miyake, Kenzo, Masaki Matsushima, Yohji Yamamoto czy Menard wydaje się, że jest w tym nieco racji. Przyglądając się ofercie Annayake, Hannae Mori, Keiko Mecheri, czy wreszcie kultowym Comme des Garcons nie sposób nie myśleć o globalizacji gustów i homogenizacji kultury. Dziś jednak chciałabym wam przedstawić markę, która idealnie odpowiada potocznie pojmowanej perfumeryjnej "japońskości" - Miya Shinma.


Miya Shinma jest rodowitą Japonką. Urodziła się i wychowała w Kaju Kwitnącej Wiśni. Pierwsze kilkanaście lat życia spędziła w Shizuoka - mieście, którego symbolami są malwy i kwitnący dereń. Swoją drogą - to ciekawe, że korzystająca z typowo japońskich motywów Shinma w żadnej ze swoich kompozycji nie użyła tych składników. Znajdziemy w nich wszak i kwiaty wiśni, i herbatę, i bambus, i japońską cytrynę (yuzu) i, tak bardzo dla japońskich kompozycji charakterystyczny cyprys hinoki. A malwy nie.


Naukę perfumiarstwa rozpoczęła Shinma także w Japonii - w szkole perfumiarstwa w Kyoto. Dopiero później, już jako mistrzyni, nie adeptka perfumiarskiej sztuki - wyjechała do Paryża, gdzie powstały Miya Shinma Parfums - marka łącząca japońską tradycję i francuską technologię.



Miya Shinma Parfums ma aktualnie w ofercie dziesięć kompozycji podzielonych na cztery serie.


Impresje


Hana (Kwiat) - ten kwiat otwiera się jak pozytywka mojej babci. Nie działała, ale w środku pachniało perfumami z czasów bardzozamierzchłych. Kremowo - plastikowy bukiet aromatów kwiatowych - nienaturalny i zarazem tak uroczo retro. Zapach świeżego prania - krochmalonego mąką i maglowanego "na opłatek". Różane mydełko. Woreczki z aromatyzowaną naftaliną wepchnięte między mereszkowane obrusy w wielkiej komodzie.
Hana to zapach biały. Kwiaty wyprane i wymaglowane do stanu, w którym można układać je na stole jak koronkowe serwetki.

Kaze (Wiatr) - Kaze to wiatr znad szklanki z lemoniadą. Cytrynowy drink z dodatkiem ginu wypijany na twardym, plecionym krześle ustawionym w rzece. Słońce grzeje, ale w stopy zimno.

Tsuki (Księżyc) - jeden z ciekawszych zapachów marki. Truskawkowo - malinowe pianki w miseczce z bambusa. Bladoróżowe, obtoczone w słodkim pudrze, zostawione na stole w ogrodzie na całą, chłodną noc. Kremowa woń kwiecia miesza się z puchatym aromatem słodyczy i szklistym zapachem nocy. Gdzieś w tle majaczy wyrzezany w sandałowcu hamank na którym śpi zagrzebany w kocach kot.
Kiedy wstanie słońce zobaczymy, że kot nie był prawdziwy, tylko pluszowy i różowy jak malinowe pianki.


Pory Roku i Kolory


Feuillage Vert (Zielone Sitowie) - chciałam, żeby to sitowie pachniało jak Sitowie Comme des Garcons, ale przecież to Shinma, nie Duchaufour. Ładne, słoneczne cytrusy zaostrzone kardamonem. Ślad zieloności - zbyt wątły, by usprawiedliwiał nazwę. Pewnej miękkości nadaje kompozycji, wszechobecna u Shinmy, róża. W bazie cedr i piżmo - także standard.

Mizu (Woda) - Mizu pachnie jak biały chomik wykąpany w lemoniadzie. Pachnący świeżą cytryną zaraz po kąpieli i świeżym chomikiem po przeschnięciu. Przy czym cytryny jest więcej, niż chomika, a chomik karmiony był kwiatkami wiśni i różaną galaretką.

Yuki (Śnieg) - Yuki to nie są szczególnie oryginalne perfumy. Ale na tle pozostałych zapachów marki wyróżniają się. Schemat: cytrusy (najczęściej cytryna) + kwiatki (najczęściej białe plus kapka róży) + cedr z piżmem w bazie - tu nie działa. Za wrażenie chłodu odpowiada tu lawenda będąca szczytem i sercem kompozycji. Białe kwiaty, do których Shinma wielki ma sentyment, tutaj tworzą tylko tło. Blade. Dające wrażenie, że ten śnieg cale nie jest zimny; że leży na mszystej bazie jak ciepła pierzynka; jak puder na skórze. Ładny zapach.


Zarośla


Hinoki - to kompozycja szczególnie bliska kreatorce. W wywiadzie udzielonym Tatianie Grabowskiej Miya wspomniała, że w dzieciństwie cały jej pokój zrobiony był z drewna Hinoki: sufit, ściany i nawet podłogi. W Japonii tradycyjnie używa się tego aromatycznego drewna także jako materiału do wyrobu wanien. "Jeżeli wykąpiesz się w wannie wykonanej z Hinoki, nigdy nie zapomnisz tych wspaniałych uczuć!" - zapewnia perfumiarka.
Hinoki to uroczy, lekki mariaż słodkiej klementynki ze złagodzonym subtelną nutą kwiatową, eterycznym akordem drzewnym. Zapach naprawdę przyjemny - ożywczy i odprężający zarazem. Mój osobisty faworyt wśród zapachów tej marki.


Kwiaty


Sakura (Kwiat Wiśni) - kolejny zapach na bazie klasycznego dla tej kompozytorki tójkąta: cytrusy w głowie, kwiaty z różą w sercu, cedrowo - piżmowa baza. Najbardziej charakterystycznym rysem Sakury jest nuta piwonii - wyraźna, dominująca nad różą, po pewnym czasie dominująca nad wszystkim. Trochę szkoda, bo pod piwonią brzmi cicho, lecz ślicznie przytłoczona piwoniowym przepycham porzeczka - w sam raz cierpka, w sam raz słodka. Nie do końca rozumiam nazwę.


W serii kwiaty znajdziemy także dwie tegoroczne premiery:

Tachibana (Kwiat Dzikiej Pomarańczy) - nie jest tym, co zapowiada nazwa. Nuty kwiatowe stanowią tu tło dla wyrazistego, przenikliwego akordu cytrusowego kłaniającego się niemieckiej tradycji wód kolońskich. Zapach czysty, nieprzytulny, budujący dystans. Najciekawszym elementem kompozycji jest piżmowa baza - czysta, lecz zarazem wyraźnie, sugestywnie cielesna. Tachibana to nieoswojone zwierzę ubrane w białą koszulę i garnitur.

Tsubaki (Kamelia) - Tsubaki to drugi mój ulubieniec. Z przyczyn zupełnie innych, niż Hinoki. I nie dla samej kamelii bynajmniej. Mdły nieco, śliski jak atłas zapach kamelii zyskał w tej kompozycji niecodzienny charakter dzięki dodatkowi szafranu. Złocistego, aromatycznego, na tle pozostałych perfum Shinmy prawie zmysłowego. Tsubaki nie jest kompozycją transparentną. Ma barwę i fakturę. W zacienionej, kumarynowo - paczulowej bazie nawet coś w rodzaju osobowości.


Reasumując:
Większość kompozycji marki jest po prostu ładna. Gdyby komuś do głowy przyszło, że to wada, napiszę wprost: to nie jest wada. Perfumy ładne są... Ładne. To ładnie. :)


Marka Miya Shinma ma w ofercie także pachnące wachlarze, perełki do kąpieli, kadzidła i arkmatyzowaną herbatę. A także zapachy na zamówienie. Mam wrażenie, że tak zwane Bespoke perfumes czyli perfumy na miarę stanową przyszłość luksusowego perfumiarstwa. Ultymatywny zbytek.

***

Zanim jednak zamówicie perfumy u Mii Shinmy, proponuję Wam poznanie kolekcji autorskich zapachów perfumiarki. Perfumeria Laselection będąca polskim dystrybutorem marki przygotowała dla Was pięć zestawów próbek obejmujących pełną kolekcję perfum Miya Shinma:
  • Hana
  • Kaze
  • Tsuki
  • Feuillage Vert
  • Mizu
  • Yuki
  • Hinoki
  • Sakura
  • Tachibana
  • Tsubaki

Aby wziąć udział w losowaniu zestawu dziesięciu próbek należy być publicznym obserwatorem SoS i zostawić komentarz pod tym artykułem.

Pierwszy zestaw powędruje do pierwszej chętnej osoby. Pozostałe rozlosuję wśród osób, które zgłoszą się do 23 października 2015 włącznie.

I już. Miłego dnia i miłej zabawy. :)


  • Zdjęcie góry Fuji ze strony feross.org.
  • Pozostałe zdjęcia z materiałów prasowych marki.

Jak pachnie zepsuty odkurzacz gwiazdy muzyki - Ephemera by Unsound

$
0
0

Dawno, dawno temu... Sabbath of Senses miał być blogiem o postrzeganiu zmysłowym. Epistemologicznym notatnikiem epikurejczyka.
Miały się na SoS pojawiać opowieści o muzyce, która jest bardzo ważną częścią mojego życia, o literaturze (która takoż), o sztukach wszelakich - ze sztuką życia szczęśliwego włącznie. Miał być zbiorem esejów o pięknie - nieoczywistym często i niebanalnym zazwyczaj. Oczywiście, niebagatelną część mojego zmysłowego dziennika stanowić miały opowieści o zapachu. Tak się jednak złożyło, że zmysł węchu zdominował Sabat Zmysłów i blog stał się właściwie Sabatem Jednego Zmysłu opowiadanego za pomocą odwołań do innych zmysłów.

Czemu o tym piszę? Dlatego, moi drodzy, że dziś mam okazję ukłonić się pierwotnemu zamysłowi i opowiedzieć Wam zapachy opowiadające dźwięki.


Napisać o Gezie Schoen, że jest perfumiarzam to tak, jak gdyby napisać, o Ronaldzie Reaganie, że był aktorem. Był. Ale nie z tego go znamy, choć w jego działalności politycznej umiejętności aktorskie były bardzo cenne.
Podobnie jest z Gezą Schoenem. Jest perfumiarzem. Ma na koncie całkiem niezłe role... To znaczy... perfumy. Ale nie komponowaniem perfum zapisał się w naszej pamięci.

Geza Schoen sięga dalej. Przekracza granice. I czyni to z budzącą podziw łatwością i rozmachem godnym performera.


- Perfumy o głęboko kobaltowej barwie plamiące skórę i znikające jak atrament sympatyczny? Proszę bardzo!
- Perfumy składające się z jednej, jedynej rozcieńczonej spirytusem molekuły rozchodzące się jak ciepłe bułeczki? Ależ oczywiście!
- Perfumy stworzone w oparciu o pomiar fal mózgowych mistrzyni w zapamiętywaniu cyfr na czas? Nie ma sprawy.
- Perfumy o zapachu książki - nieporównywalnie mniej autentycznie, niż analogiczne dzieło Christophera Brosiusa, ale za to reklamowane sto razy lepiej, i to przez samego Karla Lagerfelda? Tadam!

Dla Schoena nie ma rzeczy niemożliwych. Ogranicza go tylko niebo. Choć... Kto wie?


Ostatnim interdyscyplinarnym projektem, w którym partycypuje Schoen jest Ephemera firmowana przez Unsound - festiwal muzyki postępowej.
Istniejący od 2003 roku festiwal korzenie swe wywodzi od projektu stworzonego przez grupę alternatywnych muzyków w australijskim Wagga Wagga. Kuratorami projektu w jego obecnej postaci są Małgorzata Płysa i Mat Schulz otwarcie przyznający, iż przedsięwzięcie to za zadanie ma nie tylko eksplorowanie nowych obszarów artystycznej kreacji, lecz także promocję niezależnych muzyków tworzących "na wschód od Berlina".
Pierwsze edycje Unsound to imprezy undergroundowe, angażujące krakowskie środowisko artystyczne. W ciągu dwunastu lat projekt rósł i ewoluował stając się jednym z najbardziej rozpoznawalnych tego typu wydarzeń na świecie. Własne edycje festiwalu miały nie tylko miasta europejskie (Londyn, Praga, Bratysława) lecz także Nowy York, Tbilisi, Toronto, a także australijska Adelajda.


Przyznać trzeba, że dokonany przez organizatora Unsound - Fundację Tone Muzyka i Nowe Formy Sztuki wybór twórcy dedykowanych projektowi kompozycji perfumeryjnych jest dość oczywisty. Wybrano performera - człowieka o nazwisku głośnym także (a może przede wszystkim) poza kręgami perfumiarskimi. Efektem tej współpracy są zapachy proste, linearne, lecz efektowne. Utrzymane w modnej stylistyce postperfumiarstwa - abstrakt symulujący konkret.



BASS


BASS to opowieść (i kompozycja) doskonale schoenowska. Sięga do wspomnień Steve'a Goodmana znanego jako Kode9 (nie mylić ze zmarłym w 1984 roku pieśniarzem folkowym). Cytując opis ze strony Perfumerii Lu'lua:

Dla Steve'a Goodmana BASS to dziecięce wspomnienie odgłosu i zapachu zepsutego odkurzacza, palących się kabli, kurzu. Geza Schoen zobrazował je zapachem, w którym pierwsze skrzypce gra dym z płonącego drewna i rum. Kolejne nuty eksponują skórę i herbaciane akordy, a tym, co wygasa na skórze jest zapach mchu i kastoreum.


Jak pachnie popsuty odkurzacz Goodmana?
Ano... Nie bardzo. Myślę, że państwo Goodman musieli mieć bardzo czysty dom. Aromat jest transparentny i monochromatyczny. Pracuje cicho i nijak się ma do ryczących odkurzaczy z okresu dzieciństwa dzisiejszych trzydziestolatków.

Nie czuję kurzu. Nie czuję uroczego smrodu palącej się instalacji elektryczniej - choć przyznaję, że bardzo na to liczyłam. Głównymi nutami kompozycji Schoena są werniksowy mastyks (kto wąchał werniks, nigdy go nie zapomni) i łagodny, syntetyczny akord skórzany przypominający bardziej gumę, niż skórę. Zostawmy te historie o odkurzaniu. Kto w ogóle lubi odkurzać?


W otwarciu BASS pachnie jak wyłożone syntetyczną pianką pudło zawierające nowoczesny, hipsterski gramofon z talerzem w tworzywa fenolowego i komplet głośników w drewnianych, lśniących obudowach. Eterycznie mętny zapach nowej elektroniki z czasem ewoluuje w zapach elektroniki... nienowej. Gramy!

Zapach tej muzyki jest niezwykły. Wyobraźcie sobie głośne dźwięki bez... dźwięków. Drgające membrany głośników, drobinki kurzu w konwulsjach, falę dźwiękową grzebiącą Wam w trzewiach i podnoszącą włoski na skórze. I wszytko to dzieje się szeptem, nisko, na granicy infradźwięków.


Data powstania: 2015
Twórca: Geza Schoen.
Trwałość: nieszczególna
Projekcja: szeptem

Nuty zapachowe:
dym z płonącego drewna, kadzidło, rum, skóra, mastyks, herbata, kastoreum, mech dębowy



NOISE

 

Tym razem opis, zapach i twórczość artysty będącego inspiracją tworzą spójną całość. Korzystając z opisu na stronie Lu'lua:

Geza Shoen do życia powołuje kapsułę najgłębszych, tłumionych przez codzienną rzeczywistość, hałaśliwych wspomnień Bena Frosta – szumu katolickich świąt kościelnych, trzasku australijskich pożarów, chrzęstu wilgotnej ziemi i bzyczących w niej owadów.


NOISE jest lśniącą, gładką sferą eterycznej, nowoczesnej chemii wypełnioną muchami. Mieniącą się tęczowymi barwami czernią. Ruchliwą, fascynującą i brzydką. Obcą.
Jest jak wydruk z drukarki 3D, który się na nas gapi.

Jeśli znacie twórczość Bena Frosta - zrozumiecie ten zapach. Katatoniczny, monotonny niepokój - kompozycja od początku do końca tak samo dziwna. Nie układająca się na skórze, nie sklejająca się z nosicielem. Rytm, który nie kołysze. Muzyka bez melodii. Bańka mydlana wypełniona zwietrzałym pieprzem.


Data powstania: 2015
Twórca: Geza Schoen.
Trwałość: dobra
Projekcja: niepokojąca, ale krótko

Nuty zapachowe: 
aldehydy, ozon, czarny pieprz, szafran, labdanum




DRONE


DRONE to najładniejszy zapach serii. Właściwie... jedyny chyba, wobec którego można użyć tego określenia. Ładny.

W trakcie tworzenia DRONE, Tim Hecker nie kierował się wcale osobistymi doznaniami. W zamian skreślił swoje wyobrażenie "niepokojącej smugi rytualnego kadzidła równoczesnej do długich, liturgicznych dźwięków prowokujących ciało do lewitacji".Geza Schoen zinterpretował to syntetycznością aldehydów rozpuszczonych w powietrzu – lewitującym sercem, dla którego bazę  stanowią  paczula, ambra i wetiwer, przełamane surowością jodły i cierpkością jagód jałowca.


DRONE to zimna herbatka z cytryną chluśnięta prosto w niebieskie niebo. Zapach żółto - błękitny w otwarciu, z czasem mieszający się w zieleń. Pokrojony aldehydami na cienkie, przejrzyste plasterki.

Z czasem zachowuje się jak ziemniak: wypuszcza kłącza. Zielone i gładkie jak światłowody.


Używając octanu wetiwerolu zamiast wetiweru Geza Schoen uzyskał efekt rośliny - cyborga. Tworu urodziwego i niejadalnego. Dekoracji. Bytu, którego celem jest byt.

Niezaangażowana uroda DRONE czyni z niego idealny zapach korporacyjny - beznamiętny, uprzejmy, aseksualny. Dziękuję Państwu za poświęcony czas. Mam nadzieję, iż znaleźliście Państwo dzisiejszą lekturę przyjemną.


Data powstania: 2015
Twórca: Geza Schoen.
Trwałość: słaba
Projekcja: nieabsorbująca

Nuty zapachowe:
aldehydy, nuty powietrzne, jodła, jagody jałowca, paczula, ambra, wetiwer, cedr


Reasumując:


Ephemera by Unsound to projekt ciekawy i naprawdę przyzwoicie zrealizowany. Bardziej od strony koncepcyjnej i promocyjnej, niż olfaktorycznej, lecz to akurat cecha charakterystyczna przedsięwzięć z udziałem Gezy Schoena.

Gdyby opisane wyżej zapachy powstały przed Eau du Fier Annick Goutal czy serią Synthetic Comme des Garcons - ich chemiczna nowoczesność wystarczyłaby, by wzbudzić zachwyt. Lub przynajmniej poruszenie. W drugiej dekadzie XXI wieku trzeba czegoś więcej. Tu tym czymś jest synestetyczny rodowód kompozycji, opowieść i wydarzenie artystyczne dające projektowi wielki potencjał promocyjny. I to są zalety nie do przecenienia. Niestety, Syntetyki CdG są nie tylko wcześniejsze, ale też po prostu lepsze. Zapachy Ephemera by Unsound mają nad nim tę przewagę, że są. Wciąż. I oby.


  • Zdjęcia i grafiki ilustrujące recenzje pochodzą ze strony ephemera.pl oraz z galerii projektu na Facebooku.
  • Autorem grafik jest Manuel Sepulveda (Optigram). 
  • Autorem instalacji Piotr Jakubowicz.
  • Druga grafika recenzji NOISE (oryginalnie inspirowana zapachem DRONE) oraz  pierwsze dwie grafiki recenzji DRONE to kadry z filmu Marcela Webera. Marcel Weber jest także autorem instalacji przedstawionej na ostatnim zdjęciu recenzji DRONE.

Wyniki losowania zestawów Miya Shinma

$
0
0

Drodzy moi,
bez zagajeń i bez krasomówstwa, bo tonę w tekstach i bardzo, bardzo chce mi się do nich wreszcie wziąć.
Po tygodniu w drodze wreszcie mam chwil kilka na pisanie. I mam co pisać!


Zestawy próbek perfum Miya Shinma zawierające pełną ofertę marki (lista zapachów i warunki rozdania tu: KLIK) powędrują do:

1. Za refleks, bez losowania do Bluegirl.Ewa
2. Ars Longa Vita Brevis
3. Narde
4. Dorota N

Jako piąta wyszła Mari, ale Mari nie obserwuje SoS. Próbaski lecą więc do:
5. Doll Eyes


Mili Państwo - winszuneczki!
Czekam na adresy: blog@sabbathofsenses.com


Dziękuję wszystkim za wspólną zabawę, zapraszam do kolejnych. Też znienacka będą. :)

Wprowadzenie do wywiadu z Martine Micallef i Geofreyem Nejmanem

$
0
0

We wtorek 27 października Dom Perfumeryjny Quality Missala odwiedzili założyciele marki M.Micallef: Martine Micallef i Geoffrey Nejman. Przyjechali do Polski promować najnowsze perfumy M.Micallef - mroczne i tajemnicze Akowa.


Miałam przyjemność uczestniczyć we wszystkich oficjalnych oraz niektórych nieoficjalnych częściach wizyty tej ujmującej pary w naszym pięknym kraju, spieszę więc do Was z relacją ze spotkań, recenzją zapachu, masą zdjęć oraz, oczywiście, obszernym wywiadem, który tym razem będzie naprawdę, naprawdę wyjątkowy. Dość rzec, że gdy przewidziany na spotkanie czas upłynął i przyszło kończyć rozmowę, byliśmy wszyscy troje zapłakani i roztrzęsieni. Oczekujcie więc wielkich emocji i pięknej opowieści.

Zanim jednak relacja ze spotkania prasowego, recenzja i nowy wywiad - zachęcam Was do zapoznania się z treścią wywiadu, który przeprowadziłam z Martine i Geoffreyem pięć lat temu - podczas poprzedniej ich wizyty w Polsce. Zarys historii marki i opowieści o przełomowych dla M.Micallef Parfums decyzjach stanowiące treść spotkania prasowego znalazły się w tamtym, nie tak dawnym przecież, wywiadzie - opowiedziane obszerniej i z większą swobodą. Myślę, że warto wrócić do tego wywiadu przed lekturą kolejnego. Bo nie pytałam o te same rzeczy. Po cóż to czynić? :)


Wywiad z Martine Miccalef i Geoffreyem Nejmanem 2010:

Jutro zaproszę Was na relację z wizyty 2015.
Wywiad wymaga ode mnie sporo czasu i pracy. Proszę o wyrozumiałość.

Miłej lektury.


Relacja z wizyty Martine Micallef i Geoffreya Nejmana w Perfumerii Quality Missala

$
0
0

Zapraszam Was dziś do lektury relacji ze spotkania prasowego z twórcami marki M.Micallef Parfums.

Na spotkaniu, które odbyło się we wtorek 27 października o godzinie 11 w Domu Perfumeryjnym Quality Missala, Martine Micallef i Geoofrey Nejman opowiadali o tym, o czym mówić warto - o pasji, miłości i pięknie. A także o nowych perfumach marki i tajemniczym składniku X stanowiącym główną ich nutę.


Mam nadzieję, że zapoznaliście się z wywiadem z roku 2010, który polecałam Waszej uwadze wczoraj, kwestie w nim omówione zostały bowiem na spotkaniu potraktowane dość skrótowo. I takoż zostaną przeze mnie opisane.


M.Micallef Parfums powstały w roku 1996 - za rok obchodzić więc będziemy dwudziestolecie istnienia marki. Związek Martine i Geoffreya trwa lat 25 i to właśnie miłość dała im siłę, by spełniać marzenia. Wcześniej bowiem Martine prowadziła sieć salonów kosmetycznych, Geoffrey natomiast był bankierem. Wedle jego własnych słów - złym bankierem. Proszę jednak w to nie wierzyć.


Aby zostać dobrym perfumiarzem, trzeba najpierw być złym bankierem

To motto, którym uraczył słuchaczy Geoffrey Nejman. Proszę jednak w to nie wierzyć - Geoffrey bankierem był świetnym. Po prostu w pewnym momencie okazało się, że perfumy kocha bardziej, niż bankowość.


W roku 1995 został zatrudniony jako konsultant finansowy jednego z laboratoriów perfumeryjnych w Grasse. TYM Grasse. Bycie złym bankierem w wersji Geoffreya wyglądało tak, że zamiast siedzieć w swoim gabinecie i analizować kolejne kolumny cyfr, wymykał się do laboratorium i wąchał kolejne perfumeryjne esencje. Do domu, do żony wracał z kieszeniami pełnymi próbek oraz głową pełną marzeń. Nocami, zamiast spać marzył o kolejnych testach, kolejnych próbkach i o tym, by robić to samemu. Podczas jednej z wielu długich, nocnych rozmów, podczas których Geoffrey opowiadał swej pięknej ukochanej o tym, jak pachnie jaśmin z Grasse, Martine podjęła decyzję. Nikt na spotkaniu nie miał odwagi zapytać, czy zrobiła to po to, by móc się wreszcie wyspać. :)


Róbmy perfumy!

Dokładnie to powiedziała Martine i dokładnie to zdecydowali się robić. Oboje zrezygnowali z dotychczasowych zawodów i zajęli się tworzeniem wspólnej firmy: M.Micallef Parfums. Decyzja o wyborze nazwiska Martine, a nie Geoffreya była skutkiem przekonania, że egzotyczne nazwisko pochodzącej z Malty Martine będzie po prostu lepiej brzmiało.


Martine i Geoffrey zgodnie podkreślają, że ich celem nigdy nie było robienie po prostu perfum. Chcieli robić perfumy ekskluzywne, najwyższej jakości, bez kompromisów i ustępstw wobec szarej rzeczywistości. Nawet jeśli początkowo powstawały w piwnicy ich domu - tak maleńkiej, że wedle relacji Państwa Missalów, aby można było ją zwiedzić od wewnątrz, należało najpierw poprosić o wyjście pracujących w niej paru rzemieślników. Inaczej wprowadzenie dodatkowych osób było niemożliwe.


Pierwsze flakony na perfumy M.Micallef zamówili w Czechach. Cuda z prawdziwego kryształu, robione na zamówienie, w limitowanej ilości egzemplarzy. Jak się zapewne domyślacie, obecnie osiągają one kosmiczne ceny. Większość zamówienia stanowiły flakony o pojemności 75 ml, lecz przewidujący ekspansję na rynek arabski Geoffrey zamówił także flakony o pojemności nieco większej. Na przykład 5 litrów...



Stuk puk, czy chce pan kupić najdroższe perfumy świata?

Po wyprodukowaniu pierwszej partii perfum należało zająć się dystrybucją. Geoffrey wsiadał więc co rano do swojego starego Peugeota, wędrował od drzwi do drzwi i sprzedawał "najlepsze, najbardziej ekskluzywne i najdroższe perfumy świata".


Przełomem dla M.Micallef Parfums było wejście na rynek niemiecki. Do dziś Niemcy są jednym z krajów, w których perfumy tej marki cieszą się wielkim powodzeniem. Choć nie jedynym, oczywiście. Perfumy M. Micallef dostępne są obecnie w ponad 900 punktach w 55 krajach całego świata. Maleńką piwnicę domu Martine i Geoffreya w Cannes, w której niegdyś powstawały perfumy zastąpiło potężne laboratorium mające 2 000 metrów kwadratowych powierzchni i mieszczące się, oczywiście, w Grasse. Pewne rzeczy się jednak nie zmieniły.


Perfumy M.Micallef powstają bez kompromisów: bez ograniczania ilości i ceny składników, bez maksymalizacji zysków kosztem zapachu, bez uchylania się przed rozwiązaniami niestandardowymi, a nawet szokującymi. Flakony nadal wykonywane i zdobione są ręcznie według projektu i pod nadzorem Martine, która od początku odpowiada za wizualną szatę marki. Są też ręcznie napełniane i pakowane.


Trudno Wam będzie w to uwierzyć, ale M.Micallef Parfums to pierwsza w historii marka do zdobienia flakonów używająca kryształów Swarovskiego. Ba! Na zamówienie Martine stworzono nowy kształt kryształków - Rock Crystals zdobiące obecnie flakony z serii Jewel.


Możecie ich nienawidzić

Odpowiadając na zadane mi ostatnio pytanie o to, dlaczego z rynku zniknęła kolekcja Les 4 Saisons (Cztery Pory Roku) wyjaśniam. Aktualnie M.Micallef ma w ofercie cztery podstawowe kolekcje: 

Les Exclusifs - kompozycje bezkompromisowe, często rewolucyjne, łamiące zasady obowiązujące w świecie perfumiarskim przez wieki. Sam Geoffrey mówi o zapachach z tej serii:
- Wolelibyśmy, byście je kochali, ale możecie ich również nienawidzić.

Ananda - kolekcja kwiatowych perfum, której korki inspirowane są kształtem dachów rosyjskich cerkwi. Warto wspomnieć, że klasyczna Ananda to bestseller marki.

Mon Parfum - genezę tej uroczej nazwy znają wszyscy, którzy czytali poprzedni mój wywiad z Martine i Geoffreyem. Ja dziś zacytuję Martine, która uczyniła dowcipną uwagę, że kupując inspirowany otoczakiem flakon Mon Parfum "nabywasz za tę samą kwotę flakon stojący i flakon leżący".

Jewel - ostatnia z kolekcji marki. Flakony Jewel zdobione są pasem charakterystycznie ciętych Rock Crystals, o których pisałam wyżej. Damskie zapachy ozdabia pas pionowy, męskie poziomy.


Pozostałe kolekcje zostały wycofane ze względu na... brak miejsca na półkach perfumerii. Dystrybutorzy i przedstawiciele marki skarżyli się bowiem iż szeroka oferta różnorodnych flakonów wymaga wiele miejsca na ekspozycję.
Możliwy jest jednak powrót wycofanych perfum do oferty, w miarę rozwoju sieci firmowych butików Micallef.


Puste stoisko


Bogate zdobienia, możliwość zamówienia unikalnych, występujących w jednym tylko egzemplarzu flakonów - dzieł sztuki oraz, oczywiście, zmysłowe zapachy sprawiają, ze perfumy Martine i Geoffreya cieszą się wielką popularnością na rynku arabskim. To właśnie w krajach zatoki Arabskiej powstały pierwsze butiki M.Micallef. Najbardziej niezwykłą cechą firmowych butików marki jest stanowisko zwane kreatywnym biurkiem, przy którym dyżurują artyści przeszkoleni przez Martine w sztuce zdobienia flakonów. Każdy zakupiony w butiku flakon można więc na miejscu spersonalizować.


Podczas spotkania prasowego Geoffrey opowiedział historię o odwiedzinach w Le Fort du Mont Maison, podczas których zaprowadzono ich na stoisko M.Micallef w pobliskim ekskluzywnym domu towarowym. Było... puste. Zupełnie.

Okazało się, iż perfumy i flakony tak zachwyciły odwiedzającą miasto arabską księżniczkę, iż wykupiła ona cały asortyment.


Obecnie na rynku arabskim największe sukcesy święci kolekcja sprzedawana we flakonach wykonanych ręcznie przez zmarłego w ubiegłym roku artystę Jeana Claude'a Novaro znanego z tworzenia form szklanych zawierających substancje fosforescencyjne.




Składnik X


Głównym bohaterem dnia był nowy zapach marki: Akowa. Perfumy zawierające tajemniczy składnik X mający, wedle Geoffreya, stać się wkrótce następcą oud.
Zanim dane nam było poznać Akowę (uczciwie mówiąc, od tygodnia miałam na biurku próbkę), zostaliśmy oczarowani opowieścią o odkryciu tajemnego składnika.


Podczas podróży po Afryce Geoffrey i Martine postanowili spędzić dzień w prawdziwym buszu. Wynajęli więc przewodnika dysponującego Jeepem i udali się w podróż, podczas której nieomal zostali pożarci przez lwa.

Opowieść jest prawdziwa - świadkiem jest lew


Zdrowi i cali, choć wystraszeni, dotarli do wioski plemienia zwącego się Akowa. Zajętego obserwowaniem życia mieszkańców wioski Geoffreya zaintrygował zapach pasty ucieranej przez kobiety z niewielkich fasolek i oliwy. Z pomocą przewodnika dowiedział się, że aromatyczna pasta stanowi ważną część tradycji plemienia i używana jest nie tylko do celów pielęgnacyjnych, lecz także jako element obrzędów towarzyszących zaślubinom - ma bowiem być potężnym afrodyzjakiem.


Kiedy mowa o atrakcyjności seksualnej i afrodyzjakach - jestem zainteresowany

Rzekł był Geoffrey Nejman i natychmiast poprosił o zgodę na zabranie ładunku fasolek do Europy. W laboratorium w Grasse pozyskano z ziarna esencję zapachową, która najpierw została w niewielkiej ilości użyta w Mon Parfum Gold, a później jako główna nuta Akowy.


Martine opowiedziała nam o tworzeniu flakonu Akowy: o tym, że do koncepcji zapachu nie pasowały jej ani kolory, ani kryształy. Inspirując się twórczością Pierre'a Soulages zdecydowała się na ascetyczną czerń i pracę fakturą. Wzór na flakonie przypominać ma spękaną, afrykańską ziemię.


Tajemniczość głównego składnika perfum znakomicie podsyca zainteresowanie Akową. Pytany o powód, dla którego główna nuta utrzymywana jest w tajemnicy Geoffrey wyjaśnił, że nie chce, by jego pomysł był masowo naśladowany - tak, jak stało się z oudem, który dla europejskiego perfumiarstwa odkrył dwanaście lat temu. Osobiście mam wątpliwości co do tego, czy składnik X ma potencjał wywołania aż tak wielkiej manii, ale kto wie?

Pozwoliłam sobie zapytać Geoffreya, czy nie obawia się, że skoro ujawnił światu nazwę tajemniczego plemienia, to ktoś może po prostu pojechać tam, zapytać o tajemnicze fasolki i dostać odpowiedź.
- Opowiadałem ci, że tam są bardzo straszne lwy? - zapytał Geoffrey sprytnie.


Akowa to kompozycja otwierająca cykl olfaktorycznych opowieści podróżniczych. Już dziś Geoffrey Nejman zapowiada prezentację kolejnego podróżniczego zapachu, tym razem inspirowanego innym kontynentem. Za rok.


Wieczorne miłośników perfum rozmowy


Wieczorem w tym samych, gościnnych progach Domu Perfumeryjnego Quality Martine Micallef i Geoffrey Nejman spotkali się z klientami perfumerii - miłośnikami perfum M.Micallef. Jeśli tylko czas mi pozwala, staram się uczestniczyć w obu spotkaniach. Nie tylko dlatego, że program prezentacji dla prasy różni się zazwyczaj od programu spotkania z klientami, a ja staram się w swoich relacjach wyłapać możliwie wiele smaczków i anegdot. Nie tylko dlatego, że zazwyczaj pomiędzy spotkaniami mam wywiad. Powodem ostatecznym jest fakt, że na spotkaniu z klientami mogę zazwyczaj spotkać Czytelników SoS i znanych mi z forów współpasjonatów. Tym razem Quality odwiedziła spora grupa użytkowników polskiej Fragrantiki i nawet udało nam się uwiecznić część towarzystwa na wspólnym zdjęciu.



Na uwagę zasługuje fakt, że zarówno podczas spotkania prasowego, jaki podczas wieczornego spotkania z klientami Perfumerii Quality Martine cały czas zdobiła ręcznie flakony. Spersonalizować można było nie tylko Akowę i inne nabyte tego dnia perfumy M.Micallef, lecz także przywiezione z domu flakoniki zakupione wcześniej.




Koniec i bomba, a kto nie był, ten trąba!

Zanim zaprezentuję Wam treść swojej rozmowy z Martine i Geoffreyem, spróbuję podsumować tę wizytę. Nie tylko dlatego, że relacja jest ku temu lepszą okazją, niż publikacja wywiadu. Także dlatego, że niezwykłą rozmowę, którą obdarowali mnie ci wspaniali ludzie będę chciała zostawić bez komentarzy.


Dom Perfumeryjny Quality Missala jest doskonałym miejscem na tego typu spotkania. Duża, przystosowana do prowadzenia warsztatów przestrzeń, wnętrza pełne najpiękniejszych perfum świata i gościnni, serdeczni gospodarze tworzący niepowtarzalną, pełną ciepła atmosferę, w której wszyscy czują się mile widziani.


Trudno także wyobrazić sobie bardziej ujmujących gości. Zarówno Martine, jak i Geoffrey mają mnóstwo uroku. Poczucie humoru i dystans do świata Geoffreya idealnie uzupełnia ciepłą naturę Martine.


Atutem nie do przecenienia są chwile, a których siadamy obok Martine malującej nasz flakon. Malarka spogląda na nas przez chwilkę, pyta o treść dedykacji i dokonuje wyboru. Przyznaję, że gdyby zapytała mnie, co chciałabym, żeby namalowała na moim flakonie Akowy - odpowiedziałabym - ptaka w locie. Taką miałam przygotowaną odpowiedź. Nie zapytała. Uśmiechnęła się i z szelmowskim uśmiechem powiedziała: namaluję ci ptaka miłości.




  • Zdjęcia bez znaku wodnego SoS pochodzą z materiałów prasowych M.Micallef Parfums (5-9, 11-12, 14, 17 i 19) lub zostały mi grzecznościowo udostępnione przez Perfumerię Quality Missala. Pięknie dziękuję!

Wywiad z Martine Micallef i Geoffreyem Nejmanem - część 1

$
0
0

Zapraszam Was dziś do lektury pierwszej części wywiadu z Martine Micallef i Geoffreyem Nejmanem, który miałam przyjemność przeprowadzić 27 października 2015 podczas ich wizyty w Domu perfumeryjnym Quality Missala w Warszawie.

Poprzedni mój wywiad z założycielami M.Micallef Parfums znajdziecie tutaj:

Tym razem także, ze względu na dużą objętość (prawie sześć tysięcy słów) wywiad podzielony został na trzy części.


Nagranie jest kontynuacją konwersacji zaczętej wcześniej, wobec powyższego brak mu oficjalnego powitania, nie będę jednak niczego zmieniała. Mam przekonanie, że dzięki temu lepiej poczujecie atmosferę tego niezwykłego spotkania.

Miłej lektury.


Historia wielkich odkryć

Klaudia Heintze: Nagranie nie idzie na żywo do radia, możemy więc żartować, a potem najwyżej nie puścimy tego w tekście.

Martine Micallef: To dobry plan.

Klaudia:Cieszę się, że mogłam spotkać Was ponownie. Poznaliśmy się pięć lat temu...

Geoffrey Nejman: Pamiętam.

Klaudia: Miałam wówczas przyjemność przeprowadzić z Wami wywiad. I tym razem, kiedy zastanawiałam się nad tym, o co chciałabym Was zapytać, uświadomiłam sobie, że najbardziej oczywiste pytania już Wam zadałam. Ale przygotowałam nowe.

Geoffrey: Możemy odświeżać.

Klaudia: Tak, możemy. Na razie jednak nie musimy. Chciałabym zacząć od nawiązania do tego, o czym mówiliście na spotkaniu prasowym. Geoffrey, wspomniałeś, że odkryliście oud dla europejskiego perfumiarstwa. Zgadzam się. Dzięki AOUD poznałam tę nutę wtedy, kiedy jeszcze prawie nikt w Europie o niej nie słyszał i nic nie było o niej wiadomo. Zdobyłam więc niemiecki "Leksykon kadzideł" i przetłumaczyłam część poświęconą temu składnikowi publikując swoje tłumaczenie najpierw na forum, potem na blogu. Reakcje na tekst były nieomal równie interesujące, jak reakcje na zapach.
W związku z tym nie mogę nie zapytać o to, jak odkryliście oud i jak udało Wam się przekonać do niego Europejczyków. Bo przecież dla naszych, starokontynentalnych nosów był on... Niesamowicie dziwny.


Jesteś częścią mojego życia

Geoffrey: O tak, był dziwny. I właściwie udało nam się dzięki zbiegowi okoliczności. Zbiegi okoliczności to zawsze wdzięczny temat dla opowieści.
Prezentowaliśmy wówczas naszą kolekcję perfum potencjalnemu dystrybutorowi w Dubaju. W czasie wolnym udaliśmy się na souk - targ przyprawowy. I na tym targu natrafiliśmy na sklepik, w którym sprzedawano olejki perfumeryjne. W tym właśnie sklepiku pierwszy raz powąchaliśmy oud. Osłupieliśmy! Ten zapach nas olśnił.
Wiesz... oudy bywają różne. Niektóre z nich są skórzaste, niektóre pachną bardzo zwierzęco, ostro. Wybraliśmy kilka próbek - byliśmy zadziwieni i jednocześnie uszczęśliwieni naszym odkryciem - i zabraliśmy je do Francji, do naszego laboratorium w Grasse, do Jeana Claude'a, z którym pracuję. Powiedzieliśmy mu: słuchaj, musi istnieć metoda użycia tego jako składnika w perfumeryjnej recepturze.
Nuta była tak mocna, że destabilizowała każdą kompozycję, każdą recepturę, każdy zapach. Jean Claude był poważnie sfrustrowany mocą tego zapachu, w końcu jednak uzyskaliśmy coś... akceptowalnego. Mimo to, wcale nie planowaliśmy wprowadzania AOUD na europejski rynek. Chcieliśmy przedstawić ten składnik w zmienionej formie na Środkowym Wschodzi. I odnieśliśmy niesamowity sukces - w Dubaju, w Arabii Saudyjskiej, Kuwejcie, Bahrajnie, Katarze... Wszędzie. Rzucili się na tę nową recepturę!
Pamiętam nawet człowieka, który miał zdjęcie naszego flakonu jako tapetę w telefonie - tak, jak ty pewnie masz zdjęcie swojego syna. I ten człowiek powiedział nam: Zmieniliście moje życie.

Martine: Nie, on powiedział:
- Czy ty jesteś Martine Micallef? Bo jesteś częścią mojego życia.

Geoffrey: A tak! Powiedział: Jesteś częścią mojego życia.

Martine: A ja na to: Serio? (śmiech) Zauważył, że jestem nieco zmieszana i mówi: Pokażę ci dowód na to, że jesteś częścią mojego życia. Wyjął swój piękny telefon - nie pamiętam marki, ale wysadzany diamencikami i w ogóle strasznie drogi - i pokazał mi zdjęcie na tapecie. Na zdjęciu był AOUD Micallef.

Geoffrey:Nasz pierwszy AOUD.

Martine: I mówi: Widzisz? To nie żart. Jesteś częścią mojego życia. Nie mógłbym żyć bez twoich perfum.


Ten zapach nie daje mi spokoju


Geoffrey: Muszę Ci opowiedzieć o zabawnej sytuacji, która przydarzyła nam się w Europie. Właściwie najlepiej opisuje ona, jak niesamowitym zapachem jest oud.

Byliśmy kiedyś w bardzo sławnym sklepie w Düsseldorfie. Nazywa się Schnitzler, może słyszałaś, znany jest z tego, że jest w nim wszystko. Mieliśmy w tym sklepie spotkanie, podczas którego Martine podpisywała flakony. Na spotkaniu był także pewien człowiek, który zażyczył sobie "czegoś nowego". A ja akurat miałem ze sobą flakon AOUD. Nie planowałam prezentacji, ale w sumie ciekaw byłem, jak ludzie na niego zareagują. I ten człowiek - nie bloger, ale także koneser i znawca perfum niszowych - zapytał, czy mam coś specjalnego.
- Skoro szuka pan czegoś specjalnego - powiadam - proszę spróbować tego. To jest coś naprawdę specjalnego.
Zaaplikował perfumy na rękę i podniósł ją do nosa. I widziałam, że nie chce nic mówić, bo jest po prostu zakłopotany. A on bez słowa podszedł do pana Schnitzlera, który przebywał akurat w innej części sklepu. Poszedłem za nim i słyszałam, jak mówi do pana Schnitzlera:
- Mam nadzieję, że nie zamierza pan sprzedawać tych śmierdzących perfum w swoim pięknym sklepie. (śmiech)
Pan Schnitzler był także nieco zakłopotany zapachem, powiedział więc tylko:
- Nie nie, nie zamierzam. Pan Nejman nie chce tego sprzedawać, tylko tak próbuje...

A teraz słuchaj. Ja wróciłem do Martine, a ten człowiek snuł się po sklepie z AOUDem na ręku. Wrócił do nas po piętnastu minutach, wciąż raz za razem unosząc rękę do nosa. I w końcu powiedział coś, co dla mnie jest najlepszym sposobem opisania oudu: 
- Ten zapach nie daje mi spokoju
.
Zaczął zadawać pytania o to, co to za substancja. Opowiedziałam mu więc o tym, jak byliśmy w Dubaju, że esencja pochodzi z Kambodży i tak dalej i tak dalej. Znasz historię. W tym czasie minęło z pół godziny i zapach rozwinął się, ogrzał, zmieszał z jego PH, stracił nieco mocy. I ten człowiek mówi do mnie tak:
- Proszę pana, muszę pana przeprosić. Powiedziałam panu Schnitzlerowi, że to śmierdzi. A to jest tak dobre, że jeśli zdecydujecie się to puścić na rynek, proszę zarezerwować dla mnie trzy butelki.


Pytania, których nie należy zadawać

Geoffrey: Fenomen perfum z przewodnią nutą oudu polega na tym, że trzeba dać ludziom czas na zakochanie się, na romans, na zaślubienie zapachu. Myślę, że podobnie będzie z Akową. Bo Akowa to zapach początkowo zbyt agresywny.

Klaudia: Bardzo męski.


Geoffrey: Tak, bardzo męski. Ale po pewnym czasie nawet ci, którzy początkowo twierdzili, że zapach jest zbyt agresywny, zakochują się w nim. Trzeba nauczyć się, jak aplikować Akowę - dyskretnie i z umiarem. I przywyknąć. Bo to jest zupełnie nowy zapach - składnik, który nie został nigdy wcześniej użyty. Dlatego teraz wiele laboratoriów, wielu perfumiarzy próbuje z nami flirtować, żeby wydobyć z nas informację o tym składniku.

Klaudia: Pierwsze pytanie, jakie planowałam Wam zadać brzmieć miało: Czym jest afrykański korzeń (african root).

Geoffrey: Afrykański korzeń?!

Klaudia: Taką nazwę nosi ten tajemny składnik na angielskojęzycznej Fragrantice. Takie więc miało być moje pierwsze pytanie. Ale teraz już wiem, że nie warto go zadawać.

Geoffrey: (śmiech) Dziękuję, że nie stawiasz mnie w niezręcznej sytuacji.

Klaudia: Proszę bardzo. Zadam jednak inne niezręczne pytanie. Dlaczego w pewnym momencie zmieniliście nazwę AOUD na Micallef AOUD Man?

Geoffrey: Zmieniliśmy?

Klaudia: Owszem. AOUD był już wówczas jednym z moich ukochanych zapachów i kiedy zmieniliście nazwę na Man, poczułam się oszukana.

Geoffrey: A wiem, zmieniliśmy nazwę, bo przygotowywaliśmy się do wejścia na rynek bardziej kobiecej wersji - Rose Aoud. Choć klasyczny lubiany był także przez kobiety.

Martine: Był jeszcze jeden powód. Dodaliśmy angielski człon nazwy, bo w tamtych czasach byliśmy postrzegani jako marka orientalna, arabska.

Geoffrey: Nie jesteśmy rasistami, kochamy wszystkich tak samo, ale bardzo zależało nam na tym, żeby ludzie mieli świadomość, że jesteśmy marką z Grasse. Mamy wielkie szczęście pracować w Grasse, a w świecie perfum Grasse to miejsce, które znają wszyscy.

Martine: Stolica perfumiarstwa.

Geoffrey: Pamiętam, że kiedy prawie dwadzieścia lat temu zaczynaliśmy przygodę z perfumiarstwem, przedstawialiśmy naszą markę jako M.Micallef Paris - żeby podkreślić nasze francuskie korzenie. Potem zrezygnowaliśmy z "Paris", ale we wszystkich materiałach podkreślaliśmy, że jesteśmy z Grasse. Bo w perfumiarstwie jest to naprawdę ważne.


Święte drzewo

Klaudia: Czy macie świadomość, że ten sam proces przedstawiania europejskiej klienteli nowej nuty przewodniej, jakiego dokonaliście tworząc i wprowadzając na rynek AOUD powtórzyliście z jeszcze jedną nutą przed Akową i składnikiem X?

Geoffrey: Nie wiemy. Ale nam powiesz?

Klaudia: Pierwszym w historii zapachem z wiodącą nutą gwajaku był Wasz Gaiac. Teraz Gwajak, nazywany świętym drzewem - Palo Santo - zyskuje coraz większą popularność i został okrzyknięty jednym z najbardziej modnych zapachów ostatnich lat. Zrobiliście to więc ponownie. Nie wspominałeś o tym na spotkaniu.

Geoffrey: Nie wspominałem, ale teraz, kiedy mi to powiedziałaś przypomniała mi się kolejna opowieść. Pamiętam, jak odkryłem gwajak. To było podczas jednego ze spotkań Jean Claude'em (Astierem), z którym współpracuję przy tworzeniu zapachów. Martine była wtedy z nami w laboratorium, w którym często rozmawiamy o naszych parfumach, wymianiamy się pomysłami i rozmawiamy o pracy. Przeglądaliśmy zasoby labioratorium i jeden z asystentów podał mi niewielki pojemniczek z aluminium i powiedził: To jest gwajak. Nie wiem, czy widziałaś kiedyś gwajak, ale on jest jak masło.

Klaudia: Esencja.

Geoffrey: Esencja.

Klaudia: Tak, mam esencję gwajakową. Widziałam też drewno, które jest bardzo twarde i wcale nie jak masło. (śmiech)

Geoffrey: Gwajak musi zostać podgrzany, zanim wymiesza się go z alkoholem i użyje jako składnik perfum. Od razu pokochałem zapach podgrzanego gwajaku. Pamiętasz Martine? Powąchałem go i powiedziałem:
- Ach! To jest fantastyczne!
Na tym polega różnica między ludźmi takimi, jak my - pracującymi intuicyjnie, a ludźmi, którzy byli edukowani z książek. Bo ja wtedy powiedziałem:
- Zróbmy perfumy "Gaiac".


Klaudia: A Jean Claude odpowiedział, że gwajak jest nutą bazową i nie robi się perfum po prostu gwajakowych.

Geoffrey: Dokładnie to powiedział! Powiedział, że gwajaku używa się do ogrzania nuty bazowej i nie inaczej. I naprawdę musiałem walczyć o ten pomysł. I poprosiłam go, żeby zrobił gwajakowe perfumy - chociażby tylko dla nas, nie na sprzedaż. Zapytałem go nawet o to, jak użyłby tej nuty normalnie. Odpowiedział, że użyłby około pół procenta formulacji do ogrzania nuty bazowej; maksymalnie jeden procent. A ja na to:
- Dajmy ponad 50 procent. Wsadź tam tyle i zobaczymy.
I wsadziliśmy i zobaczyliśmy.

Klaudia: ...i było to dobre.
Nie wiem, czy masz świadomość tego, że znaczna część miłośników perfum lubiących gwajak wcale nie wie, jak on pachnie. Myślą, że gwajak to ten słodki, miodowy aromat, jaki znają z Waszych perfum - zupełnie odmienny, niż zapach czystej esencji. Nie rozpoznają gwajaku. Rozpoznają Wasz Gaiac.

Geoffrey: Dziękuję. Wiesz... Nasz Gaiac jest też trochę dymny. I zaskoczyło nas, że największym powodzeniem cieszy się ten zapach u Niemek. Niemki go uwielbiają.

Klaudia: Potrafię je zrozumieć.


Uskrzydlić mistrza

Klaudia: Chciałabym zatrzymać się chwilę przy Twojej współpracy z Jean Claude'em Astierem. Powiedz proszę, jak to działa. I już wyjaśniam, czemu. Kiedyś, nie tak dawno temu jeszcze, kiedy czytało się o perfumach M.Micallef byłeś wymieniany jako jedyny autor kompozycji zapachowych. Jakiś czas temu obok Twojego nazwiska zaczęło pojawiać się nazwisko Jean Claude'a Astiera. Pytanie brzmi więc po pierwsze: jak dokładnie wygląda Wasza współpraca, po drugie czemu dodałeś drugie nazwisko, po trzecie... Opowiedz mi historię. Bardzo lubię Twoje historie.

(śmiech)

Geoffrey: Dobrze, ale uprzedzam, że znowu będzie sentymentalnie. Odpowiedź na drugie pytanie jest prosta: z szacunku dla tego człowieka. Jean Claude był moim mistrzem. Kiedy przestałem być finansistą, mogłem nauczyć go jak liczyć pieniądze, ale to on nauczył mnie, jak robić perfumy. Jean Claude Astier to osobowość. Człowiek, który dokonał w życiu tak wiele - nie uwierzyłabyś, za iloma sławnymi sławnymi perfumami stoi. Ale zawsze pozostawał w ukryciu.
Pewnego dnia rozmawialiśmy na ten temat. I zapytałem go o to, dlaczego nigdy nie ogłosił, że jest autorem tego czy tamtego zapachu. A on odpowiedział, że taki już ma charakter. I wtedy razem z Martine uznaliśmy, że jesteśmy mu to winni. Że jesteśmy sobie winni to, żeby dać mu należne miejsce. Żeby opowiedzieć światu o jego talencie i o tym, że tworzył on z nami tę markę od podstaw. To nie był nigdy sekret, po prostu nie komunikowaliśmy tego bezpośrednio. A teraz jest to część naszej oficjalnej komunikacji.

Klaudia: To nie był sekret, bo pięć lat temu w udzielonym mi wywiedzie mówiliście o tej współpracy. Nie uznawałam tego za sekret; po prostu teraz nazwisko Jean Claude Astiera zaczęło był bardzo widoczne.

Geoffrey: Właściwie to Jean Claude Astier tu był. Razem z naszą córką Klaudią prowadził warsztaty z olejków różanych. Pierwotnie mieliśmy przyjechać my, ale wypchnąłem go. Namówiłem, żeby przyjechał i w końcu pokazał się światu.


Geoffrey: Bardzo go podziwiamy. To geniusz. Jak geniusze muzyczni, którzy na skrawku papieru piszą muzykę. On tak pisze formuły. To niewiarygodne! Nawet nie musi wąchać tego, co pisze. Rozumiesz?

Klaudia: Tak. To niesamowite.

Geoffrey: Czasem rozmawiamy o perfumach w domu; na przykład przy obiedzie. I mówię mu coś w stylu: w przyszłym roku chciałbym zrobić perfumy, które pachną tak i tak. I czasem daję mu do powąchania kawałek czegoś ciekawego - kwiatka, ziółka, korzonka. A on bierze ołówek i zaczyna pisać. Dla mnie jest to chińszczyzna, ale 90 procent formuły tam jest. Potem idzie do laboratorium i każe któremuś z laborantów to zmieszać. Według tej napisanej przy obiedzie formuły. Potem oczywiście dopracowujemy zapach. Szlifujemy go i cyzelujemy ale... On tam jest. Zapach.

Martine: Najpiękniejsza w tej historii jest współpraca między Wami.

Geoffrey: To bardzo emocjonalny człowiek. Możesz rozmawiać z nim pięć minut i jeśli mówicie o czymś wzruszającym, to on się wzrusza. Czasem do łez.

Martine: Jean Claude to chodząca księga. Biblia perfumiarstwa. A ponieważ Geoffrey jest samoukiem, korzysta z doświadczenia i wiedzy Jean Claude'a. Pomaga mu to przekładać jego pomysły - intuicyjne często i nietypowe - na język chemii. Idealny mariaż artystycznej duszy z intelektualną kalkulacją.

Geoffrey: Mam wrażenie, że nasz podziw jest wzajemny. Jean Claude jest w tym interesie całe swoje życie. On i kilku naszych przyjaciół to ludzie, którzy jako dzieci biegali w krótkich gatkach po polach jaśminu i zbierali kwiatki żeby dorobić do kieszonkowego. Znają to od zawsze.

Martine: Myślę, że tym, co zdobyło nam szacunek Jean Claude'a był fakt, że kiedy tworzymy perfumy, nie zważamy na koszta. Większość marek planuje kompozycję w ten sposób, że podaje perfumiarzowi przedział kwotowy: masz zrobić perfumy, które będą kosztowały między tyle a tyle. A przy nas jest wolny. Może używać najdroższych i najrzadszych składników i jedynym, co się liczy jest piękno, harmonia zapachu. I on to docenia. Praca z nami jest dla perfumiarza pracującego od tylu lat jak powiew świeżego powietrza.

Geoffrey: Daliśmy mu skrzydła.

Martine: Jean Claude docenia także kreatywność Geoffreya. Pomysły, czasem szalone, z którymi przychodzi. Kiedy pracuje się przez tyle lat, pojawia się rutyna. A potem przychodzi Geoffrey i mówi:
- Zmieszajmy to ze sobą. Będzie fajnie!



***

Ciąg dalszy wkrótce.


Zdjęcia:
  • M.Micallef Perfumes
  • Perfumeria Quality Missala.

Wywiad z Martine Micallef i Geoffreyem Nejmanem - część 2

$
0
0

Zapraszam Was dziś do lektury drugiej części wywiadu z Martine Micallef i Geoffreyem Nejmanem - twórcami M.Micallef Parfums.

Pierwsza część wywiadu do przeczytania TUTAJ.
Kolejna wkrótce.

***

Rzeźbienie zapachu


Klaudia Heintze: Kreatywność charakteryzuje Was nie tylko przy tworzeniu zapachów. Wymyśliliście nowy kształt kryształów Swarovskiego. Normalny człowiek nie myśli w ten sposób. Normalny człowiek bierze to, co jest. I tu przechodzimy do drugiej sztuki. Martine, Geoffrey - opowiedzcie mi proszę o związku zapachu z flakonem. Opowiadając o Akowie wspomniałaś, że choć zapach należy do konkretnej serii, flakon nie może być taki, jak inne, bo taki nie pasuje do zapachu.

Martine Micallef: Połączenie zapachu i flakonu nie wymaga długiego namysłu. To się dzieje spontanicznie. To impuls.
Kiedy odwiedziliśmy plemię Akowa, nie rozumieliśmy ich języka. Komunikowaliśmy się wzrokiem, gestem, mową ciała. I czuliśmy piękno ich życia, czuliśmy, że to są piękni ludzie. Potrafili być tak szczęśliwi mając tak niewiele. Nie posiadali rzeczy, bogactw. Mieli miłość i ona dawała im szczęście. To na swój sposób niepokojące.

Geoffrey Nejman: Takie doświadczenia są dla Europejczyka szokiem. Zmuszają do zrewidowania celów, do zastanowienia się, dokąd tak pędzisz. Po co?

Martine: Co jest naprawdę ważne.

Geoffrey: A naprawdę ważne rzeczy są tam, w tym buszu. Ci ludzie żyją z tego, co da im ziemia: jedzą ziarenka, fasolki i listki; mają zwierzęta, które hodują. Kiedyś wszyscy tak żyliśmy. I kiedy zdamy sobie z tego sprawę, pojawia się pytanie o to, czemu biegniemy. Tworząc coś w momencie, kiedy Twój umysł doświadcza rewolucji, masz szansę na to, żeby uwiecznić to, czego właśnie doświadczyłeś. Myślę, że to, co mamy przed sobą jest bardzo dobrą adaptacją tego, co przeżyliśmy w tamtym buszu. To minimalizm.

Martine: Ten flakon nie miał być olśniewający ani uwodzicielski.


Geoffrey: To zapach, który odkryliśmy tam i flakon, który opowiada o tym, co widzieliśmy. Suchą ziemię. To bardzo proste i jednocześnie bardzo cenne.

Martine: Czasem elegancja i luksus nie idą w parze z "bling bling". Czasem prawdziwa wartość tkwi wewnątrz.

Klaudia: Zawsze tkwi wewnątrz.

Martine: To prawda! (śmiech)

Klaudia: Teraz zadam Wam pytanie, na które nie musicie odpowiadać.

Geoffrey: To się jeszcze nie zdarzyło! Czy to wyzwanie?


Quo vadis, Martine?

Klaudia: Nie. Po prostu w kontekście naszej rozmowy chciałabym zapytać, dokąd Wy biegniecie? Tak naprawdę, w życiu. Mówiliście o rzeczach naprawdę ważnych. Co jest ważne dla Was?

Geoffrey: Odpowiem i to chętnie. Bo my jesteśmy właśnie w tym momencie życia, kiedy zadajemy sobie to pytanie. Zbliżamy się do sześćdziesiątki i jesteśmy doskonale świadomi tego, że biegamy. Dużo biegamy. Zatrzymanie się oznacza  jest dołączenie do tych ludzi w buszu. To nie jest łatwa decyzja - szczególnie jeśli całe życie jesteś w pędzie. Mamy całe życie pełne odpowiedzialności różnego typu. Mamy dzieci, mamy firmę, mamy pracowników, markę. Jako biznesmen zawsze powtarzam, że kto nie idzie naprzód, ten się cofa. Musimy więc iść naprzód. Mamy coraz więcej konkurentów, coraz więcej otacza nas zazdrości i coraz więcej wrogów, bo kiedy osiągasz sukces, pojawiają się wrogowie. To jest walka.

Dla ludzi emocjonalnych - takich, którzy wciąż mają kontakt z korzeniami swojego człowieczeństwa - to jest zawsze moment kryzysu. Trudno jest konsumować sukces. Trudno zaakceptować to, co mu towarzyszy. Zadaję więc sobie to samo pytanie, które ty nam zadałaś: czemu? I nie znam odpowiedzi. Jesteśmy jak kula śnieżna. Nie możemy zwolnić. Chyba, że podejmiemy bardzo drastyczne decyzje związane ze zmianą całego życia, powrotem do natury, to prostych rzeczy. Chyba, że zatrzymamy się, sprzedamy firmę i... No zatrzymamy się. Kiedyś trzeba się zdecydować i zatrzymać.
Znam przypadki, kiedy to się udało. Mieliśmy współpracownika, który po prostu wysiadł z tego pociągu. Poślubił Filipinkę, wyjechał na Filipiny i teraz mieszka w małej chacie nad brzegiem morza, hoduje kilka krzaków pomidorów, łowi typy i czasem pisze do mnie maile, że dawno już powinienem był zrobić to samo. (śmiech)

Klaudia: A poza interesami? Co jest ważne? 

Geoffrey: Dla nas najważniejsze są dwie rzeczy. Ważne są dla nas nasze dzieci - chcemy, żeby były spełnione i zdrowe. I nasza miłość - bycie szczęśliwymi i bycie szczęśliwymi razem.
Ponieważ tak się złożyło, że nie mamy w rodzinie nikogo, kto przejmie naszą firmę, przygotowujemy się do tego, że przyjdzie nam sprzedać M.Micallef Parfums. Zamierzamy oczywiście pielęgnować ten proces, ale w końcu trzeba będzie zwolnić. Zacząć realizować inne pasje. I mamy też świadomość, że jeśli chcemy jeszcze coś z nich wycisnąć, to należałoby zacząć w ciągu, powiedzmy, pięciu lat.

Klaudia: Czy ja dobrze rozumiem, że nie macie ochoty powiedzieć, jakie to pasje?

Geoffrey: Ależ mamy! Martine marzy o powrocie do malarstwa. To zawsze była jej pasja i sposób, w który się realizowała.

Martine: Marzę o powrocie do rodziny, o spędzaniu z nią czasu. Bo kiedy biegniesz, kiedy ciągle do czegoś dążysz, tracisz wiele szczęśliwych momentów. Małych szczęść, których nigdy nie odzyskasz.
Mamy szczęśliwe życie. Mogliśmy poznać wielu wspaniałych ludzi dających nam energię, ale tak, jak Geoffrey powiedział - nie jesteśmy wieczni. Życie jest krótkie, mija szybko i jeśli chcemy coś jeszcze z niego wyciągnąć, musimy zacząć szybko.
Kiedy odwiedza się miejsca, gdzie ludzie żyją ubogo, widać doskonale, że proste rzeczy dają najwięcej szczęścia. Kiedy jesz pomidora z solą i odrobiną oliwy wiesz, że to jest proste i że to jest dobre.

Geoffrey: Dla realizacji mojego hobby nie potrzebuję wiele. Potrzebuję laptopa albo komputera z monitorem, albo nawet kartki i ołówka. Chcę pisać książki. Właściwie jedną książkę - książkę o moim życiu. Jednego czytelnika będzie miała na pewno - mnie. Bo ja lubię swoje historie.

Klaudia: Masz drugiego.

(śmiech)

Geoffrey:  I jeszcze moja żona. To jest nas troje.


Nowy James Bond

Geoffrey: Tak poważniej... chciałbym zostawić coś bliskim. Miałem ciekawe życie. Jeszcze w czasach, kiedy zajmowałam się bankowością - wiele podróżowałem, wiele przeżyłem, spotykałem głowy państw, polityków i opozycjonistów. Widziałem wiele operacji - legalnych i nielegalnych. To będzie ciekawa książka.

Martine: Nowy James Bond!

Geoffrey: Mam nawet tytuł. Bo wyznam Ci, że właściwie połowę tekstu też już mam. Tylko teraz tak zaangażowałem się w interesy, że od roku nie napisałem nawet jednej strony. Będziesz pierwszą osobą, która pozna tytuł, bo z nikim dotąd o tym nie rozmawiałem. Będzie się nazywała: "To nie zawsze był kawior".

Klaudia: Podoba mi się.

Geoffrey: Musisz przeczytać.

Klaudia : Najpierw musisz napisać.

(śmiech)


Dwie sztuki sztuki


Klaudia: Przyznaję, że miałam jeszcze pytania, ale wydają się one o wiele mniej interesujące, niż to, o czym rozmawiamy.

Martine: Spokojnie zadawaj.

Klaudia: Nie chcę zadawać. Chcę, żeby on kontynuował opowieść.

(śmiech)

Klaudia: Ale zadam. Dlaczego zniknęły serie Pór Roku (Les 4 Saisons) i Morza? Butelki Czterech Pór Roku...

Martine: Podobały ci się?

Klaudia: Były cudowne!

Geoffrey: Jesteś urocza. A tymczasem to jest nasza tragedia!

Martine: Mieliśmy za szeroką ofertę.

Geoffrey: Mieliśmy za szeroką ofertę. Kiedy przyjeżdżaliśmy do perfumerii i mówiliśmy: weźcie Micallef, odpowiadali nam, że musieliby wywalić wszystko inne, bo mamy za dużo perfum i do tego każde w innej butelce.


Martine: I tak narodził się pomysł stworzenia własnego butiku. Mamy tyle perfum, że możemy wypełnić sklep wyłącznie naszymi perfumami.

Klaudia: I się udało.

Geoffrey: Tak. Mamy cztery firmowe butiki na Środkowym Wschodzie.

Martine: Bo wiesz jak to jest z perfumeriami: mają problemy z miejscem, problemy ze zbytem, problemy z dostawami... no w ogóle mają problemy. Musieliśmy się skupić na czterech głównych kolekcjach. Z resztą - dla klienta, który nie zna marki pogrupowanie perfum w kolekcje jest sporym ułatwieniem. Wiele zapachów w wielu różnych flakonach sprawia, że marka nie jest przejrzysta. Ludzie oczekują rozpoznawalności. Spójnego stylu, który pozwoli po rzucie okiem na opakowanie od razu rozpoznać, że to Micallef.

Geoffrey: Ludzie bywają ograniczeni. Dam ci przykład, choć nie podam żadnych imion ani nazw. Istnieją marki, które mają trzydzieści pięć zapachów i jeden tylko flakon. I te flakony stoją na półkach jak żołnierze.

Martine: To łatwiejsze.

Geoffrey: Jeśli jesteś kreatywny, jak Martine, i chciałbyś tę kreatywność wyrazić, to nie zadowoli cię trzymanie się ciągle tego samego projektu. Chcesz tworzyć nowe rzeczy. Ale handlowcy nie zawsze to rozumieją. A ponieważ nie rozumieją, przychodzą do nas z żalem: czemu wasza marka jest taka skomplikowana. Jakieś kolekcje, każda flaszka inna... Czemu nie zrobicie jednej linii jak wszyscy inni?

Klaudia: Bo "wszyscy" nie mają Martine.

(śmiech)

Klaudia: To nie jest żart. Teraz wy nie rozumiecie. Normalnie to jest tak, że oferta obejmuje sztukę - perfumy - oraz opakowanie. Opakowanie po prostu. Wy sprzedajecie sztukę i sztukę - dwie sztuki. Perfumy i formę w szkle.

Geoffrey: To prawda. Tak właśnie jest.


Tu po raz pierwszy pojawia się zatroskana Gospodyni z pytaniem o to, kiedy skończymy. Obiecuję, że za dziesięć minutek kończymy. I mam zamiar dotrzymać słowa...

Martine: Kiedy tworzymy perfumy, wykonujemy określoną ich partię w unikalnych flakonach. Jeśli jest to kolekcja specjalna, to nie "dorabiamy" kolejnej partii kiedy się skończą. To daje mi możliwość zaprojektowania nowego flakonu. I za jakiś czas pojawia się nowa kolekcja specjalna. Tworzymy też kolekcje na konkretne rynki, na konkretne zamówienia.


Pytania czytelników SoS


Klaudia: Musimy już kończyć, zadam więc jeszcze tylko pytania od czytelników. A obiecali mi brak limitów czasowych tym razem...

Geoffrey: Nie spiesz się, spokojnie, pytaj ile chcesz, my odpowiemy. Zrób mi przysługę, nie spiesz się.

Martine: Albo będziemy kontynuowali w innym miejscu.

Geoffrey: Nie trzeba. Możemy kontynuować tutaj.

Klaudia: Dziękuję.
Pierwsze pytanie: czy planujecie stworzenie perfum z nutą maciejki?

Geoffrey: Nie znam tej nuty, ale rozpoznam i jeśli będzie ciekawa, to kto wie.

Klaudia: Pytanie drugie: jakie perfumy pasują do elfiej duszy?

Geoffrey: Chodzi o te zmyślone stworzenia? Martine, to do Ciebie pytanie.

Martine: To bardzo trudne pytanie. Subtelne.

Klaudia: Ale następne będzie o krasnoluda.

(śmiech)

Martine: To musiałby być zapach nieuchwytny, efemeryczny, bardzo powietrzny. I pewnie nieszczególnie trwały.

Klaudia: Teraz pytanie, które zadawałam Wam już pięć lat temu. Ale powtórzę licząc na opowieść lub przynajmniej anegdotę. Jak to się stało, że zaczęliście robić perfumy?


Geoffrey: Prawdziwą anegdotą jest to, że ja naprawdę zostałem poproszony o konsultacje finansowe przez laboratorium perfumeryjne w Grasse. Miałem renegocjować ich linie kredytowe - w tym się specjalizowałem. Zawarłem z nimi sześciomiesięczny kontrakt i naprawdę potajemnie wymykałem się z biura, zakradałem do części budynku, w której pracowali perfumiarze i laboranci i tam odkrywałem te niesamowite esencje. I buteleczki, i koreczki, i szpatułki, i wszystkie te niezwykłe rzeczy. Wąchałem, brałem próbki, wypytywałem perfumiarza. To było dla mnie takie odkrycie...

Martine: Jak na biznesmena jesteś bardzo wrażliwy, sentymentalny, podatny na wzruszenia. Często wspominasz dzieciństwo, swoją matkę, zapachy wokół niej. Nie wiem, czy wiesz, ale Geoffrey bardzo lubi zapach lakieru do paznokci. Kojarzy mu się z matką - jego mama była bardzo elegancką kobietą. Malowała się, używała perfum, lubiła też gotować i piec ciasta. Szczególnie na święta Bożego Narodzenia. Miałeś bardzo dobre dzieciństwo.

Geoffrey: Tak. I to był sygnał, że powinienem odwrócić kartę.

Klaudia: Ale impuls przyszedł od Martine. To ona powiedziała: Róbmy perfumy!

Martine: Tak. Ja znów nawiążę do naszych tegorocznych doświadczeń z Afryki. Do tego, że można być szczęśliwym prowadząc proste życie. Kiedy Geoffrey zdecydował się odwrócić kartę, wiązało się to z rezygnacją z wielu luksusów. Jako bankier prosperował świetnie. Na wiele rzeczy mógł sobie pozwolić; miał obycie, doświadczenie i pieniądze. Zmiana coś nam zabrała, ale dała nam też wiele satysfakcji, nowe wyzwania. Kiedy tworzysz coś od podstaw, od zera dosłownie, to jest trochę tak, jak gdybyś miała dziecko.

Klaudia: Z kimś, kogo kochasz.

Martine: Tak!

Geoffrey: Tak. To "z kimś kogo kochasz" jest szczególnie ważne dla mężczyzn o mojej strukturze psychicznej. Dla takich, którzy są po prostu wrażliwi. Postawa i zachowanie kobiety, którą się kocha są krytyczne. I jestem typowym przykładem słuszności powiedzenia, że kobieta może uskrzydlić albo uziemić. I ja miałem to szczęście, że mnie uskrzydliła.


Ciąg dalszy nastąpi.

Wywiad z Martine Micallef i Geoffreyem Nejmanem - część 3

$
0
0

Trzecia, ostatnia część rozmowy z Martine Micallef i Geoffreyem Nejmanem to emocjonalna podróż w przeszłość.
Poprzednie części wywiadu znajdziecie na SoS:

***

Polskie korzenie

Klaudia Heintze: Wspominałeś o swoim polskim pochodzeniu. Opowiedz nam proszę, czym jest dla Ciebie Polska; z czym Ci się kojarzy, jakie wspomnienia wywołuje. Jak dobrze pamiętasz swojego ojca?


Geoffrey Nejman: Jeśli mam być zupełnie szczery, najważniejszym dziedzictwem po moim ojcu nie jest to, że był z pochodzenia Polakiem, lecz to, że był z pochodzenia Żydem. Urodził się w żydowskiej wiosce, która nazywała się Zduńska Wola. W dwudziestoleciu międzywojennym cała rodzina ojca przeprowadziła się do Niemiec. Mój ojciec zdobywał wykształcenie w niemieckich szkołach w Hamburgu.
Około sześćdziesięciu członków mojej rodziny udało się do Niemiec wraz z moim ojcem i jego rodzicami i żyli tam bardzo wygodnie dopóki nie nastał sławny Hitler.

Klaudia: Niesławny Hitler.

Geoffrey: Tak. Mój ojciec niewiele opowiadał o tamtym okresie swojego życia. Myślę, że wiele wycierpiał i nie chciał bym i ja cierpiał. Chciał jednak, żebym wiedział. To ważne, żeby każde kolejne pokolenie przynajmniej wiedziało, co się wydarzyło. To jeden z powodów, dla których zamierzam napisać tę książkę. Żeby nie przedłużać historii - mój ojciec miał nosa. Nie perfumeryjnego, tylko takiego życiowego. Miał przeczucie, że należy uciekać z Niemiec. Zwołał więc na szybko zebranie rodzinne i powiedział swoim krewnym:
- Musimy uciekać. Teraz. Dziś w nocy.
Nikt mu nie uwierzył. Nikt, poza jego rodzicami i bratem. Niestety, wszyscy pozostali zostali wywiezieni do obozu koncentracyjnego i zginęli w komorach gazowych. On zdołał tego uniknąć przeprawiając się łodzią rybacką z Hamburga do Anglii. Zapłacili rybakowi, który ich przewiózł.


Kup pan cegłę

Geoffrey:
Dotarł więc do Anglii jako uchodźca polityczny; bez dokumentów, świeżo po zakończeniu edukacji. Zamieszkali w malutkim mieszkanku, a on aby wykarmić rodzinę, rozpoczął pracę jako obwoźny sprzedawca odkurzaczy marki Hoover. Rzecz w tym, że odkurzacze w tamtych czasach były gigantyczne. Nie sposób było nosić ich od drzwi do drzwi. Przyjął więc partnera - taksówkarza. Złożył mu propozycję:
- Ty będziesz woził moje odkurzacze. Ja będę jeździł z Tobą i sprzedawał. A jak coś sprzedam, podzielimy się po połowie.
Żeby w ogóle dostać się do wnętrz domów i zacząć rozmowę, nosił ze sobą worek ryżu. Dzwonił więc do drzwi, a kiedy ludzie je otwierali, z rozmachem wysypywał im całą zawartość worka do przedpokoju.

Klaudia: Musieli go kochać!

(śmiech)

Geoffrey: Robiła się afera.
- Co pan wyprawia?!
- Nie ma problemu - odpowiadał mój ojciec - Ja to państwu wszystko posprzątam. Zaraz państwo zobaczą, jakie to proste.
Wyciągał odkurzasz z taksówki i w ten sposób wszyscy kupowali odkurzacze.

I takich właśnie historii mam mnóstwo.


Odzyskane dziedzictwo

Geoffrey: Wiesz, czego dowiedziałem się po powrocie do Polski?
Zostałem zaproszony przez polski rząd na oficjalne obchody pięćdziesięciolecie wyzwolenia obozu koncentracyjnego w Auschwitz (Oświęcimiu). Zostałem zaproszony jako jeden z ocaleńców. Siedziałam przy stoliku z panią Thatcher, ale były tam też takie postaci jak Bill Clinton na przykład.
Po spotkaniu ktoś z polskiej delegacji rządowej zabrał mnie taksówką do Zduńskiej Woli. Podczas tej wizyty udało mi się odnaleźć akt urodzenia mojego ojca. Jego nazwisko na akcie urodzenia brzmiało Nejman. Tymczasem ja przez całe życie nazywałem się Newman. Zrobił to po to, żeby ukryć żydowskie pochodzenie i uniknąć prześladowań. Moje dzieci też nazywały się Newman.
Zabrałam więc ze sobą odpis aktu urodzenia ojca, wróciłem do Francji i sądownie zmieniłem nazwisko na nazwisko mojego ojca - Nejman. Przywróciłem nazwisko rodzinne. Nazywam się Geoffrey Nejman.

Tu Geoffrey zademonstrował nam dokument.

Geoffrey: Widzisz? Nejman.
Wynikło z tego sporo problemów, bo kiedy ja już mogłem nosić nasze rodzinne nazwisko, moje córki ciągle nazywały się Newman. Mogliśmy mieć kłopoty z dziedziczeniem. Wróciliśmy więc do sądu i teraz już wszyscy nazywamy się Nejman.
Znalazłem swoje korzenie w tej niewielkiej miejscowości. I bardzo mnie to poruszyło.


W tym momencie po raz wtóry pojawia się nasza Gospodyni - pani Stanisława Missala.

Stanisława Missala (wskazując na Geoffreya): Czemu on jest taki? Co się stało? Czemu wy wszyscy płaczecie?

Martine Micallef:Śmiejemy się razem, kochamy i płaczemy.

(śmiech) Martine jest w ogóle nieprawdopodobnie pogodną osobą i pięknie i często się śmieje.




Dla porządku wyjaśnię, że od tego momentu to przestał być wywiad. Zrelacjonuję Wam rozmowę do momentu, w którym ustaliliśmy, że wyłączamy dyktafon. Pominę uwagi nieistotne dla tematu (na przykład dyskusje o pysznym barszczu Pani Stanisławy) oraz tłumaczenie, którego dokonywałam na bieżąco. Proszę o wyrozumiałość.

Stanisława Missala: O czym Wy rozmawiacie?

Klaudia: Rozmawiamy o historii rodziny Geoffreya.

Stanisława Missala: Bo wszyscy się popłakaliście. Jak Boga kocham...


Pani Stanisława wezwała posiłki w postaci reszty rodziny, ja na szybko streszczałam opowieść, a Martine ze śmiechem zapowiedziała, że teraz to już wszyscy będą płakać i zażądała wódki. Żartem oczywiście. Bardzo żałuję, że nie mogę przekazać wam atmosfery tych chwil. To był jeden z tych momentów w życiu, których nie sposób zaplanować i których nie sposób przecenić.

Geoffrey: To wszystko jest w książce.

Klaudia: Czy mógłbyś proszę wrócić i ją skończyć?

Geoffrey: Chciałbym. I jestem bardzo sfrustrowany tym, że nie mam na to czasu.

Martine: Nie mamy czasu na to, żeby robić to, co naprawdę powinniśmy robić. Nie tylko my. Ludzie.

Klaudia: Geoffrey, musisz ją napisać.

Geoffrey: Wiem, wiem. I będziesz się dużo śmiała czytając. Będziesz płakała, ale częściej będziesz się śmiała. Będzie pełna żartów. Także wplecionego w treść żydowskiego humoru. Ba! Znajdą się w niej nawet przepisy na nasze rodzinne potrawy. Bo to nie zawsze był kawior.
Zamierzałem wydać ją, dla rodziny tylko, z okazji moich sześćdziesiątych urodzin w czerwcu 2016, ale zmieniłem plany i będę musiał poczekać do siedemdziesiątych. (śmiech)


Kolejna interluda, kolejne tłumaczenie historii.


Jedzenie to ważna sprawa

Klaudia: Miałam jeszcze kilka pytań, ale w obecnej sytuacji wypada zakończyć rozmowę.

Geoffrey: Nie, nie kończmy. Pytaj, podoba mi się. Obiecuję więcej nie płakać. (śmiech)

Klaudia: Jestem wzruszona i wybita z rytmu, skoro jednak mogę, to zapytam o zapach Twojego rodzinnego domu. Wspominałeś wcześniej (nie ma tego na nagraniu) o zapachu ciasta, potraw świątecznych...

Geoffrey: Jedzenie to bardzo ważna sprawa!

Martine: O tak, jedzenie to dla Geoffreya bardzo ważna sprawa. (śmiech) Dla mnie z resztą też.

Geoffrey: Oboje uwielbiamy dobre jedzenie i potrafimy naprawdę wydawać na nie sporo.

Martine: Lubimy się nim dzielić, jeść wspólne posiłki, zapraszać przyjaciół.

Geoffrey: Mamy to chyba w genach, bo nasz syn został kucharzem. Zdobył zloty medal dla najlepszych młodych kucharzy we Francji. Teraz załatwiliśmy mu pracę w Dubaju, więc mieszka niedaleko nas i pracuje w angielskiej restauracji. Radziliśmy mu przyjęcie tej pracy po pierwsze dlatego, by szlifował angielski, po drugie po to, żeby poznawał inne kultury. Jest bardzo ambitny. Chce podróżować - odwiedzić Singapur, Japonię...


W tym momencie pojawiła się Pani Stanisława zatroskana o swoich gości:
- Ja też rozumiem, że jedzenie jest ważne - rzekła i na stół wjechał barszcz. Powiem uczciwie - pyszny. Kontynuowaliśmy rozmowę jedząc. Uwagi na temat barszczu pominę. :)

Geoffrey: Wracając do tematu: poza napisaniem książki, moim celem jest wsparcie marzeń mojego syna o otworzeniu własnej restauracji. Chcę pomóc mu w realizacji jego pasji. To kolejny powód, dla którego myślę o wycofaniu się z interesów za jakieś pięć - sześć lat.


W pół drogi

Klaudia: Obecnie mieszkacie w Dubaju, prawda?

Geoffrey: Mieszkamy pół na pół w Dubaju i we Francji. Ale nie blokami - pół roku tu i pół roku tam. Dużo podróżujemy. W Dubaju spędzamy trzy - cztery tygodnie; potem wracamy na kilka dni, wyjeżdżamy w kolejną podróż i wracamy. Dubaj wybraliśmy z powodów biznesowych. Bardzo zależy nam na powodzeniu naszych firmowych butików. Nie jest łatwo otworzyć sklep. Pierwsze lata wymagają sporego nakładu pracy, doglądania, pielęgnowania nowego biznesu. Uznaliśmy, że korzystniej będzie, jeśli będziemy to robili osobiście. Drugim powodem jest nasza wygoda i zdrowie. Bardzo często podróżujemy do Azji, bo właśnie wchodzimy na azjatyckie rynki. Zaistnieliśmy już w Bangkoku, Dżakarcie, Singapurze; wchodzimy teraz na rynek Chiński. Dubaj leży w połowie drogi.

Klaudia: Czy mieszkając w Dubaju zauważyliście istnienie niezwykłych, może ważnych różnic kulturowych, których nie dostrzega się będąc w krajach Zatoki jako turysta?

Geoffrey: Ujmę to tak: oboje lubimy podróżować i kontakty z ludźmi przychodzą nam łatwo. Dubaj to świetne miejsce do prowadzania interesów. Ale nie chciałbym spędzić tam czasu na emeryturze.

Klaudia: Dlaczego?

Geoffrey: Bo kochamy naturę. Najbardziej lubimy spędzać czas na łonie natury - pójść do lasu, nazbierać grzybów, oglądać chmury.

Martine: Dubaj jest trochę jak Disneyland. Wszystko jest kolorowe, sztuczne i bling bling.

Geoffrey: Jest bardzo kosmopolityczny. Co jest ciekawe dla mnie osobiście - kiedy jest się Żydem, spotykanie ludzi z ludów semickich zamieszkujących tamte tereny rodzi pewną... relację. Mamy z nimi bardzo dobry kontakt. Zapomnijmy o polityce. Na gruncie rasowym jesteśmy do siebie bardzo podobni. Spotykamy się, chodzimy razem na przyjęcia i imprezy.

Martine: Mamy wielu przyjaciół z Syrii, Libii...

Geoffrey: Mamy tam także przyjaciół z Francji. Chodzimy razem na koncerty i francuskojęzyczne przedstawiania. Dubaj to bardzo miłe miejsce do życia, ale nasze korzenie są w Europie. Jesteśmy związani z kulturą europejską i europejskim jedzeniem; kochamy europejską przyrodę... i ludzi. Tu więc wrócimy. No chyba, że zdecydujemy się na dołączenie do afrykańskiego plemienia... (śmiech)

Martine: Nasze dzieci także urodziły się w Europie...


Tu powrócił temat obiadu. Nasi gospodarze nie mogli dopuścić do tego, by wystygł.

Kiedy wróciliśmy do nagrywania, byliśmy ponownie przy temacie wspomnień, które pozwolę sobie przytoczyć.


Amor vincit omnia



Geoffrey: W czasie Drugiej Wojny Światowej mój ojciec należał do ruchu oporu. Pod koniec wojny wrócił do Europy wraz z brytyjską armią. Moja matka była Niemką. Jej rodzice także należeli do ruchu oporu - w czasie wojny ukrywali Żydów. Po zakończeniu wojny przyznano im za tę pomoc medal, a mój ojciec był członkiem delegacji rządowej, która go wręczała. I tak poznał moją mamę. Potem los ich rozdzielił, ale w końcu spotkali się znowu i w 1953 roku wzięli ślub.

Martine: Lubimy szukać perfumeryjnych inspiracji w innych kulturach, bo my sami jesteśmy inspirowani różnymi kulturami. (śmiech) Moja rodzina pochodzi z Malty - Micallef to maltańskie nazwisko - a Malta sama w sobie jest tyglem kulturowym.

***


Tą piękną pointą zakończyliśmy oficjalną część rozmowy. Dalszy ciąg nagrania pozostanie moją słodką tajemnicą.

Dziękuję Wam za poświęcony czas. Przepraszam za nietypowy układ ostatnich akapitów. To nie był po prostu wywiad. Dla mnie ta rozmowa była darem. Nie potrafię podsumować jej w kilku słowach. Zresztą... czy trzeba?

  • Za zgodę na publikację zdjęć serdecznie dziękuję Geoffreyowi Nejmanowi, który podzielił się ze mną zdjęciem Ojca i swoją fotografią z Mamą
  • oraz Perfumerii Quality, która pięknie udokumentowała nasze spotkanie

Wyprawa na kraniec siebie - Akowa M.Micallef

$
0
0

Akowa to zapach, który ma być rewolucją.

Mający dar odnajdywania unikalnych składników perfumeryjnych Geoffrey Nejman (więcej na ten temat w pierwszej części najnowszego mojego wywiadu z Twórcą) tym razem zaprasza do Afryki. Tajemniczy, egzotyczny składnik, który marka M.Micallef wprowadziła po raz pierwszy jako nutę towarzyszącą w Mon Parfum Gold, tym razem stanowi trzon zapachu. Wedle informacji Geoffreya - 80% esencji zapachowej Akowy.


Kto nie dotknął ziemi ni razu...*


W Akowę wchodzi się jak w poranną mgłę: już rozświetloną, lecz jeszcze nie ogrzaną słońcem. Pociętą promieniami na plastry chłodu. Wpełzającą pod ubranie, spływającą za kołnierz kroplami zimnego światła.

Kwiat pomarańczy z wyciągniętą do przodu, przerysowaną, wręcz cierpką częścią zapachowego spektrum; skórzasta bergamota; koloński akord ziołowy wystudzony lawendą; ozonowy wetiwer - otwarcie ostre, męskie, przejmujące.


To trudna wędrówka. Szczególnie dla osób lubujących się w zapachach ciepłych i otulających. Jednak warto ją podjąć, bo tak, jak po nocy przychodzi świt, tak za świtem przychodzi dzień. I jest to dzień dobry. :)

Gdybym nie wiedziała, jak pachnie składnik X być może uznałabym, że przenikliwy akord głowy jest skutkiem zbyt wysokiej jego koncentracji, ale nie - znam składnik X w czystej postaci i nie ma on ostrego otwarcia. Właściwie nie ma żadnego otwarcia - nuta jest od początku ogrzana, "gotowa". To kwestia sposobu złożenia kompozycji. I mnie on nie bardzo odpowiada - zbyt mocno przesuwa Akowę w stronę perfum nie tyle męskich, co facecich.

A jednak, by oddać sprawiedliwość twórcom przyznaję, że bez skontrastowania z ostrością akordu otwierającego, ciepłe serce Akowy nie robiłoby aż takiego wrażenia.


Pierwszym sygnałem zmiany jest suchy, prawie drzewny zapach kakao. Tuż za nim czai się matowa nuta przypominająca WD-40. Jej dotknięcie rozpoczyna ewolucję - zapach naciąga barwą jak gdyby wrzucono weń garść herbacianych liści.

Serdeczna, główna nuta Akowy jest ziemista i lekko mszysta; fakturą i konsystencją przypominająca ciepłego, mącznego ziemniaka - takiego z ogniska. Oto składnik X. Zapach sam w sobie dość mdły, tu dzięki złożeniu z ostrym otwarciem, brzmiący fantastycznie. Bezpieczny jak ciepła ziemia, cichy jak drzewo, intymny jak szept.

Tajemnicze fasolki Geoffreya Nejmana pachną scenicznym szeptem. Wyraźnie, ciepło, namacalnie wręcz, lecz bez ostentacji. Gdybym miała klasyfikować tę nutę, bez wahania zaliczyłabym ją do nut drzewnych. Nut, które dotykają łagodnie, miast walić na odlew, jak to mają w zwyczaju despotyczne nuty kwiatowe. Fasolki Geoofreya Nejmana nie walczą z ludźmi.


Ostatni plan zapachu tworzą nuty zmysłowe. Bursztynowa ambra, lekko skórzaste żywice i jasne, pachnące czystym ciałem piżmo. Z premedytacją nie określam tego akordu mianem bazowego, bo Akowa nie rozwija się klasycznie, trzyetapowo. Jest starciem światła i cienia, podróżą od chłodnego poranka ku cichemu, ciepłemu zmierzchowi. Jest opowieścią o jednym, jedynym dniu niełatwego, lecz dobrego i satysfakcjonującego życia.

Pod tym względem Akowa przypomina betelowe Nemo Cacharel - zapach opowiadający tę samą historię, tylko dziejącą się w innym miejscu. I może... w Akowie jest jednak trochę miłości. :)


Data powstania: 2015
Twórcy: Geoffrey Nejman i Jean Claude Astier
Trwałość: nienaganna. 7-8 godzin plus długotrwały, intymny ślad na skórze
Projekcja: początkowo wyrazista, później (po około godzinie) bardziej umiarkowana

Nuty zapachowe:
składnik X (tajemnicze fasolki afrykańskie, o których pisałam przy okazji relacji z premiery Akowy), kwiat pomarańczy, bergamota, kakao, ambra, wetiwer, białe piżmo


* Kto nie dotknął ziemi ni razu, ten nigdy nie może być w niebie - Adam Mickiewicz "Dziady" Część II

Zgrzyt pasa cnoty czyli żelazna nudziara - La Vierge de fer Serge Lutens

$
0
0

La Vierge de Fer. Żelazna Dziewica. Iron Maiden!

Zaprawdę powiadam Wam, wielkie były moje nadzieje.

Pierwszą, spontaniczną myśl, że oto powstanie zapach porywający jak muzyka Iron Maiden i technicznie wysublimowany jak gitarowe pasaże Dave'a, Janicka i Adriana porzuciłam właściwie od razu. Gdyby za zapachem nie stał neurotyczny, zmanierowany Serge, może łudziłabym się dłużej.

Drugi pomysł, jaki kołatał mi się w głowie wydawał się równie kuszący: bezlitosny mariaż nut krwistych i dymnych; piękne, metaliczne monstrum na miarę Bitter Rose Broken Spear... Na taki zapach porwać mógłby się (w ostateczności) będący autorem wcześniejszych kompozycji matki Christopher Sheldrake, lecz skłonny do rozwodnionej nostalgii Serge Lutens... Niekoniecznie.

Pozostało mi więc ostatnie z oczywistych uzasadnień nazwy: dosłowne odwołanie do dziewictwa. Wiecznego - bo wszak dziewica ma być żelazna; ideologiczna.


Modliłam się do wszystkich perfumiarskich bóstw, by La Vierge de Fer nie okazały się perfumeryjnym hymnem ku czci hymenu.

No cóż... W tym kontekście modlitwa nie okazała się najlepszym pomysłem.


Cnota jest w sercu, a nie gdzie indziej *


Pozwólcie proszę, że przytoczę Wam pełne dossier prasowe, w jakie Mistrz wyposażył swoje dzieło. Starałam się możliwie uprościć tekst - stąd mogą pojawić się nieznaczne różnice w stosunku do oficjalnego dossier prezentowanego przez polskiego dystrybutora marki.

Niech będzie światło! A ciemności nigdy więcej. Kto tego pragnie, nie ma czarnej duszy!

“Przyjdę jako złodziej…” powiedział Chrystus; zapewne w milczeniu i prawdopodobnie w butach. Aby zasłużyć na ten tytuł, Złodziej musi działać pod szeroko otwartym okiem nieobecnych właścicieli. W tym przypadku nie chodzi o to ponure oko, którym Kain patrzy bez żalu, ale o inne, które w pewnym sensie uczyni z Abla wspólnika.

Gdyby fetysze, idole i talizmany Muzeum Człowieka w Paryżu nie doczekały dwudziestego wieku, wszystkich ominąłby ten niewiarygodny żart z Erosa, którym w oczywisty sposób są "Panny z Awinionu".
“Murzyni zrozumieli, że wszystko, co nas otacza jest naszym wrogiem” - rzekł czarownik Picasso do swojego pędzla. Kto, jeśli nie jeden z nich, zdecydowany na życie, przez śmierć, ośmieliłby się rozluźnić zęby podniety świata: strachu. Skoro jest owocem naszych trzewi, musi być wyniesiony! Dlatego, bez lęku przed kazirodztwem, obejmiemy go. W ten sposób ona powije nasze najpiękniejsze potwory.

I tak oto, krokiem trochę nadgryzionym zębem wątpliwości, doszedłem do La Vierge de Fer (Żelaznej Dziewicy); tej lilii pomiędzy cierniami.


Serge Lutens

Nie wiem, jak dla Was, ale dla mnie to nie ma sensu. Po angielsku ** nawet bardziej, niż w moim życzliwym dla autora tłumaczeniu.


Nie ma nic żelaznego w Żelaznej Dziewicy. Żadnego mroku, żadnych najpiękniejszych potworów. Chyba, że chodzi o białe kwiaty: jaśmin i lilię, które choć piękne, potrafią być potwornie męczące. La Vierge de Fer to przyjemny, kwiatowy zapach. Jaśminowe otwarcie leniwie przedzierzgające się w liliowe serce niskociśnieniowca. 

Żadnej zbrodni, żadnego bratobójstwa. W tej opowieści Abel umarł z nudów.


Ani myślę stopniować napięcia. Nie ma frajdy z wąchania - nie ma frajdy z recenzji. Żelazna Dziewica mistrza Lutensa to klasyczna historia kobiety niebrzydkiej, niegłupiej nawet, lecz w swym zapatrzeniu w siebie niemiłosiernie nudnej. Opowieść kimś, kto poświęcił radość życia dla cnoty, której nie ma w sercu.

Im bliżej finału, tym bardziej nie lubimy bohaterki. Zamiast zapowiadanych w oficjalnych materiałach kadzidła i nut metalicznych dostajemy mydło i kanciaste aldehydy. Srebrzysty nimb diabli wzięli, została żeliwna wanna pełna mydlin. Nie chcę zaglądać w pianę, ale nie zdziwiłabym się, gdyby panna Virginia zgrzytała o dno wanny pasem cnoty.
Przez koszulę.
Z długim rękawem.


Są w Dziewicy echa Zakonnicy (sporo) i Sieroty (mniej), które przyjęłam znacznie przychylniej. A jednak... Trzeci talerz zupy rzadko cieszy tak samo, jak pierwszy. Szczególnie jeśli podany zostaje na namydlonym talerzu.

Prawdopodobnie gdyby nie nazwa i opowieść, moja ocena zapachu nie byłaby tak ostra. Powiedzmy jednak uczciwie: gdyby nie nazwa i opowieść, te perfumy nie pojawiłyby się na SoS.


Data powstania: 2013 (w 2015 La Vierge de Fer zostało limitowaną edycją eksportową - stąd ich obecność w szerszej sprzedaży)
Twórca: Serge Lutens
Trwałość: koszmarnie dobra

Nuty zapachowe:
lilia, kadzidło, nuty metaliczne

* Fryderyk Hebbel
** Let there be light! And darkness no more. He who wishes does not have a black soul! “I will come as a thief…” said Christ; certainly in silence and probably, for him, wearing shoes. To deserve his title, the Thief must act under the wide-open eye of the absent owners. In this case, it is not that tenuous eye with which Cain stares without regret, but another, which in some way will make an accomplice of Abel. If the fetishes, idols and charms of the Museum of Man, in Paris, had not met the 20th century, everyone would have missed that incredible mockery of Eros which The Young Ladies of Avignon certainly is. “The Negros had understood that everything which surrounds us is our enemy”, the wizard Picasso said to his paintbrush. Who, if not one of them, decided on life, by death, would dare, to unclench the teeth of this sex of the world: fear. Since it is the fruit of our entrails, it must be elevated. For that, not fearing incest, we will embrace it. In this way, she will give birth to our most beautiful monsters. That is how, a little rusty by dint of doubts, my steps have rejoined La vierge de fer (the Iron Maiden); that lily amongst the thorns.
  • Wszystkie zdjęcia są kreacjami Serge'a Lutensa, który poza tym, że para się perfumiarstwem, jest także (a może przede wszystkim) znanym i utalentowanym stylistą, filmowcem, fryzjerem i fotografem.



Siedem grzechów przyjemnych - Malefic Tattoo LM Parfums

$
0
0

Dziś będzie mrocznie, występnie i namiętnie.

Czasem przydarzają nam się zapachy wywołujące w mózgu natychmiastowy, niepowstrzymany impuls. Obraz, skojarzenie, czasem opowieść. Zdarzają się też takie, które niczego nie wywołują i o tych raczej na SoS nie poczytacie. :)

Z dzisiejszym moim bohaterem mam problem zgoła odmienny. Opowieść pojawiła się natychmiast. Obraz, emocje, wrażenie jak kamień spadające z głowy do brzucha. I niżej. Rozumiecie?
Tylko jak to grzecznie opisać?


Pycha
Chciwość
 
Nieczystość



Pieprz
Labdanum
Ambra
Otwarcie Malefic Tattoo jest dotkliwe jak paznokcie wbite w plecy. Tak. Wtedy.


Jeśli taki jest początek, zapytacie, to co stanie się później? :)


Później nadchodzi chwila, w której nasze ciało balansuje na krawędzi spełnienia. Ogłuszony endogennymi opioidami mózg zaczyna analizować. Echa rozkoszy walczą z poczuciem winy. Bo Malefic Tattoo opowiada o namiętności wielkiej i zgubnej. Nazwa zobowiązuje.


Trzon zapachu stanowi skórzaste, lepkie, nieczyste labdanum. Tak sugestywne, że po aplikacji perfum na nagą, jasną skórę człowiek ma ochotę sprawdzić, czy nie została ona splamiona, naznaczona czernią.

Ostre nuty przyprawowe rychło wygrzewają się - tracąc eteryczność, lecz nie tracąc szorstkości. Dymne, popieliste kadzidło nie wędruje do żadnego nieba. Brzmi ciężko, brudno, mrocznie, jak gdyby przygniatało je poczucie winy. Z premedytacją zezwierzęcona trójca: ambra + styraks + oud, nie zostawia pola na wątpliwości co do tego, jaki to grzech...


Malefic Tattoo to zapach gorzko - słodki, jak poczucie winy bez poczucia żalu. Jak zakazany owoc przynoszący wspaniałą rozkosz i równie wspaniałą udrękę. Niejednoznacznie piękny - jak liliowe piętno nierządnicy lub mafijny tatuaż będące przekleństwem i pamiątką wolności od przebrzydłych pęt cnoty zarazem. Wspomnieniem mocy.

Piżmowo - paczulowa baza nie czyni z kompozycji Epinette romantycznej opowieści o miłości wbrew światu. Nie ubiera historii w ckliwy banał. Dzięki wyraźnej, dominującej do samego końca nucie labdanum, zapach zostaje szorstki i nieczysty. Mimo ciepłych tonów ambry, mimo zamykającej opowieść eteryczną klamrą nuty papirusa, mimo - a może właśnie dzięki - tworzącemu gładkie, nieczułe olfaktoryczne tło oudowi rodem wprost z Black Oud tego samego duetu twórców.


Malefic Tattoo jest grzechem bez żalu. I bez wyparcia się grzechu. Bez słabych usprawiedliwień i żałosnych kłamstw. Malefic Tattoo to apoteoza nieczystości. I pychy.

I ja bez wstydu przyznaję - zgrzeszyłam flaszką. Od razu, bez wahania i bez żalu. Jednego bym jeszcze tylko chciała - grzeszyć mocniej i dłużej - bo trwałość i moc Malefic Tattoo (jak na ekstrakt perfum w TAKIEJ cenie) jest nieco rozczarowująca.


Data powstania: 2015
Twórcy: Jerome Epinette (zapach) Laurent Mazzone (koncepcja)
Trwałość: 6-7 godzin
Projekcja: dobra, ale ani trochę więcej, niż dobra. A ten zapach wręcz prosi się o nieumiarkowanie. :)

Nuty zapachowe:
Nuty głowy: pieprz, cynamon, szafran, czystek, kadzidło
Nuty serca: drzewna ambra, akord oud
Nuty bazy: styrax, labdanum, papirus, piżmo, drzewo kaszmirowe, paczula, sandałowiec



Na zdjęciach dwie znane postaci popkultury:
  • 1 i 4 Adam Levine - wokalista zespołu Maroon5
  • 2, 3, 5 Rick Genest znany jako Zomie Boy - model, aktor, lecz przede wszystkim nosiciel wspaniale konsekwentnych tatuaży, które dały mu sławę.

Viewing all 731 articles
Browse latest View live